piątek, 31 grudnia 2010

Goodbye and Welcome !


Gdy oglądam się za siebie, ten rok wydaje mi się z jednej strony smutny, ciężki, bolesny, naznaczony samotnością, chorobą, bezradnością, strachem, brakiem sił - czyli wszystkim co mnie w życiu najbardziej przeraża. Z drugiej zaś strony czuję, że była to dla mnie wielka próba i oczyszczenie, które dały mi wolność wewnętrzną, radość, uśmiech. W efekcie czego był to rok odrodzenia i odnalezienia pewnego wewnętrznego spokoju i siły.
Ciężki rok, ciężkie chwile, ciężka praca ale efekt...na wskroś pozytywny.
Wszystko ma jakiś cel.. czegoś uczy. Dziś jestem w stanie się podpisać pod tym zdaniem. Widać w tym roku byłam pojętną uczennicą Szkoły życia.

Chciałabym zatrzymać tę energię, jaką mam w sobie dziś przez kolejne miesiące, aby móc realizować moje plany czerpiąc z tego wiele radości oraz by pewnie dokonywać upragnionych zmian i mądrze wybierać drogi życiowe.
Podobno gwiazdy sprzyjają! Zatem poproszę o wiatr w plecy i Ahoj przygodo!

Chcę by Nowy Rok był Rokiem Wyzwań, Rokiem Radości, Rokiem Zmian, Rokiem Sukcesów.
Chcę by to był "Dobry Rok" i tego też życzę wszystkim, obok zdrowia oczywiście, bo tego to nigdy za wiele!


Lekko już podkręcona wieczornym spotkaniem :)
M.

niedziela, 26 grudnia 2010

piątek, 24 grudnia 2010

WESOŁYCH ŚWIĄT !




W ferworze wypieków, podroży, wizyt i wszelkich przedświątecznych rytuałów nie udał mi się żaden post. Udało się za to kilka wypieków, o których ku pamięci napiszę kilka słów w poświątecznych podsumowaniu - jeśli mnie wena nie opuści.
Póki co jednak, życzę wszystkim tu zaglądającym i sobie oczywiście:

Zdrowia na co dzień, ciepła rodzinnego, oddanych przyjaźni, uśmiechu na twarzy i w sercu, spełnienia w każdej dziedzinie życia i całego morza miłości.
Oby wszystko co dla każdego z nas najważniejsze spotkało nas w te Święta.
M.

wtorek, 14 grudnia 2010

Słodkie szaleństwo.

Oszalałam!
Ni mnie,j ni więcej... oszalałam!
Na punkcie pieczenia ciastek i pierników. Na punkcie lukrowania, zdobienia, wycinania, kulania, pieczenia, próbowania. Na punkcie pięknego zapachu w domu. Oszalałam i mam zamiar jeszcze chwilę potrwać w tym stanie.
Może jutro uda mi się napisać dwa słowa więcej... i zdjęcia zrobić :)
słodkie dobranoc
M.

sobota, 4 grudnia 2010

Maślane ciasteczka.



Nooo chyba wracam do życia. :)
Skąd takie wnioski?? Są conajmiej dwa powody:
Wyszłam dziś na krótki spacer - sama i w dodatku wieczorem! Nie robiłam tego od ... sierpnia! Uczucie chyba jest porównywalne z wyjściem z więzienia! :)
A ponadto ... Gotować mi się chce!!
W ostatnich dniach wyprodukowałam pasztet (średnio udany, ale jadalny), zupę z dyni (siłą rzeczy przyprawioną zbyt delikatnie), kurczaka marynowanego w jogurcie w sosie z mleka kokosowego i pietruszki zielonej (bardzo pyszne, a zarazem dietetyczne).
Mogę próbować coraz większej ilości rzeczy, aczkolwiek z dość ubogiego repertuaru produktów, które jeść mogę trudno zrobić jakieś łakocie. Szczególnie, że brak w nim mojej ukochanej czekolady. Rozmyślałam dziś od rana, jak tu się pokrzepić przy -13 stopniach mrozu i wymyśliłam ... Ciasteczka!
Poszperałam w sieci i znalazłam coś tak prostego, tak szybkiego, że aż trudno uwierzyć,iż może być tak pyszne!
Najprostsze Ciasteczka Maślane.
120g miękkiego masła
150 g mąki
3 kopiaste łyżki cukru pudru
aromat waniliowy (ja dodałam trochę ekstraktu i nasionek z laski wanilii)
15 minut w piekarniku w 180 stopniach, chwila studzenia i ... rozpływające się w ustach niebiańsko maślane ciasteczka cieszą nasze podniebienie.
To jest to - minimum pracy - maksimum efektu :)
Mniam!
Mróz maluje kwiaty na oknach, śnieg się skrzy, słońce oślepia, a ja sama w domu, na wygodnej kanapie z gorącą herbatą i ciasteczkami.
Idealne zimowe, wczesne sobotnie popołudnie!

M.
PS: Jeśli dotrwają do jutra,to może zrobię jakieś zdjęcie... ... może :)

udało się :)

poniedziałek, 29 listopada 2010

It's Oh! so quiet...


Biało wkoło i ciągle pada...
Niezbyt ostry mróz i brak konieczności pędzenia samochodem przez pół miasta zdecydowanie przyczyniają się do mojego myślenia, że pięknie się zaczyna zima.
Młody Człowiek wstał dziś rano, spojrzał przez okno i pomimo padającego śniegu i widoku ludzi opatulonych w ciepłe kurtki, szale i czapki stwierdził - Przepiękna pogoda! Potem przypuszczał atak na każdą górkę śniegu, każdą zaspę, każde niezadeptane poletko pokryte białym puchem. Jadł śnieg, turlał się w śniegu, rzucał śnieżkami - całkiem jak szczeniak, który pierwszy raz widzi to dziwne,białe Coś, co leci z nieba i przykryło cały świat. :) Młody Człowiek zdecydowanie kocha śnieg! A jakie piękne śniegowe Anioły robił popołudniu! Hoho! Dzięki nim odkryłam nowe zastosowanie samochodowej zmiotki do śniegu - świetnie zmiata świeży śnieg z dziecięcych ubrań. :)
A ja? Na szczęście zdrowie mam lepsze i sił więcej na ranne wstawanie i na śnieg, i na szkołę, i na naukę, i na cieszenie się życiem, i na bloga ...
Jak dobrze jest budzić się i stwierdzać, że nic nie boli, chodzić ochoczo bez zadyszki ... jeszcze do niedawna nie zdawałam sobie z tego sprawy. Z pewnością nadejdą niedługo zwykłe problemy, niemniej na razie cieszę się małymi rzeczami. Na przykład dziś zjadłam w cukierni pyszny jabłecznik i popiłam go rewelacyjną herbatą. To lubię!
Teraz też czuję, że potrzebuję zaprzenia gorącej herbaty, bo pomimo grubego swetra i cieplutkich kapci od Przedwczesnego Świętego Mikołaja jakoś marznę.
O to też lubię! Swetrzysko, herbatka, kapcie, wieczór, zima za oknem i książka, i spokój. Spokój w domu, w głowie i w sercu.

M.

PS.
To jeszcze dorzucę. Wizualnie słabizna, ale ukochany Sting i moja miłość sprzed paru lat The Chieftains!
Oj mogłabym słuchać duetów z tej płyty godzinami!


a tu jaka energia!



a tu ... z lekka naiwnie


no i Sinead


albo Ziggy


ależ mnie poniosło :)

wtorek, 16 listopada 2010

Hahaha...


Zaśmiała się wrednie choroba z uciekającej kobiety i zatrzymała ją kilka godzin przed wyjazdem w jej "ulubionym hotelu", w tej samej sali co ostatnio, na pryczy pod oknem. Tak to bywa.
Poleżałam. Zrobili co trzeba. Poskładali. I puścili dziś do domu z nadzieję, że już tam nie zobaczą.
Zatem jestem, oby tym razem na dobre. :)

Wypatroszona M.

niedziela, 7 listopada 2010

no i skapitulowałam ...

Moja choroba ciągnie się już tak długo,że dziś nie dałam rady i w strugach łez poprosiłam o pomoc. Ból, nieporadność, nieznajomość jutra mnie dziś dopadły i dobiły.
Chcę wiedzieć na czym stoję, a sama nie umiem tego wyegzekwować.
Może tym razem się uda pomóc - sobie pomóc.

Boję się, ale zdecydowałam jechać.
Trzymajcie kciuki.

M.

niedziela, 31 października 2010

Minął rok ...

Minął rok, odkąd napisałam pierwszego posta..
Co się zmieniło??
Parę rzeczy w życiu się skończyło,parę rozwiązało, kilka innych skomplikowało, jedne przyszły niespodziewanie i nie chcą odejść, inne jeszcze zaczęły się i dopiero oczekuję efektów.
Jestem rok starsza, rok mądrzejsza, rok bardziej świadoma ale i rok bardziej zagubiona i bezradna w pewnych kwestiach.
Chyba nie do końca udało mi się utrzymać pozytywny ton w moich rozważaniach, jednak bardzo się starałam, choć czasem bardzo trudno znaleźć powody do uśmiechu.
Bardzo lubię to moje miejsce w sieciowym nierzeczywistym świecie. Sprawia trochę, że chce mi się chcieć, tak dla własnej satysfakcji. Życzę sobie by tak było dalej, bo z przyjemnością wracam do zapisków z poprzednich miesięcy.

Sto lat "Moja ulubiona poro roku" i Stokrotne podziękowania dla wszystkich czytelników. To bardzo miłe wiedzieć, że ktoś zaciekawiony zagląda do tego mojego prywatnego ogródka. :)

M.

środa, 27 października 2010

Myśl ... nie tylko na dziś :)


Małgorzata Foremniak jakoś nie jest moją idolką, niewiele o niej wiem poza tym, że widuję ją w gazetach i na kolorowych portalach, jednak dziś przeczytałam gdzieś jej myśl, którą mam zamiar sobie pożyczyć do odwołania.
"Nowy mężczyzna już jest... tylko jeszcze do mnie nie dotarł" - dowcipnie i definitywnie powiedziane - i tego będę się trzymać!

:)

"nieżona" M.

czwartek, 14 października 2010

"Wyśnione miłości"

Wczoraj - koszmarnie mroźnym wieczorem - udałyśmy się z M. na sponsorowany przez ALE!kino - film "Wyśnione miłości".
Dużo ludzi było na sali - nie jestem przyzwyczajona do chodzenia do kina wieczorami. Ale nie było źle.
Film z początku wyglądał na taki, który będzie mnie koszmarnie drażnił i ciągnął się (Ktoś z widzów zresztą wyszedł). Jednak po pewnym czasie przyzwyczaiłam się do powolnej narracji, oszczędnych dialogów, plastycznych obrazów. I było ... inaczej, magicznie, intymnie, czasem wesoło, czasem nostalgicznie.
Ciekawy film o tym jak desperacko chcemy być kochani i znaleźć tą drugą połowę, drugą łyżeczkę - by czuć się bezpiecznie. A tymczasem w koło pełno pustych łyżeczek.
Muzyczny motyw przewodni. M. - dla Ciebie



M.

PS. Rękawiczki wyjęłam. Zima idzie. Oby była chociaż słoneczna. Bo ciągłej zimy w życiu nie zniosę.
Przecież zima kiedyś musi minąć ... tylko dlaczego trzeba tyle czekać.

PS 2
A mi siedzi w głowie: Fever Ray - w filmie w pięknej jesiennej scenerii

poniedziałek, 11 października 2010

Złota jesienna sobota.




Ale było piękne słońce w weekend!!! Zimno... ale pięknie. I nawet na spacer poszłam. Do parku a jak! I jestem pod wrażeniem.
Park przy Teatrze Lalek - po rocznym remoncie - jest piękny! Trawa, platany, różne gatunki krzewów, woliera dla bażantów, stylowa karuzela ze stylowym bileterem, świetny plac zabaw, a wszystko skąpane w promieniach jesiennego słońca, rześkie powietrze wokoło... nawet tłumów nie było!







Potem herbata, gorąca i pachnąca różą - w Teatralnej.
A później piechotą na spotkanie w Renomie, w Empiku z Edytą Jungowską - która opowiadała o trudach powstawania "Pippi" a potem pięknie podpisała Młodemu Człowiekowi wszystkie trzy audiobooki wprawiając go w niemały zachwyt!



Na święta obiecała "Dzieci z Bullerbyn" - zapewne i po nie sięgniemy :)
Było miło, a potem Młody Człowiek dostał swoje pierwsze pióro - jest nim zachwycony - i zjadł pyszną pizzę z salami w Sicilii. Palce lizać!!

Taki spokojny, miły dzień w rodzinnym, choć już nie całkiem, gronie.
Jednak można. Z czasem wszystko jest możliwe. :)
M.

PS.
A teraz słuchamy ZAZ. Jakaż piękna chrypka. I jak cudownie nic nie rozumiem z tych słów które wyśpiewuje. Co tam, muzyka się broni!!

aaaa no zapomniałabym - obcięłam dziś włosy - znacznie!
Podobno to zwiastun zmian. :)

niedziela, 3 października 2010

Jedz, módl się, kochaj.


Jakiś czas temu wpadła mi ręce książka Elizabeth Gilbert "Jedz, módl się, kochaj". Nie pamiętam czym mnie zachęciła, chyba tematyką rozwodową i ciekawym pomysłem na poszukiwanie siebie. Kupiłam, szybko przeczytałam i bardzo polecałam ją potem, jako świetne czytadło dla kobiet "na zakręcie". Jedna nawet tak się "zakochała" albo odnalazła w tej historii, że dostała mój egzemplarz w prezencie świątecznym - mam nadzieję, że jest zadowolona. Książka to krzepiąca serce opowieść o podróży do: Włoch, Indii i Indonezji - podróży w poszukiwaniu siebie. Pozostawiła we mnie bardzo pozytywne odczucia.
Dziś wybrałam się na film... z lekką obawą, ze niestety dobre wrażenie zostanie zniweczone przez odarty z wdzięku pomysł scenarzysty. Na szczęście nic z tych rzeczy.
Film był tak samo emocjonalny jak książka. Wszystkie ważne wątki są uwypuklone, reszta zręcznie pominięta. Julia Roberts jak zwykle świetna, Richard Jenkins i Javier Bardem - bardzo przekonujący i uroczy. Piękne widoki, smaczne jedzenie, nieprzesłodzone obrazki. Mnie się podobało. Przemyślenia, emocje, ważne zdania, optymizm to to, co pozostawił we mnie.
Z wewnętrznym uśmiechem wyszłam z kina.

Wiem, że nie każdy ma odwagę tak kierować swoim życiem by nie oglądając się za siebie szukać własnego szczęścia, nie każdy na swej drodze spotyka miłość na zawsze, nie każdy umie sobie wybaczyć błędy i trudne decyzje. Jednak trzeba próbować i wiedzieć przynajmniej czego nie chcemy w życiu i nie popełniać ciągle tych samych błędów.

To przecież takie proste ;) - ale przecież dobrze wiedzieć, że komuś się udało!
M.



Ta piosenka kończy film. Ładne to podsumowanie.
Better days! - kiedyś nadejdą :), a może już są ...

sobota, 2 października 2010

Buty.

Mam tyle lat, że pamiętam czasy kartek, kolejek, mięsa spod lady, bananów jedynie na święta, pustych półek, fartuszków szkolnych. Czasy szare, jednak pełne pomysłów jak szarość tę rozgonić. Zbierało się reklamówki, papierki po czekoladach i handlowało historyjkami z gum Donald. :)
Pamiętam jak koledzy dostawali paczki z Niemiec z fajnymi ciuchami i słodyczami, pamiętam zapach Pewexu. Pamiętam jak nie było nic i zakup zwykłego papieru toaletowego, a co dopiero butów był problemem. W telewizji leciał dopołudniowe programy dla rolników, Tik-Tak, Pi i Sigma,a zimą na nogach królowały Relaxy.
Pamiętam taką historię ...
Miałam chyba z 8 lat i pewnego dnia, nie wiem skąd, mama przyniosła mi niespodziankę. Piękne, nowiutkie, biało-czerwone kozaki pingwinem na cholewce. Wierzcie albo nie, cały wieczór chodziłam w nich poi domu, miałam zamiar w nich spać, jednak mama zdecydowanie się sprzeciwiła. Nocowały więc moje bosskie kozaczki u wezgłowia mojego łóżka i pamiętam, że kilka razy w nocy budziłam się by sprawdzić czy tam ciągle stoją!
Dziś gdzie nie spojrzeć jest wszystko i to zwykle w kilku kolorach, wersjach, rozmiarach. Wystarczy mieć pieniądze, albo kartę kredytową i wszystko z półki w sklepie może być nasze. Nie robi już wrażenia kolejny ciuch, czy czekolada, banany są dostępne w sklepie pod blokiem, papier toaletowy we wzorki, zapachowy nie istnieje tylko w niemieckich katalogach wysyłkowych, ale zmaterializował się na półce w osiedlowym markecie. Jedna rzecz się u mnie nie zmieniła - buty dalej robią takie samo wrażenie.
Dziś kupiłam nową parę i stoją te moje śliczne, grafitowe botki w przedpokoju,, i patrzę na nie, mierzę czasem. Delektuję się, że takie czyste, pachnące skórą, ze takie moje. No może z jednym wyjątkiem nie będę w nich spała, nie postawię ich też koło łóżka - bo mam z pokoju piękny widok na półkę z butami. ;)

M.

PS: Myślę sobie, że gdybym była bogata... potrafiłabym się zrujnować właśnie na buty.

czwartek, 30 września 2010

W miarę dobry dzień.

Dostałam dziś wyrok kolejnego miesiąca karceru i skierowanie na badania kontrolne. Deszcz przestał padać. Ciekawe jaki na to wpływ miały zamówione przeze mnie i wyczekiwane jak poprawa pogody - piękne kaloszki?? Panie listonoszu proszę o pośpiech!
Zatem dzień w miarę dobry, prawda?

Oczekujemy też z Młodym Człowiekiem w napięciu na pozostałe dwa audiobooki Pippi - Pippi wchodzi na pokład, i Pippi na Południowym Pacyfiku.
Właśnie ... Pippi.
Dziś rano, jak zwykle wyjęłam Młodemu Człowiekowi komplet odzienia, które ma założyć do przedszkola, zajęłam się swoimi sprawami, następnie przed wyjściem pobieżnie sprawdziłam, czy ma wszystkie elementy garderoby... OK są. Wyszliśmy.
Jakież było moje zdziwienie, gdy w przedszkolu popołudniu okazało się, że młodzieniec ma na sobie dwie kompletnie różne skarpetki, inne niż mu przygotowałam. Już zaczęłam podejrzewać siebie o zaniki pamięci, jednak zapytałam skąd się takie dwie różne wzięły na jego stopach. Młody Człowiek odpowiedział: Sam sobie takie wyjął. A różne są dlatego, ze chce być jak Pippi, bo ona ma przecież dwie różne pończochy!
Fakt! Ma - pomyślałam. Ciekawe kiedy zapragnie mieć konia w kuchni, 7 numerów za duże buty, siłę Pudziana, kiedy zamieszka sam i złoi skórę okolicznym łotrzykom i włamywaczom.
No i w tym momencie zaczęłam się lekko obawiać ... cóż ta Pippi znowu fascynującego wymyśli.
;)

M.

wtorek, 28 września 2010

O sposobie na niepogodę.

Od dwóch dni leje, samopoczucie średniawe, nic się nie chce. Młody Człowiek wraca z przedszkola niewybiegany i chce brykać, a tu sił brak. Co robić??
Ostatnio na wszystko działa Pippi Pończoszanka!! Pippi czytana przez rewelacyjną Edytę Jungowską! Kupiłam Młodemu Człowiekowi ten audiobook by się uwolnić trochę od również nieocenionego, acz przesłuchanego już 150.000 razy Krzysztofa Kowalewskiego czytającego "W dolinie Muminków".
Uwielbiamy siadać sobie na kanapie, albo dywanie i słuchać. Edyta Jungowska to po prostu Pippi - nie ma dwóch zdań! Subtelna, ale charakterystyczna i ciekawa muzyka, której autorem jest Sambor Dudziński (który potrafi grać chyba na każdym przedmiocie) tylko dodaje całości uroku.
Właśnie zamawiam kolejne dwie części.
Kochamy Pippi. Dziękujemy Pani Edyto :)

M.

PS: W kuchni pachnie rosół. Rosół też jest dobry na niepogodę. Póki co nie w wersji pełnej - opiewanej tu przez mnie kiedyś, ale w wersji light - dla rekonwalescentów, ale zawsze :).

piątek, 24 września 2010

Złoty początek jesieni.

Piękna jesień przyszła.
Oby długo z nami została. Chłodna wieczora bryza orzeźwia po wygrzewaniu się w ostatnich gorących promieniach słońca. Kolorowe liście na drzewach i pod stopami. Rześkie poranki. Rosa. Babie lato. To lubię!
Trochę poprawia mi się humor. Widać delikatne przejaśnienia na burzowym niebie mojego zdrowia. Zobaczymy co będzie dalej. Aż boję się głośno myśleć, ze to już koniec kłopotów, by nie wywoływać z kąta licha z kolejnymi problemami.

Miałam miłych i bardzo uczynnych gości na początku tygodnia. Dzięki czemu czuję się zaopiekowana i dopieszczona. Szkoda, że SuperBrat z SuperBratową i SuperJadzią zagrzali u nas miejsca na tak krótko, ale takie prawa wakacji.
W drogę oglądać świat, a nie zapuszczać korzenie, trzeba. :)

Jutro szkoła. Musze się tam jakoś doczłapać i wytrzymać. Zacisnę zęby i dam rade, a co!

A teraz nabieram sil, by wyjść z domu i zaczerpnąć słońca.

M.

poniedziałek, 20 września 2010

Krótka mysl ...

Pomyślałam dziś, przesiadując jak zwykle w poczekalni w przychodni, że jeśli to wszystko będzie się tak beznadziejnie ciągnęło jeszcze dłużej niż miesiąc... to chyba powinnam zainwestować i ufundować tam własne krzesło - całkiem jak w teatrze.
Przynajmniej byłoby wygodne!

M.

PS. Idę na rekord. Tytuł Królowej najdłużej wlekących się powikłań pooperacyjnych będzie niewątpliwie mój!

sobota, 18 września 2010

Millenium. Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet. Stieg Larsson

Łyknęłam pierwszego Larssona. Akurat unieruchomienie na tyle mi już uprzykrzyły tv i internet, że zapragnęłam książki. 13 godzin i 600 stron za mną.
Świetna!

Dziś skuszę się chyba na kolejną ... jeśli nie zasnę po zarwanej nocy.
W końcu słabeusz ze mnie ostatnio.

M.

PS. Wczoraj dostałam SMS. Znajoma wyprawa na Kilimandżaro dotarła na szczyt!! Podobno pięknie!! Wow!
Ech góry ... jakże tęsknię. Tyle już lat nie mogę dotrzeć choćby tu.. najbliżej.

czwartek, 9 września 2010

:(

Jak bardzo różne problemy lubią się grupować w bandy pustoszące życie i odbierające nadzieję słyszałam tylko w opowieściach.

No i jak się sypnęło ... to brak sił i łzy same ciekną z oczu, i pomóc nijak.


Ni krzty optymizmu w dzisiejszym poście.
Tylko smutek.
Płaczę razem z deszczem.

M.

czwartek, 2 września 2010

Gdy lato odchodzi ...

Już wrzesień. Męczące dla mnie zwykle,a w tym roku wyjątkowo, lato odchodzi i ja lubię ten okres roku najbardziej - jakkolwiek dziwacznie by to nie brzmiało.
Młody Człowiek pobiegł w miarę ochoczo do przedszkola, a ja przez to zaczęłam wychodzić z domu o poranku.
Wychodzę i wdycham to wilgotne, rześkie powietrze, mierzę się z wiatrem zawinięta w swetry i szale lub z deszczem spoglądając spod kaptura i rozmyślam.
Czy do końca miesiąca zdążę nabrać tyle siły by iść na spacer do parku, by wyciągnąć aparat, by podelektować się ciepłem ostatnich letnich promieni słońca?
Czy jesień w tym roku zastanie mnie w pełni sił, bym mogła przechadzać się alejkami pełnymi kolorowych liści szeleszczących pod stopami, zbierać kasztany, by spacerować po mieście i rozgrzewać ręce o kubek gorącej herbaty w kawiarni...
Da radę?
Marzy mi się zdrowie i piękny koniec lata, i jesień piękna.
Za wiele?? Choć tyle bym chciała w tym roku.

M.

PS. Tęsknię za moimi Borami i za grzybobraniem tęsknię ... ale to w przyszłym roku.

niedziela, 29 sierpnia 2010

Powrót Syna Urośniętego.

Wrócił dziś Młody Człowiek. :)

Dwa miesiące temu wyjeżdżał mały chłopczyk... wrócił kawał chłopa z ubitym ciałkiem i wielkimi rękami... i szantażuje mnie, że jak mu nie dam krówki to nie da mi buziaka i nie będzie mnie lubił! Oczywiście nie uległam! (ale Babcia już była gotowa!)
Ktoś mi podmienił dziecko! Czas jest wredny!

Tak dziwnie, jak go nie było, tak dziwnie jak już jest.
Chwile będziemy się do siebie przyzwyczajać, ale będzie dobrze!
Najważniejsze, że mam po co wstawać z łóżka i dla kogo zdrowieć.

Dobrze, że już jest ten mój Kochany Mały Mężczyzna.
M.

środa, 25 sierpnia 2010

M. i edukacja

Dziś ja chora, ledwo powłócząca nogami rachityczna (ostatnimi czasy) osóbka zawiozłam swoje cztery litery w towarzystwie Obstawy w kierunku Uczelni kształcącej mądre głowy, by zapisać się na studia.
Odważna to decyzja, jak na mnie. Bardzo.
Teraz oczekuję z lekkim podenerwowaniem i ekscytacją na pierwsze wiadomości, czy podanie rozpatrzono pozytywnie i kiedy zaczynam.
A potem będę się zmagać ze słabościami własnego zaśniedziałego już umysłu, by pojąć te wszystkie skomplikowane rzeczy, o których długimi godzinami, w upragnione wolne weekendy, będą opowiadać superpecjaliści.
A wszystko po to by było lepiej.

Obym dała radę! Będę trzymała za siebie kciuki :)
M.

PS. Poczułam się tak młodo błądząc po kampusie w poszukiwaniu miejsca, gdzie trzeba było złożyć dokumenty... Bezcenne!!

sobota, 21 sierpnia 2010

Czego potrzebuje chory?

Siedzę w domu, ruszam się ile mogę, czasem boli, czasem szczęśliwie nie.
I myślę, i boję się.
Mam opiekę, wiec czego mi trzeba?

Trzeba mi wsparcia, przytulenia i nawet złudnych zapewnień, że wszytko będzie dobrze, gdy sama już nie mam siły - a to trudna sprawa jest.

Nawet Młody Człowiek wracać nie chce.
No nic mnie jakoś optymistycznie nie nastraja ostatnio.

Moze jutro.
M.

wtorek, 17 sierpnia 2010

Szlag by to trafił ....

i mucha by opluła, i gęś kopnęła, i ... ech no!
Oczywiście znowu trafiło mi się kilkudniowe szpitalne SPA - cała kupa bólu i nerwów. Nie mogło być za prosto. Liczę, ze jeszcze kilka dni zmiany opatrunków i sprawa skończy się definitywnie. Mam już dość łóżek, obchodów, opatrunków, szpitalnych kibli i szpitalnego żarcia. Ile można?!
Dziś miałam mały test. Starcie ze służbą zdrowia w wersji czystej - czyli Przychodnia!!!!!! O zgrozo! Zarejestrowana na 13-tą przyjechałam uprzedzona o dodatkowej kolejce 12.30., o 14.30 weszłam i tak poza kolejnością,jakimś cudownym zbiegiem okoliczności (znienawidzona przez resztę oczekujących), potem pobiegałam po szpitalu za własnymi wynikami, bo przecież człowiek jak jeszcze wczoraj leżał plackiem, to już dziś śmiga jak fryga!
Ludzie - powiedzenie, że trzeba mieć dużo zdrowia by chorować to święta prawda!!
Kiedy ja w końcu odpocznę? Chyba mi się należy co? Każdemu się należy, to i mnie!!

Idę odetchnąć po dzisiejszym maratonie. Jutro powtórka z rozrywki.

Szpitalna szwendaczka
M.

wtorek, 3 sierpnia 2010

Ojej, ojej, ojej

I leżę tak w tym łózko, bo sił mało. Wszystko mnie boli nawet od samego leżenia. No i cóż tu robić?? Czytać jakoś nie daję rady, więc albo szperam coś w komputerze, albo nadrabiam zaległości filmowe (choć zasoby mi się powoli kończą) albo niestety co najprostsze... oglądam telewizję. Olaboga! Chyba mi się mózg zagotuje. Zwykle TV stoi nieużywany, ewentualnie Młody Człowiek ogląda bajki, lub ja jakiś uprzednio nagrany serial - co pozwala uniknąć wrzaskliwych reklam. Jak teraz mam okazję obcować z tym ambitnym dopołudniowym materiałem proponowanym w wakacje, który pewnie niewiele odbiega od tych bzdur serwowanych na co dzień, to robi mi się jeszcze bardziej słabo. Wyłączyłam to pudło, już wystarczająco mnie zatruło. Zdecydowanie wolę moje myśli i ciszę. O tak.... cisza... i deszczowy dzień za oknem. Książka by się przydała. Chyba jednak spróbuję zmusić głowę i wrócę do E.Gilbert "I że cię nie opuszczę.." choć czytanie jej idzie mi jak krew z nosa (a poprzednią połknęłam jak artykuł w gazecie). O właśnie!! Gazeta! Muszę poprosić kogoś znajomego o jakiś kolorowy miesięcznik, albo tygodnik. To chyba nienajgorszy pomysł.
Oby tylko nie włączać upiornego czarnego pudełka!!
Idę zaparzyć herbatę (zajmie mi to jakieś 30 minut ale warto) i ciut poczytam - by się odtruć!
horyzontalna M.

PS. Moje ostatnio dość skąpe czytelnicze wyniki poprawiła książeczka przeczytana w szpitalu. Niegrzeczni Bogowie, M.Philips - ot takie czytadełko miłe i wesołe.

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Begining of the End.

Dziś,
po kilku latach miotania się,już ze spokojem i pewnością decyzji, w końcu, zadział się pierwszy z formalnych etapów uporządkowywania mojego życia.

Nieoczekiwanie uroniłam nad nim łzę.

Chyba, jak człowiek jest bardzo z czymś (kimś)związany, to żaden czas nie jest w stanie wyzuć go kompletnie z uczuć i emocji.
Mimo wszystko.

A życie płynie sobie dalej.

M.

PS: Oj ciężkie, długie, smutne i samotne to lato.
Ciekawe co przyniesie jesień? Już czekam jesieni.

czwartek, 29 lipca 2010

Dzień czwarty .... error ... end

Zdrowie moje ostatnimi czasy obracało się w okolicach stanów niskich niestety. A tego dnia zaniepokoiło mnie tak dalece, że pomimo prowadzonych ciągle wędrówek po lekarzach, którzy nie chcieli mnie kierować na żadne badania, ani postawić nawet hipotetycznej diagnozy - postanowiłam się udać na ostry dyżur w celu zasięgnięcia kolejnej opinii. Przybywszy na miejsce odbyła spotkanie z naszym afrykańskim bratem płynnie władającym polszczyzną - który oznajmił mi, ze najprawdopodobniej to jakaś niedrożność, a na moje pytanie czy mam się udać do szpitala, na pogotowie ... - powiedział,ze nie ma takiej potrzeby, bo przecież nie umieram. Zacisnęłam więc zęby, łyknęłam zalecane pigułki, zrobiłam niewielkie kanapki i ruszyłam do kina.

Najpierw Wenecja Jana Jakuba Kolskiego - piękny, malowniczy, wzruszający film z wojną w tle. Ciekawe role kobiece - piękne aktorki. Bardzo sugestywny Młody Bohater. Zdjęcia do filmu zrobił Arthur Reinhart - prywatnie mąż Doroty Kędzierzawskiej i chyba stałam się jego fanką. Takie zdjęcia lubię. Takie jak w Wenecji, takie jak w "Jutro będzie lepiej", jak we "Wronach" i w Prowokatorze". Lubię jego estetykę. Jakoś chyba tak. :)
Potem dręczona jednak z lekka bólem i pojawiającą się temperaturą poszłam na seans "Paszczy wilka" i albo samopoczucie zaćmiło mi postrzeganie świata, albo nic nie kumałam z tego filmu tak po prostu, więc nie ocenię. Nie jestem nawet w stanie streścić fabuły.

Niestety reszta wieczoru została przekreślona przez nieokreślony jeszcze, acz ignorowany przez lekarzy, powód bólu. Pomimo porannych sugestii by dać sobie spokój, udałam się jednak na Oddział Ratunkowy pewnego lokalnego szpitala, gdzie po serii głupich pytań, gdzie ma pani historię choroby i dlaczego lekarz panią odesłał, po dwóch godzinach zdjęć i badań ... gdy już mieli mnie jak rasową symulantkę wypuścić ze skierowaniem do leczenia w specjalistycznej poradni - pojawił się jakiś chirurg niby na konsultację ostateczną, tak na odczepnego i co?? ... i zarządził przewiezienie pacjentki M. w trybie pilnym na stół operacyjny - oczywiście grzecznie pytając o moją zgodę. Czy mogłam odmówić? Miny arogantów i wątpiących były bezcenne.
W taki oto sposób, Era nowe Horyzonty... zamieniła się w horyzontalną pozycję z sms'ami z telefonu w sieci Era.
Cóż. Czułam, że coś popsuje mi zabawę, ale nie myślałam, że ja sama. Widać zobaczyłam co miałam zobaczyć. Za rok będzie lepiej. Zapewne.
Zazdroszczę wszystkim którzy mogą śledzić do końca filmy, ale jestem też wdzięczna owemu lekarzowi, którego później już nie spotkałam, że jakby nie patrzeć - uratował mi życie.

10 Międzynarodowy Festiwal Filmowy Era Nowe Horyzonty - uważam za zamknięty - przedterminowo, acz szczęśliwie.

Zaskakujący obrót sytuacji. Teraz tylko powoli dochodzić do siebie.
Lekko osłabiona, ale z nadzieją w głowie.

M.

niedziela, 25 lipca 2010

Dzień trzeci - mixtura.

Donoszę na świeżo.
Niezłą dziś sobie sprawiłam miksturę... i przy okazji wysiłek fizyczny. Zaczęło się potwornie: deszcz, automaty biletowe wszystkie do których podeszłam albo miały mnie w nosie, albo mnie okradały. Nienawidzę tego.
W Capitolu nieźle zmarzłam a siedziałam tam chyba z8 godzin dziś, ale było warto.
Najpierw Carlos - historia znanego terrorysty. Kontekst polityczny jak zwykle jest mi obcy, ale mimo to film uważam za ciekawy, jednak przydługawy niestety.
Potem krótka przerwa i Życie z wojną w tle. Historia członków rodzin trzech sióstr - osób kompletnie odmiennych osobowościowo, pod względem stylu życia i statusu materialnego, na które spadły chyba wszystkie możliwe tragedie rodzinne (no w każdym razie wiele). Chwilami zabawna, chwilami mocno refleksyjna. Bardzo mi się podobało.
Mała przebieżka przez miasto i podróż do domu po auto... jak już się na mnie komunikacja miejsca tak wypina. Krótki obiad i Europejskie debiuty animowane krótkometrażowe. Coś zabawnego, co zaangażowanego, coś sentymentalnego, coś psychodelicznego ... nie wszytko niestety obejrzałam uważnie, bo przyszło lekkie zmęczenie.
Znowu przebieżka przez miasto i znowu Capitol. Tym razem premiera Briana de Palmy - Na gorąco. Mocny film. Publika wychodziła z niego w milczeniu.
I znowu spacerkiem przez miasto do Heliosa - na coś co mnie rozbroiło.
Powrót Kapitania Niezwyciężonego - Philippe More'a To miał być pojechany film - musical o antysuperbohaterze alkoholiku, który walczy z nazistami - to nie mogło być normalne:) jednak atak odkurzaczy przerósł moje oczekiwania :)
To było prawdziwe nocne szaleństwo. Polecam, świetny humor - coś film ma jakieś 30
lat!!
Zmęczona jestem diabelnie, ale podobała ami się ta mieszanka :)
Jutro na szczęście mogę się wyspać.
M.

sobota, 24 lipca 2010

Dzień drugi.

Forma fizyczna w niskich rejonach stanów średnich. Psychiczna wahająca się. I na to wszystko upał.
Nie chciało mi się dziś wychodzić z domu po tym jak ucięłam sobie popołudniową drzemkę przed filmem.
Ale wyszłam.
Dziś spędziłam przemiły nostalgiczno sentymentalno poruszający wieczór.
Najpierw zobaczyłam historię Doroty Kędzierzawskiej - o trzech rosyjskich chłopcach, którzy uciekają od swojego trudnego życia na dworcu do raj jakim jawi im się być Polska. "Jutro będzie lepiej" - to piękne obrazy, sugestywni mali aktorzy. Świetny film. Po projekcji odbyło się też spotkanie z reżyserką producentem i aktorami ( był np.S.Soyka zagrała ciekawa rolę policjanta)- to jest coś co bardzo lubię na festiwalu, nie tylko dostępny jest obraz ale i twórca.
Niestety by zdążyć kolejny film pokazywane w Rynku musiałam wyjść wcześniej i nie doczekałam końca dyskusji.Szkoda.
Na "Samotnego mężczyznę" Toma Forda bardzo chciałam iść do kina, nie zdążyłam, wiec nie mogłam sobie odmówić takiej okazji w mojej ulubionej scenerii.
Taaak to jest to!
Film również piękny i w obrazie i w treści. Omal się nie popłakałam momentami a na mnie to już duża temperatura uczuć. Znaczy sugestywny był.

I to by było tyle na dziś. Jutro kolejne wybory, zaskoczenia, kolejni ludzie, kolejne miejsca. Jutro biorę koniecznie aparat.
A teraz idę się wyspać bo od 10 rano znowu w kinie.
M.

czwartek, 22 lipca 2010

10 międzynarodowy Festiwal Filmowy Era Nowe Horyzonty uważam za otwarty!!!

"O bogach i ludziach." - film na otwarcie festiwalu.

Zmęczył mnie okropnie. Albo nie złapałam klimatu, albo to nie mój klimat. A może po prostu w sali Capitolu było zbyt gorąco!!

Jednak - Festiwal uważam za otwarty!! i liczę na lepszy finisz.
M.

PS: Trafił mi się sympatyczny rozmówca Mateusz :)
Zawsze to jakiś plus... :)

niedziela, 18 lipca 2010

Ladies night !


RAK
Czas bawienia się, będzie ku temu wiele okazji. Czas uświadomienia sobie pewnych rzeczy, samoświadomości. Możliwość pojawienia się ważnego wydarzenia, ku dobremu.

No ten horoskop to prawdę mówi dziś jak najbardziej profesjonalna wróżka!!!

Oświadczam, że impreza z okazji każdych kolejnych moich urodzin - staje się imprezą cykliczną! Nie lubiłam urodzin, ale zmieniam zdanie! Liczę, że Towarzystwo podziela moją opinię, a te wszystkie Panie, które nie dojechały z odległych części kraju następnym razem wpiszą sobie w kalendarz oddelegowanie do Wrocławia pod groźbą wypisania z Kółka Wzajemnej Adoracji.
Ogłaszam wszem i wobec, że trzydziestolatki bawią się najlepiej! Szczególnie jaskrawo było to widoczne na tle smutnawych, skrepowanych i zalegających na kanapach bohaterów wieczorów panieńskich i kawalerskich, ale każdy bawi się jak potrafi. Gościł nas klub Tabasco, który jako imprezowe miejsce stanie się chyba moim ulubionym :)

Naładowana pozytywną energią ruszam dalej zmagać się z życiem. Czas zmian nadszedł. Trzeba się im poddać.
Dziękuję Kobitki :)
M.

PS.
Sukienka - o której również była mowa w poprzednim poście - była gwiazdą wieczoru. Chwilowa zmiana grzecznego i stonowanego wizerunku bardzo mi posłużyła.
Zatem jeszcze raz wygłoszę tu Pochwałę sukienki!! :)

I te miny!!! Bezcenne!!!!

Na prośbę Małej Mi

środa, 14 lipca 2010

Sukienka.


Uwielbiam sukienki.
Mam ich tylko kilka, bo dobranie odpowiedniej do mojej figury i urody jest koszmarnie trudne, jednak się opłaca. Efekt jest piorunujący i zawsze dzień z sukienką kończy się zaczepnymi komentarzami i wyrazami uznania - zatem poprawia humor. Sukienkę się inaczej nosi - już samo słowo brzmi jakoś dostojniej niż spódnica. Prawda? Z nią jest jak z garniturem dla mężczyzny - dobrze dobrany - zdobi każdego.
Zatem mała odezwa: Dziewczyny noście sukienki!
Wszelkie znaki na niebie i ziemi ostatnio wykazują na to, że atrybutem i najlepsza przyjaciółką prawdziwej kobiety jest - SUKIENKA. :)
M.

wtorek, 13 lipca 2010

Dzień pierwszy Roku kolejnego.


Po oddechu na Drugim Końcu Świata, spotkaniach sentymentalnych, odkurzeniu starych kątów - kolejny rok życia rozpoczęty.
Tym razem by przełamać swoje obawy i uprzedzenia - bez udawania, że to się nie dzieje i również inaczej niż zwykle - nawet z zaplanowaną imprezą. Zobaczymy co z planów wyjdzie.
Dzień pierwszy - owocny! Udało się w końcu (po zmierzeniu chyba z setki innych) zakupić kieckę. Ponadto na szybko odwiedziłam fryzjerkę i nabrałam ochoty na obcięcie włosów! Takie prawdziwe, nie jak dziś 10 cm. :) Może trzeba by tak uczcić realizację moich ambitnych planów wakacyjnych ?? Pomysł niezgorszy, tym bardziej, że fryzjerka rozsądna i z porządną fryzurą na głowę - to chyba krzywdy nie zrobi :)
Wieczorem nastąpiły zaskakujące zwroty akcji na polu osobistym. Ciekawie się zaczyna nie powiem :) Poczułam się jak nastolatka z mózgiem kobiety po 30tce. To jakiś koszmar! Musze wywalić tą dziewczynkę z głowy, przynajmniej w sprawach "damsko-męskich". Najpierw jednak - porządkowanie życia!! Jakaś kolejność musi być!! Synchronicznie remont!! - tyle jeszcze dam rade. W międzyczasie impreza i ENH - oczywiście.
A dalej ... a dalej to się zobaczy. :)

M.

PS: Fotorelacja sentymentalna z Drugiego Końca Świata pachnącego, chlebem ze starej piekarni, modrzewiem, letnią bryzą nadjeziorną, rozgrzaną na słońcu skórą oraz grającego ciszą i kojącego śpiewem ptaków.









niedziela, 11 lipca 2010

No i mam bilety !!!


W czwartek, z kartką w dłoni punktualnie o 12 tej usiadłam w pracy do komputera nie zważając na zakazy. Po półgodzinnej walce z tajemniczo zapełniającym się - wbrew mojej woli - koszykiem - udało się! Kupiłam pakiet biletów - dokładnie tak jak chciałam !!
Bardzo ciężko jest wybrać coś z 500 filmów - szczególnie takiemu laikowi jak ja, poukładać w odpowiednich terminach, zmieścić się w budżecie i nie zafundować sobie jakiegoś niewykonalnego zadania. Dałam jednak radę i po dwóch wieczorach spędzonych na czytaniu recenzji i oglądaniu zwiastunów - wybrałam jak poniżej i mam nadzieję na jak najmniejsza liczbę nietrafionych pozycji.

1. O bogach i ludziach - film na otwarcie - tegoroczne Grand Prix Cannes 2010
2. Jutro będzie lepiej - Konkurs Nowe Filmy Polskie (D.Kędzierzawska!) Polska, Japonia 2010
3. Carlos - Panorama Kina Światowego - Niemcy, Francja 2010
4. Życie z wojną w tle - Panorama Kina Światowego, USA 2009
5. europejskie debiuty krótkometrażowe - animacje 1
6. Na gorąco - Panorama Kina Światowego (B. de Palma) USA, Kanada 2007
7. Powrót Kapitana Niezwyciężonego - Nocne Szaleństwo: Philippe Mora, Australia 1983
8. Wenecja - Konkurs Nowe Filmy Polskie, Polska 2010
9. Paszcza wilka - Międzynarodowy Konkurs Nowe Horyzonty, Włochy 2009
10. Chinka - Wielka Brytania, Chiny 2009
11. Pogarda i uprzedzenie - Nocne Szaleństwo: Philippe Mora, Australia 1997
12. Nie opuszczaj mnie - Konkurs Nowe Filmy Polskie, Polska, Niemcy 2009
13. Matka Teresa od kotów - Konkurs Nowe Filmy Polskie, Polska 2010
14. Sławni i martwi - Panorama Kina Światowego, Brazylia, Francja 2009
15. Portugalska zakonnica - Panorama Kina Światowego, Portugalia, Francja 2009
16. Biała przestrzeń - Panorama Kina Światowego, Włochy 2000
17. Mój pies Tulip - Panorama Kina Światowego, USA 2009 - animacja
18. Dziwny przypadek Angeliki - Panorama Kina Światowego, Portugalia, Hiszpania, Francja, Brazylia 2010,
19. Wyśnione miłości - Panorama Kina Światowego, Kanada 2010
20. Detektyw - Retrospektywa - Jean-Luc Godard, Francja, Szwajcaria 1985
21. Tetro - Film na zakończenie Festiwalu, USA, Włochy, Hiszpania, Argentyna 2009
22. Jej droga - Panorama Kina Światowego,Bośnia i Hercegowina, Austria, Niemcy, Chorwacja 2010
Ponadto mam zamiar się wybrać też na pokazy na Rynku - jeśli jeszcze będę w stanie. ;)
1' - Samotny mężczyzna - bo nie widziałam w kinie.
2' - Pętla - może się skuszę
3' - Wszystko co kocham - koniecznie - też przegapiłam w kinie
4' - Była sobie dziewczyna - kolejny który umknął
5' - Pół żartem, pół serio. - klasyka w świetnej scenerii i atmosferze - koniecznie na zakończenie :)

Właśnie widzę, że zrobiłam sobie niezłą panoramę światowego kina. Każdy ma co lubi - albo mu się tak wydaje. ;)
Z konkurs międzynarodowego - jeden film. Może jeszcze to gdzieś nadrobię.

A tak poza tym, to myślę ciągle czy się wybrać na Mike'a Pattona z Mondo Cane ... i serce się rwie ... ale ja tak nie lubię tłoku ... zobaczymy.

Jak ja dam radę normalnie funkcjonować prze te 10 dni. Ktoś będzie musiał donosić prowiant i napoje ;).
Są chętni??
M.

środa, 7 lipca 2010

Don't give up 'cause somewhere there's a place where we belong.


Pakując dziś rzeczy Młodego Człowieka na wyjazd wakacyjny, zastanawiałam się na ile w życiu zawsze jedne rzeczy dzieją się kosztem innych i czy aby na pewno wszystko ma swój cel?? Gdzie jest pełnia i harmonia, bo u mnie ich jakoś nie ma, a rozglądając się wokoło stwierdzam, że też jakoś marnie z nimi. Może za wiele bym chciała na raz, a może ta pełnia i harmonia razem to właśnie szczęście, które jak wiadomo zjawia się zwykle tylko na chwilę? Czy faktycznie kształtujemy nasze życie tak, jak tego chcemy a z naszych zaniechań lub strachów powstają nasze niedostatki?? Czy powiedzenie: Chcieć to móc - mówi o mnie tylko tyle, że niezbyt mocno chcę?
Że też mnie takie filozoficzne nastroje dopadają najczęściej, gdy nie mam z kim ich skonfrontować!
Siedzę w pokoju w półmroku letniego wieczoru, delektuję się ciszą (bo Młody Człowiek zrobił dziś niespodziankę i zasnął baaardzo wcześnie) i rozmyślam. Zbieram energię na podróż przez Polskę, na północ, w górę rzeki, jak ryba na tarło. A może zbieram się w sobie, by mieć siłę na zakończenie ważnych tematów.
To lato będzie dla mnie przełomowe - przynajmniej symbolicznie. Chcę by takie było. Teraz tylko odwagi mi trzeba, wytrwałości i konsekwencji. Złe już było, teraz trzeba tylko wszystko posprzątać.
A póki co - jadę odetchnąć świeżym powietrzem, spotkać starych znajomych i odkurzyć stare kąty. Jestem już koszmarnie zmęczona. Chyba nigdy tak jak w tym rok nie potrzebowałam wakacji. Ten weekend to taki mały przystanek w drodze do odpoczynku. Najlepsze przede mną. Taką mam w sobie wiarę. Taką malutka, naiwną, mówiącą cichutkim głosikiem, ale nie dającą o sobie zapomnieć! O nie!
M.

PS: Dziś chodzi mi po głowie cały dzień ten ponadczasowy duet i albo jest sprawcą tego nastroju, albo się świetnie w niego wkomponował.





PS 2: Gdyby Ktoś wiedział gdzie najlepiej ładuje się akumulatory - proszę o namiary.

wtorek, 6 lipca 2010

ENH nadchodzi.


Dwa lata temu oszalałam na punkcie tego festiwalu i odtąd to jedna z niewielu rzeczy na które czekam cały rok - jeśli nie jedyna. Tak jak uwielbiam chodzić do kina sama, najlepiej w takich godzinach, gdy jest tam mało ludzi, tak tu w ogóle nie przeszkadza mi pełna sala, bo wszyscy przychodzą tu zobaczyć film, przeżyć coś, posłuchać co maja do powiedzenia twórcy. Za każdym razem podziwiam organizację, ciekawe pomysły i sprawność działania tej skali przedsięwzięcia. Film i muzyka rządzą przez 10 dni Wrocławiem. To dla mnie niezwykle barwny czas! Taki magiczny.
Miałam w tym rok kupić karnet, ale ... wcześniej karnetowicze stali w długich kolejkach na seanse, wiec wolałam bilety. Teraz dokonano zmiany, ale codziennie rano trzeba rezerwować miejsca na kolejny dzień. W pracy nie mam jak tego zrobić, zatem rozmyślałam dość długo, na tyle długo, że zabrakło karnetów :D. Zatem pozostają bilety - może to i nienajgorzej. Teraz nadrabiam zeszłoroczne zaległości filmowe "$9.99" (ciekawa animacja na ciekawy temat z kilkoma interesującymi historyjkami)* i "Odgłosy robaków - Zapiski Mumii" (cóż - smutny i upiornie trzeźwy zapis umierania)*. Muszę też koniecznie przejrzeć dokładnie program, bo bilety pojawią się już w czwartek o 12 (jak ja to zrobię w pracy!?). Z pewnością nie odmówię sobie chodzenia na wieczorne projekcje na Rynku. Tego niepowtarzalnego klimatu nie potrafił mi popsuć nawet rzęsisty deszcz. Ot poświęcenie dla niebywałej przyjemności! Zapewne obejrzę jakieś nowe polskie filmy, jakieś aktualności, które mi uciekły, chciałabym w końcu też wybrać się na jakiś dokument - nigdy nie potrafię wybrać, a potem żałuję! Ech i może wybrać się jeszcze raz na Tlen! - ten film zrobił na mnie niesamowite wrażenie - i jest rzeczą wybitnie kinową!
Zacieram łapki, bo zostało nieco ponad dwa tygodnie do rozpoczęcia. Młody Człowiek pojedzie na wakacje, a ja zostanę sama z festiwalową gorączką.
M.

*dodane po obejrzeniu

PS: Małe fotostory z ENH 2009







sobota, 3 lipca 2010

Summer in the City.

Horoskop na dziś:
"Masz teraz szansę uwolnić się od szkodliwych nałogów i od ludzi, którzy mają na Ciebie zły wpływ, którzy Cię wiążą. Idzie uzdrowienie. Nadchodzi sprawiedliwość."

Ależ mnie ten horoskop Googlowy straszy tą sprawiedliwością!!

Lekki zakupowy szał ogarnął mnie wczoraj. Na szczęście wszystko można zwrócić, więc potem zerknę na te cuda chłodnym okiem.
A wieczorem z M. wybrałyśmy się na spacer po Rynku i nowe kulinarne odkrycia w Masali. Mniam! Mangolassi i ryż Biryani - o niepowtarzalnym delikatnym a zarazem pikantnym smaku! Pycha!
Całe miasto huczało odgłosami Mundialu i okrzyków kibiców piłkarskich - chyba pierwszy raz uznałam to za sympatyczne, bo nie trafiły się żadne niekulturalne wybryki. W takim wydaniu piłka nożna jest dla mnie strawialna. :) Jak się zdążyłyśmy zorientować Wrocławska Fanstrefa kibicowała Urugwajowi.

A dziś słoneczny, upalny dzień za oknem, a ja desperatka idę piec drożdżówkę.
O taką.
Oby wyszła pięknie :)

M.

wtorek, 29 czerwca 2010

nie ma jak samoświadomość...

Pisałam jakiś czas o akceptacji siebie, jaka przyszła do mnie po skończeniu 30. roku życia. Przyszła i na szczęście ze mną jest w coraz to pełniejszej formie. Pogodzenie z sobą, z wszystkimi swoimi słabościami i niedoskonałościami - tak ciała, jak i umysłu. Znajomość swoich atutów i świadomość własnej wartości. Zdawało mi się, że już wiele o sobie wiem - wiele, jeśli nie wszystko i nie jest mnie w stanie zaskoczyć nic co dotyczy mojego ciała. I tutaj jak zwykle życie spieszy z korektą moich przekonań.

- Proszę się położyć. - zarządził lekarz podczas rutynowego badanie. Potulnie wykonałam polecenie.
- Brzuch - zarządził dość oschle - zatem zaprezentowałam brzuch.
Pan doktor pougniatał fachowo wszystkie moje wnętrzności. Zawiesił na czymś wzrok i pyta:
- Pępek był robiony?? - przez głowę przemknęły mi różniaste myśli od "O cholera mam brudny pępek!" po "Czy jest jakieś medyczne wskazanie, które nakazywało by mi zrobić coś z moim pępkiem?".
- Ale jak robiony?? - zapytałam nieśmiało.
- No robiony czy był, czy to tak naturalnie?? Bo fajny, ładny wyszedł!
Zdębiałam, ale zadowolona podziękowałam. Prostując od razu, że pępek naturalny, jak najbardziej.

Nie wiem czy to komplement bardziej dla mnie, czy osoby która odcięła łączącą mnie z mamą pępowinę przy porodzie i zawiązała sprawnie na niej supeł. Zostanę jednak przy opcji Ja! i odtąd będę z dumą prezentowała mój fajny - nierobiony pępek (koniecznie na leżąco - bo inaczej nie widać go dokładnie spod fałdki tłuszczyku).

;)
M.

PS: Może zmobilizuje mnie to do pracy nad poprawa kondycji mięśni brzucha!?

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Lato przyszło na dobre.

Minął weekend. Już właściwie i poniedziałek mówi dobranoc. Wrócę jednak do tych trzech pięknych, słonecznych, beztroskich dni. Dawno tak niespiesznie i relaksująco nie spędziłam czasu z Młodym Człowiekiem. Zapachniało wakacjami. Idealnymi.

W piątek poszliśmy pospacerować po Rynku i gdyby nie atakujące zewsząd wygłodniałe komarzyce, wieczór przeciągnąłby się dłużnej. Oglądaliśmy świetny występ ulicznego Żonglera-Akrobaty z Niemiec



Przebiegliśmy przez Pawilon Tanie Czytanie



i wypatrzyliśmy puzzle - z Nowym Jorkiem z 1000 kawałków! (Co jak się potem okazało jest ilością niewyobrażalną dla Młodego Człowieka).
Wróciliśmy po nie w sobotę w południe. Potem spacerkiem ruszyliśmy na obiad w moim ulubionym miejscu - teraz również tolerowanym przez Młodego Człowieka - Restauracji Marina, lub Restauracji Przystań na Księcia Witolda. Pierwszy raz - muszę to koniecznie odnotować - udało mi się spokojnie, bez szamotania się ganiania po restauracji, wykłócania o rację i upraszania o porządne zachowanie, za to siedząc na miejscu i spokojnie konwersując z własnym dzieckiem - zjeść obiad w miejscu publicznym w atmosferze relaksu i niewymuszonego zadowolenia! Jakże to się udało? - Czy to ja taka stara i niewymagająca się zrobiłam, czy Młody Człowiek tak dojrzał nie wiem kiedy. A może to magia tego miejsca, na którą złapał się również młodzieniec, albo magiczną moc ma podawana tam Ice Tea? ;)
Uwielbiam ten widok, bliskość wody, przytulny balkon i szmer ulicy. Pod drzewem i parasolem, z promieniami słońca przedzierającymi się przez liście. Ech! Rewelacja!





Następnego dnia, po wycieczce w poszukiwaniu Krasnali, znowu odwiedziliśmy miły zakątek. Młody Człowiek z drugim Młodzianem w miarę bezproblemowo bawili się i rysowali, jeden z nich nawet łaskawie zasnął, a Mamy mogły się oddać degustacji pysznej pizzy i makaronów oraz miłej konwersacji.
Sielankowe, wczesne niedzielne popołudnie we WRO.



I jak tu powrócić do rzeczywistości w poniedziałek?
M.



PS: A na koniec świat wieczornego Rynku z perspektywy 1.1 m !!

Młody Człowiek koniecznie chciał sportretować Tych Panów!



O zgrozo! Jakiś taki damski punkt widzenia czy jak?

wtorek, 22 czerwca 2010

Myśl na dziś.

Jak wietrzysz umysł, jesteś ostry jak brzytwa. (tak to dziś usłyszałam)

Mój umysł już się chyba ukisił.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

O zmianie ...


RAK
22 czerwca - 22 lipca

Jesteś gotów do przemiany, która właśnie nadchodzi.
Sprawiedliwości stanie się w końcu zadość.


To mój Horoskop z Googla na dziś.

Ja się pytam ile ma trwać ten stan gotowości, skoro się nic nie dzieje, a ja ciągle tyłek spięty i na baczność. Aż się znudzę, czy zdrętwieję odpowiednio ??!
No wlecze się ta zmiana niemiłosiernie.

I ja się pytam jakiej sprawiedliwości ma się stać zadość?? Czy ja się chcę mścić na kimś?? - Nieee! A może nie wiem, że ktoś (o zgrozo!) zemści się na mnie??!

Horoskopy są tak bardzo tajemniczo intrygujące. ;) Ciekawe co za górnolotne porady życiowe przyniesie jutro.
Dobranoc.
M.

PS: Zmiano na lepsze przybywaj, bo oszaleję!!!! Zemstę możemy odłożyć na półkę, albo wywalić do kosza!

środa, 16 czerwca 2010

Thirtysomething.


Słomianą Matką bywam ostatnio dość często, a to z powodu rozszalałych żarłocznych wirusów grasujących wokoło, z którymi Młody Człowiek ciągle się zaprzyjaźnia, w efekcie czego jest przymusowo internowany w różne zaprzyjaźnione miejsca, by owe paskudy nie mogły go odnaleźć. Niestety nieskuteczne te kryjówki! Ech! Nie ustajemy w walce!
W każdym razie mam dużo czasu na rozmyślanie i mało chęci na działanie. Myślę, myślę i dochodzę do wniosku, że w wieku trzydziestukilku lat los, przeznaczenie, zbiegi okoliczności, koleje zdarzeń .. czy jakkolwiek by to nazwać ... sprowadziły mnie do punktu, w którym muszę zaliczyć repetę z życia dwudziestolatki. Na siłę oddano mi czas dla siebie, którego zdawałam się nie potrzebować. I co? I nico! Sytuacja nie do ogarnięcia - okazała się być zbawienną dla nauki akceptacji i szacunku dla siebie, poznania swoich potrzeb, wyciszenia i pokochania bycia tylko ze sobą. Dla poczucia się autonomicznym bytem i odkrycia wagi relacji z innymi ludźmi. Trudna lekcja, ale potrzebna, by móc dalej pełniej żyć.
Mam te swoje thirtysomething i gdy słucham, jak niektórzy bardzo chcieliby się cofnąć do młodzieńczych beztroskich lat to myślę, że mnie to nie dotyczy. Dobrze, że jestem tu gdzie jestem ... znam siebie lepiej i chciałabym mieć pewność, że wiem czego chcę. Teraz pozostaje tylko uwierzyć, że wszystko jest możliwe i gdy zdarzy się okazja to będę potrafiła ją wykorzystać.
Gdzie będę za 10 lat?? Nie wiem... ale czekam, już nie ze strachem, ale z ciekawością. Życie szykuje nam różne niespodzianki. Czasem zaskakująco każe powtarzać niezdane egzaminy i uzupełniać nieodrobione lekcje. Czasem zmusza do łez i wysiłku, a czasem głaszcząc nas po głowie błogo się uśmiecha. Wszystko podobno ma jakiś cel. Oby był wart starań, a może to właśnie te starania i małe zwycięstwa są najlepsza nagrodą. Kto to wie.

M.

PS:Dziś w leniwie melancholijnym nastroju - rozmyślając o życiu, którego kolejny rok dobiega końca przyglądam się niebu za oknem.
Wieczornemu niebu z chmurkami w kolorze budyniu malinowego.



W tle delikatnie buja mnie zmysłowy głos Natalii Lubrano z Miloopy - nowe odkrycie, serwowane dziś z Ulubionym Radiu - NatQueenCool - Flowers.
Brakuje tylko łąki, a byłabym Dyziem Marzycielem. :)

niedziela, 6 czerwca 2010

Nowy Interaktywny Plac Zabaw


We WRO Art Center, w Dzień Dziecka ponownie otwarto na 1.5 miesiąca wystawę interaktywną dla dzieci. To rozrywka zgoła inna od kakofonicznych karuzel, i rozwrzeszczanych placów zabaw. Nowy Interaktywny Plac Zabaw - to rozrywka dla ciekawskich. Młody Człowiek naturalnie kocha szaleć na zjeżdżalniach, nurkować w kulkach i ganiać z kolegami po dziwacznych tunelach pod sufitem, ale we WroArt jesteśmy stałymi gośćmi i w zagadkowej atmosferze, w towarzystwie spokojnej muzyki, dźwięków natury przyglądamy się ciekawym instalacjom przybliżającym nie tylko młodym ludziom zagadkowy świat nauki. Iście magicznym urządzeniem jest instalacja FAKTURY - która pozwala za pomocą dotyku malować obraz wyświetlany przez projektor na ścianie przed nami. Sama nie mogę się opanować i mogłabym przy tym stać godzinami. Niepowtarzalne i nieporównywalne z niczym doświadczenie. Poza tym przez chwilę można się poczuć jak Bohaterowie Gwiezdnych Wojen malując obrazy świetlnym mieczem, czy pograć na bębenkach BOPI - zamieniając wybijane dźwięki na dziwaczne kolorowe kształty pląsające po podłodze. Jest kącik, w którym można pooglądać klasyczne polskie filmy animowane. W innym pograć w karty z Czarodziejem i pobiegać po wielkiej pastelowej planszy - Widokowej Platformie Interaktywnej, na której każdy z kwadratów ma przypisany dźwięk, co pozwala nam grać na niej własnym ciałem, jak na cymbałkach, a wszystkie nasze wybryki możemy obserwować na ekranie monitora - kamera pokazuje nas z góry. Oczywiście też pobiegałam. Niesamowite!
M.



PS: Swego czasu wystawa objeżdżała Polskę i cieszyła się dużym zainteresowaniem.
We Wrocławiu wstęp na nią jest bezpłatny. :)

PS2: Cyklicznie w niedzielne poranki o 12.30 we WROArt są też organizowane pokazy animacji polskich jak i obcojęzycznych, nowych i starych oraz spotkania z twórcami. Niedzielne Poranki Filmowe są także darmowe.
Sądzę, że następnym razem nie zapomnę podpisać petycji 1% podatku na kulturę, by nasze dzieciaki miały więcej okazji do obcowania ze sztuką i do nauki przez zabawę.

czwartek, 3 czerwca 2010

I love You Phillip Morris


Jakiś czas temu widziałam zwiastun tego filmu w kinie i jak to zwykle robię - wyciągnęłam notesik zapisując tytuł by nie zapomnieć go obejrzeć (swoja droga muszę dziwnie wyglądać z długopisikiem i karteczką - ale co tam - ciemno jest ;)). Ten plakat


źródło: filmweb.pl

absolutnie nie oddaje klimatu filmu i wydaje mi się, ze zbłądzi na niego część ludzi poszukujących łatwej rozrywki - tym bardziej, że film jest promowany jako prześmieszna, przekomedia!! którą nie jest!! Komediodramat owszem - ale o tym doczytałam dopiero wróciwszy z kina. Sama idąc obawiałam się, że Jom Carrey jakiego nie cierpię - czyli ten robiący głupie miny i prostackie żarty - zdominuje wszystko. Mimo wszytko zachęcona pierwszym przeczuciem, które podparła Mała Mi w komentarzu do mojego poprzedniego posta, poszłam. Raz kozie śmieć - czasem trzeba zaryzykować!!
No i ... uwielbiam takie zaskoczenia!!! Film z humorem niepozbawiony refleksji życiowej. Rewelacyjni aktorzy Jim Carrey, Ewan McGregor i Rodrigo Santoro (pamiętam go z roli Karla w "To właśnie miłość")- naprawdę byłam skłonna uwierzyć, że są gejami - choć nie bez żalu - bo Ewan jest dla mnie fantastycznym mężczyzną :) Szacunek dla Jima Carreya, który po raz kolejny udowodnił mi, ze wielkim aktorem jest! - tak świetnym, że potrafiłam zapomnieć o niechęci jaką do niego żywiłam swego czasu.
Świetna satyra na amerykański niedoskonały system prawny i łatwość z jaką pomysłowi cwaniacy mogą tam żyć jak sobie zamarzą. Najbardziej zadziwiające dla mnie jest to, że to podobno prawdziwa historia!
Polecam! ale nie liczcie, że boki zerwiecie ze śmiechu. To ciekawe, inteligentne kino.

M.

niedziela, 30 maja 2010

BRACIA.


Młody Człowiek wrócił z "wakacji zdrowotnych" u Babci. Dziwnie jest jak go nie ma, dziwnie jest jak wraca. Chwilę zawsze potrzeba by złapać nasz rytm normalności. Czasem mi go szkoda, bo ciągle gdzieś wyrusza, albo skądś wraca. Na szczęście lubi wracać, tęskni za domem - to chyba oznacza, że tu się czuje bezpiecznie. I chyba o to chodzi. Tym się pocieszam.

Ostatnie chwile beztroskiej wolności spędziłam w kinie na filmie BRACIA. Jima Sheridana. Tym razem poszłam na dramat, bo raz że taki gatunek lubię, a dwa - w niedzielę na & the City 2" i "Disco Robaczki" więc tam rozsiadła się większość kinowej publiczności, zatem na mojej sali panowała przemiła pustka. A sam film... nie będę się siliła na opisanie treści, bo mi to nie wychodzi. Powiem krótko: świetna gra aktorska Natalie Portman i Tobey'ego Maguire'a. Przystojny jak nie wiem co - smutnooki Jake Gyllenhaal. Bardzo złożona historia - film o wojnie, miłości, oddaniu, poświęceniu, zasadach, ludzkich słabościach, rodzinie, cierpieniu. Koszmarnie przejmujący i poruszający, mądry i niedopowiedziany. Rewelacja!

M.

PS: Zapomniałabym o ważnym elemencie. Muzyka. Jakoś niewiele jej zapamiętałam z filmu. Często było cicho - aż słyszalne były dźwięki z sąsiedniej sali -co podsycało dramatyzm sytuacji - jednak jeśli już była muzyka to była dobrze dopasowana - the Frey i U2. Świetny zestaw. Chyba postaram się przesłuchać całość Soundtracku.

sobota, 29 maja 2010

Kurczak inaczej.


Sprzątam ostatnio lodówkę, by kiedyś ją odmrozić. :/ W szufladzie zamrażalnika znalazłam dziś pierś kurczęcia. Hmm. pierś.. co by tu...?? No tak! Przecież na półce stoi puszka mleczka kokosowego - trzeba spróbować odtworzyć smak z Masali - o której jakiś czas temu pisałam.
Kiedyś szperając w internecie w poszukiwaniu przepisu na chicken tikka masala przeczytałam ich co najmniej kilka - nie było zgodności co do tradycyjnej receptury, jak i pochodzenia tego dania. Postanowiłam pójść za podpowiedziami własnego nosa i kubków smakowych.
Podsmażyłam na oliwie dużą posiekaną cebulę z 3 dużymi ząbkami czosnku. Dorzuciłam pokrojoną pierś z kurczaka, łyżeczkę mielonego imbiru, pieprz cayenne - 1/2 łyżeczki, łyżeczkę przyprawy curry, pieprz, łyżeczkę soli, pół łyżeczki kurkumy, kilka ziaren kolendry zgniecionych tłuczkiem do mięsa. chwile podsmażyłam. Następnie zalałam puszką pomidorów. Na małym ogniu gotowałam co jakiś czas mieszając. Po około 15 minutach dolałam pół puszki mleczka kokosowego.. Gotowałam do uzyskania odpowiedniej gęstości sosu. W związku z tym iż chlebek Naan jakoś jeszcze nie jest moja specjalnością ;) - podałam wszystko z ryżem.
Właściwie to nie wiem, czy danie to bardziej jest podobne do Chicken tikka masala, czy Butter chicken, ale czy to ważne?? Pachniało rewelacyjnie. Tak też smakowało - tutaj w ramach niespodzianki sprawę obiektywnie oceniła wygłodniała kursantka prawa jazdy - M.
Polecam zwolennikom ciekawych dań pikantnych.
Pycha!
M.




PS. Zdjęcie kiepskie, bo głodne byłyśmy, ale może przy kolejnej okazji zrobię lepsze. :D Zapewne niedługo będzie kolejna.

czwartek, 27 maja 2010

Grunt to "mieć sposób".


Odkopałam stary studencki pomysł na poprawę nastroju dziś popsutego zniecierpliwieniem i zbyt rozbudzonymi oczekiwaniami.
Najpierw zrobiłam jakąś zaległą paskudną czynność - czyli w tym przypadku mycie i sprzątanie auta, a potem w nagrodę, już czystą Fiolką, zawiozłam własną d.. na gorącą czekoladę i spacer po Rynku. Chwilę pochodziłam potem z czekoladą (gorącą i słodką mniam!) w dłoni, zasiadłam na ławce i robiłam to co należy w chwilach gorszego postrzegania świata. Słuchałam miasta i przyglądałam się ludziom. Miasto dziś spokojnie przyjemnie szumiało - wiatrem, gwarem rozmów, fontanną,turkoczącym rowerem przejeżdżającym po bruku. Ludzie jakoś mało miłośnie, jak na wiosnę w pełni, stali daleko od siebie, rozmawiając a nie tuląc się i trzymając za ręce. Miłość chyba się boi chłodu. Siedzi w dom w ciepełku. Może to i lepiej. Długo nie wysiedziałam z powodu typowo majowej pogody z temperaturą oscylującą w okolicach 10 stopni, ale nastrój zdecydowanie się poprawił - szczególnie, ze chyba dane mi było spotkać legendę internetu Panią Basię, na rowerze i w stylowym płaszczyku w panterkę. Muszę poszperać i zbadać o co chodzi z Tą kobietą, bo niewiele wiem.

Dobrego wieczoru i dobrego nastroju na jutro.
W końcu to piątek. Nie tak radosny jak liczyłam, ale jednak.

m.

środa, 26 maja 2010

Dzień Matki.






Mamy, Mamusie, Mamunie, Matusie

Wielki szacunek i gorące życzenia zdrowia i szczęścia dla Was wszystkich (i siebie samej przy okazji).
Wytrwałości w wypełnianiu tej najważniejszej i najwspanialszej życiowej roli. :)
M.

sobota, 22 maja 2010

Opowieści znad Wielkiej Wody cd.


Dzień drugi. Zanim zostały zamknięte Wały nad Odra.
Poziom wody znacznie się podniósł w porównaniu z poprzednim dniem.
























Noc. Służby w gotowości. Miasto czuwa.



















A dziś o 14 puścił wał na Kozanowie i zalało część osiedla... istnieje niebezpieczeństwo dalszych przecieków i przerwania wałów. Ludzie nie maja wody i prądu. Policja na sygnale eskortuje ciężarówki z piaskiem. Wojsko umacnia nową linię obrony. Noc będzie niespokojna.
Dziś już nie dałam rady pójść się temu przyglądać, a nie wiem nawet jak mogłabym pomóc.
Wielki żywioł, wielkie zaniedbania, wielkie dramaty i wielkie emocje. Dla mnie to wszystko jest przerażające.

M.