poniedziałek, 28 grudnia 2009

Ton Schulten.



Nigdy nie fascynowało mnie malarstwo.
Oczywiście doceniam samą sztukę, widzę jej piękno, rozumiem jak wielki talent trzeba mieć by malować, jednak nie wgłębiałam się nigdy w temat, w techniki, w epoki, w historie (no może poz obejrzeniem paru filmów o malarzach). Z całą pewnością nie potrafiłabym wymienić nikogo specjalnego, kto zapadł by mi specjalnie w serce - lub inaczej mówiąc wpadł w oko.
Do dziś ...
Właściwie historia zaczęła się, poza moją świadomością, już rok temu, gdy kupiłam pewien notes...
Kupiłam go bo był piękny!
Żeby udać przed samą sobą, że miałam silną potrzebę posiadania notesu (za który zapłaciłam niemałą sumę) musiałam mu wymyślić jakieś praktyczne zastosowanie.
Miał zatem służyć spisywaniu ciekawych płyt, filmów i książek, jakie kiedyś chciałabym dostać, których chciałabym posłuchać lub obejrzeć ...
Skończyło się na zapisanej jednej bodaj stroniczce i Notes wylądował na półce - co chwila odnajdując się przy jakichś poszukiwaniach, czy porządkach na regale.
Niemniej zawsze brałam go do ręki z niekłamaną radością.

Okładkę zdobi piękny obraz - mozaikowy pejzaż w kolorach soczystego pomarańczu, słonecznej żółci, radosnej czerwieni, ciepłego brązu.
Cały ten rok cieszył moje oko, a nie pofatygowałam się by sprawdzić kim jest podpisany pod nim Ton Schulten!
Cóż lepiej późno niż wcale...
Dziś przeszukiwałam sieć w poszukiwaniu kalendarza (tym razem ściennego) i przypadkowo trafiłam na kilka innych gadżetów w znanym mi - bardzo charakterystycznym - stylu mojego Notesu! Jako znana "googloszperaczka" zaraz rozpoczęłam poszukiwanie wiadomości o autorze ... obejrzałam kilka innych prac i już wiem, że to Jego obraz chciałabym powiesić kiedyś na ścianie w swoim domu.
Póki co zastanawiam się czy nie zrujnować się na porządny (czyli duży) kalendarz ze zdjęciami jego płócien, ponieważ blisko 900 euro za reprodukcję obrazu to zdecydowanie za wiele - póki co!
Niestety żadnej innej alternatywy nie znalazłam...

Na razie mały obrazek Tona Schultena - na zdjęciu z Notesu musi wystarczyć.
M.

niedziela, 27 grudnia 2009

Pomarańczowy Rok.


Odwiedziłam dziś Empik ... i kupiłam kalendarz na 2010 rok. Przebierałam, macałam, oglądałam, zastanawiałam się długo i jest... w końcu padło, jak to u kobiet często bywa, na ... hmm ... pomarańczowy.



Jakoś mnie tknęło by sprawdzić w sieci - cóż znaczy ten pomarańczowy, skoro mnie tak przyciągnął. I wyszło mi, że
"kolor pomarańczowy to wyzwolenie od nałogów i słabości, optymizm i pobudzenie, przedsiębiorczość, ambicja. Kolor pomarańczowy to także symbol ognia, płomieni, pożaru i energii".
Ponadto "Pomarańczowy jest ciepłym i pełnym energii kolorem. Kojarzy się z żywością owoców, barwnymi egzotycznymi kwiatami, ptakami i motylami. Pojawia się w przyrodzie jako przykład szczególnego piękna, rozjaśniając szarość kory lub zieleń traw. Na myśl o nim pojawia się obraz uroczego zachodu słońca, które ciepłym blaskiem zalewa ziemię. Pomarańczowy sprawia miłe wrażenie, wysyła sygnał o spontaniczności, żywości i przyjaznym nastawieniu.
Pomarańczowy kolor to także stół zastawiony tacami owoców i misami wybornego jedzenia. Sugeruje smakosza, hedonistę czerpiącego z życia jak najwięcej. Ludzie, którzy ubierają te barwy to często dobrzy kucharze.
Skorzystaj z tego koloru, aby odzyskać optymizm i odnaleźć cel w życiu.
Odczujesz wyraźne poszerzenie możliwości i przybędzie ci zdecydowania.

Przesłanie pomarańczowego brzmi: doskonale sobie radzę w życiu, mam dość energii by osiągnąć wszystko czego pragnę, moje cele są konkretnie sprecyzowane.
"

Rewelacja! Lepiej nie mogłam trafić!

To ostatnie zdanie niech będzie mi mottem na nadchodzący rok!
Duże wyzwanie, ale jaka będzie satysfakcja,jeśli za rok będę mogła sobie powiedzieć, że się udało!
Jestem lekko przerażona ... pierwszy raz mam zarys planu na przyszły rok!
I w dodatku ogłaszam to publicznie (ups!)

Miłego wieczoru.
M.

PS: Kochana TV serwuje mi mój mega HIT, który oglądałam tylko wczoraj już 2 razy :D! ale niezrażona idę zasiąść na kanapie z "To właśnie miłość".
Ten film przepełnia mnie nadzieją!

sobota, 26 grudnia 2009

Poświąteczne przemyślenia pseudofilozoficzne.


Święta, Święta ... i już dziś prawie po Świętach...
Upiekłam chyba największą w moim życiu ilość ciasteczek i ubraliśmy z Młodym Człowiekiem choinkę. To były moje jedyne przygotowania do Świąt... reszta jakoś nie szła dobrze, ani życzenia, ani kartki, ani budowa nastroju.
W tym roku Boże Narodzenie było zupełnie inne niż zwykle ... trochę smutne, trochę dziwne, trochę samotne ... jednak bez żalu w sercu, we względnym spokoju i z jakąś dziwną akceptacją zaistniałej w życiu sytuacji. W przyjaznej atmosferze i towarzystwie, z pamięcią jednak, że ktoś gdzieś daleko został sam i niekoniecznie tak powinno być...
Chciałabym by tegoroczne Święta były przyczynkiem do pozytywnych zmian w sobie, we własnym życiu... może uda mi się kiedyś polubić ten okres... niemniej wymaga to ode mnie jeszcze wiele pracy, ale chyba po to się żyje... by się ciągle czegoś uczyć.
Pogoda dziś za oknem typowo wiosenna. Może zwiastuje jakąś wiosnę w życiu ... Oczywiście trochę żartuję.
Rozumiem, że można dopatrywać się znaków na niebie i ziemi, można czytać horoskopy, chodzić do wróżki, jednak najważniejsze mieć odwagę w sercu, być gotowym do zmian w sobie, do podjęcia ryzyka zmian we własnym życiu, bez tego ani rusz... Toteż "okrutnie" się staram...
Cóż pozostaje czekać na to co przyniesie życie... i pracować ciężko ... może w przyszłym roku zdarzy się Cud Bożego Narodzenia i nastanie miłość niosąca spokój i bezpieczeństwo.

W ostatniej chwili (bo podobno lepiej późno niż wcale)... życzę
Radosnych Świąt!
I oby pozytywny nastrój pozostał z Wami jak najdłużej!
M.


PS: Póki co ku pokrzepieniu serca idę zjeść kawałek pysznego keksa, wypić pachnącą kawę z mleczną pianką oglądając "Love actually".

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Przypadek ciemnej (!) blondynki.



Moje przygody z Kropką i jej samodzielnym utrzymaniem w stanie technicznym pozwalającym na jej bezpieczne użytkowanie, mogłyby spokojnie być tematem innego bloga.
Wiele się już nauczyłam, ale widać nie do końca !
Jak zgubić korek od chłodnicy... wystarczy być mną!
Właśnie mi się to udało! Koszmar!!
Odkryłam sprawę dwa dni po zaistnieniu ww. faktu!
Całe szczęście,że nie użytkowałam wehikułu!
Najpierw się wściekłam, potem pobiegłam sprawdzić, czy nie ma blond odrostów - ale widać się skrzętnie ukrywają! albo ze mnie po prostu gorsza odmiana - Ciemna Blondynka!

Gdy pospieszyłam po poradę na temat:
Co uczynić z faktem posiadania niezatkanej dziury w (jak się później dowiedziałam) zbiorniku wyrównawczym chłodnicy? - do wszelkich dostępnych reprezentantów Męskiego Rodu otrzymam następujące odpowiedzi:
1. Zatkaj szmatą ;)
2. Możesz spokojnie jeździć zanim nie kupisz korka - bo zimno jest (minus 15 stopni).
3. Może pasowałaby zakrętka od słoika ??
4. Absolutnie nie ruszaj się nigdzie autem!
5. Nie będę korzystał z auta - mogę Ci na razie pożyczyć mój korek.
I bądź tu człowieku mądry!

Cóż, najbliżej mi było do odpowiedzi 2 i 5.
Zatem postanowiłam, że wczesnym rankiem udam się po pomoc do fachowców - korzystając z podpowiedzi nr 2 (pomimo, że jak na złość temperatura podniosła się do minus 5) - lub też na poszukiwanie korka w miejscu gdzie najprawdopodobniej leży w zwałach śniegu - czyli na parkingu firmowym (potem zauważyłam,że odziałam się niezwykle po temu stosownie - w spódnicę).
Na podorędziu był plan B - Pożyczenie korka tudzież auta od P.!

Na szczęście mam niedaleko domu serwis Kropek.
Pojechałam.
Na szczęście na miejscu był dobrze mi znajomy Pan Rafał, który nie jedno już z nasza Kropką przeszedł i niejedne moje rozterki rozwiewał... I Uwaga! Pan Rafał rozumie co do niego mówię, gdy opowiadam po babsku co się dzieje, a co jeszcze istotniejsze odpowiada tak, że i ja rozumiem!
Zakomunikowałam mu zatem, że potrzebuję korka do chłodnicy... i wolałabym nie wnikać w przyczyny jego braku!
Na szczęście zaakceptował moja prośbę bez mrugnięcia powieką!
Pan Rafał ponadto, znając damski "żargon" doskonale wiedział,że korek do chłodnicy to korek do zbiornika wyrównawczego ... czego absolutnie nie chciał pojąć pan przy Kasie sklepu (do którego przezornie nie poszłam sama).
Przy okazji Pan Rafał pochwalił mnie, że bardzo dobrze robię sprawdzając poziom płynu! :D Przezornie zapytując potem, czy aby płyn jest (hihihi ... niedowiarek jednak):D
Uff! Dostałam swój nowy korek! Zapłaciłam i udałam się szczęśliwa w stronę wyjścia w celu niezwłocznego zamontowania go w aucie.
Tymczasem Pan Rafał wciągnął kurteczkę, kazał poczekać jakiemuś zniecierpliwionemu klientowi, bo przecież On "Pani idzie dokręcić Korek!
Oczywiście, z rozbrajającym uśmiechem, dokręcił gdzie trzeba - pooglądał weterankę wrocławskich dróg - Kropkę.
Uśmiechnął się, życzył Wesołych Świąt!
I tym sposobem, w jakże miłych okolicznościach przyrody... mam nowiutki, piękny, niebieski, porządnie dokręcony koreczek!
I już go nie zgubię!

...ale pewnie niejedno jeszcze przede mną.

M.

PS: Już żałuję, że moje kolejne auto, to raczej nie będzie Kropka, ani nikt z jej rodziny ... no bo, gdzie ja znajdę takiego Pana Rafała "na szczęście"...

niedziela, 13 grudnia 2009

Pierniczki.


W związku z własną wzmożoną aktywnością cukierniczą. Przepis na pierniczki. Przeszłam dziś samą siebie... aż mnie plecy od wałkowania ciasta bolą ...

Piernik/Pierniczki

1/2 kg cukru
1 kg mąki
1i1/2 kostki margaryny
1/2 słoika dżemu śliwkowego/powideł
1 filiżanka mocnej kawy (z 3 łyżek)
1 łyżka kakao
4 łyżki miodu
6 przypraw do piernika
1/2 paczki cynamonu mielonego
1 łyżeczka mielonych goździków
4 całe jajka
4 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżeczki sody


Tłuszcz stopić w garnku z cukrem i miodem. Dodać dżem i 3/4 filiżanki kawy. wymieszać i odstawić do wystygnięcia.
Do miski wsypać połowę mąki wlać powyższą miksturę i wymieszać.
Dodać 4 jajka, resztę mąki z proszkiem do pieczenia oraz wszystkie przyprawy. Na koniec wlać resztę kawy z sodą oczyszczoną.
Wszystko dobrze wymieszać przelać na blaszkę i piec w 180 stopniach przez 45-60 minut - sprawdzać patyczkiem

Gdy chcemy upiec Pierniczki - musimy dodać około 25 dkg mąki. Aby uzyskać konsystencje pozwalającą na wałkowanie.
Uwaga - pierniczki robiłam z połowy ilości składników - i wyszła ich olbrzymia góra!!!

Wałkować placki ok 3-4 mm. Piec w 175 stopniach ok 6-8 minut - zależy, czy z termoobiegiem czy nie.
Dłużnej pieczone będą twardsze.
Lukrować po wystygnięciu. Jak już polukrujemy - to wkleję jakieś zdjątko ...

Mnniam...

M.

Babeczki świąteczne z nadzieniem żurawinowym.



Plan wykonany.
Z nieoceniona pomocą P., który dowiózł zza rubieży zachodniej ważne składniki (porto i mielone goździki) oraz oczywiście A., która z zapałem wyszukiwała specjalnych urządzeń w przepastnych szafach kuchennych, zajęła się ogarnianiem generowanego przeze mnie bałaganu i tolerowała inną kobietę panoszącą się w jej własnej kuchni!
Uwaga! Poniżej przepis na te słodkie, świąteczne cudeńka.
Pracy niemało, ale jak widać na zdjęciu (tym razem niezwykle udanym ;) i zaręczam w rzeczywistości... sama przyjemność a i smak... wyjątkowy!



Świąteczne babeczki z nadzieniem żurawinowym
według Nigelli Lawson


Ciasto:
240 g mąki
60 g masła
60 g tłuszczu roślinnego

Tłuszcz posiekać razem z mąką i wstawić na 20 minut do zamrażalnika.
Sok z 1 pomarańczy osolić i wstawić na 20 minut do lodówki.
Po upływie tego czasu - wrzucić mąkę z tłuszczem do miksera i miksować do otrzymania płatków - następnie dolewać powoli sok pomarańczowy. Gdy ciasto zacznie się kleić podzielić na 3 kule i w folii włożyć do lodówki.

Nadzienie:
1 część porto typu ruby (zastosowałam dużą filiżankę)
1 część brązowego trzcinowego cukru melasowego
Świeże, lub mrożone żurawiny - (opakowanie 340 g - było trochę zbyt duże)
1 łyżeczka mielonego imbiru
1 łyżeczka mielonego cynamonu
1/2 łyżeczki mielonych goździków

To wszystko zagotować razem w garnku.
Dodać po zagotowaniu pokrojone suszone owoce: śliwki, morele, żurawiny,rodzynki, skórkę pomarańczową - co kto lubi.
Sok z 1 mandarynki - i otartą z niej skórkę.
Wszystko gotować na malutkim ogniu przez 20 minut. Odstawić do przestygnięcia.

W tym czasie rozwałkować cześć ciasta i powycinać kształty - przygotować w formie babeczki do nadziewania.

Do nadzienia dodać odrobinę brandy (dodaliśmy whiskey - ale jakoś i tak nie było czuć smaku),
kilka kropli ekstraktu migdałowego - zastępczo aromat migdałowy
dwie łyżeczki ekstraktu waniliowego
4 łyżki miodu (miało być dużo)
Rozetrzeć masę łyżką, tak by pozostały w niej kawałki owoców.
Nadziewać babeczki.

Piec około 15 minut w piekarniku nagrzanym do temp. 220 stopni.

Miłej zabawy.

M.

PS. Co prawda nie było drinków Nigelli, ale popijając porto i krzątając się w miłym towarzystwie i w atmosferze podsycanej przez zapachy przypraw zmieszanych z grzanym winem - przy kominku i w użyczonej przez "Sąsiadów" kuchni można przez chwilę poczuć się jak Nigella w programie :)
Bezcenne...

sobota, 12 grudnia 2009

Nigella


Kocham Nigellę...
Ta kobieta to chodzące ciepło, smak, zapach i sex - tak, tak nawet ja się na to łapię :) choć zdecydowanie gustuję w mężczyznach ...
Jej świąteczny program, jak zresztą każdy inny, jest boski ! Patrzę na te światełka dekoracje, piękne kolory. W jej wykonaniu wszystko wydaje się dziecinnie proste ...
I te drinki, które serwuje mówiąc, że Prawdziwie wyluzowany kucharz, nie wchodzi do kuchni bez drinka ;) ...
Zdecydowanie muszę kiedyś spróbować być "prawdziwie wyluzowaną kucharką"!

Dziś wybieram się z wizytą nocną do A.P.i małej A. :) gdzie mamy zamiar przyrządzić wspaniale wyglądające Babeczki świąteczne z nadzieniem żurawinowym ....
Co z tego wyniknie - poza jak zakładam mile spędzonym czasem - zobaczymy ... zobaczycie!
Póki co... mobilizacja i sprzątanie.
Liczę, że napięty plan weekendowy pomoże odgonić szarość dnia za oknem i smęty okołoświateczne...

M.

piątek, 11 grudnia 2009

Krótki post ciasteczkowo - piątkowy


C is for cookie, that's good enough for me.
C is for cookie, that's good enough for me,
C is for cookie, that's good enough for me,
Oh cookie, cookie starts with C....

Jak wrócę do domu to wkleję Ciasteczkowego śpiewającego swój HYMN ... i śpiewa tak
i koniecznie upiekę swoje Cookies...

C jest jak Ciacho i to wystarczy mi...

M. lubi Ciacho

czwartek, 10 grudnia 2009

Niekoniecznie świąteczne -Twory piernikopodobne.


Jakoś nigdy nie lubiłam Świąt...
Była taka chwila w moim życiu,że sądziłam iż udało mi się je oswoić, niemniej minęła i trzeba sobie jakoś radzić z rzeczywistością, bo nadszedł grudzień (nie wiem nawet kiedy to się stało), a z nim "świąteczna atmosfera" na którą zdecydowanie nie mam ochoty...
No może poza jedną rzeczą ... są to Pierniki! (bądź ich kuzyni, bracia, siostry i cała odleglejsza rodzina).
Po obejrzeniu tych pięknych zdjęć na Blogu Moje wypieki nie mogłam nie upiec ciasteczek Pepparkakor, które co prawda piernikami nie są, ale zawierają esencję ich smaku - cudnie pachnące, szczypiące w język i rozgrzewające w zimowe wieczory - przyprawy korzenne.
Moje choineczki, gwiazdeczki, ludziki i serduszna nie wyszły takie idealne, ani niezbyt wydały mi się podobne do tych ciasteczek z Ikea, ale są pyszne!


Pepparkakor

* 150 g melasy (syropu z buraków, syropu z
daktyli lub syropu klonowego)
* 110 g masła lub margaryny
* 100 g cukru pudru
* 375 g mąki pszennej
* 1/2 łyżeczki cynamonu
* 1 i 1/2 łyżeczki mielonego imbiru (można dodać więcej, jeśli lubicie)
* 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
* 1/4 łyżeczki mielonych goździków
* 1/4 łyżeczki soli
* 1 duże jajko
* 2 łyżeczki przyprawy korzennej do piernika
Melasę, masło i cukier rozpuscić i wystudzić, w misce przygotować sypkie składniki, wbić jajko, wymieszać, potem dodać ostudzona masę z melasą. Kulę z ciasta zawinąć w folie i włożyć do lodówki na minimum 2 godziny (może leżeć dłużej jeśli ktoś, ja ja na przykład, ma fantazję, bo produkowania ciasta o 2 w nocy, a potem mu już dziwnym trafem braknie sił by za 2 godzinki upiec ciasteczka).
Bardzo cienko rozwałkować, najlepiej od razu na blaszce lub papierze do pieczenia. Piec w temperaturze 175ºC przez 8 - 10 minut - do czasu, aż brzegi pierniczków zaczną się rumienić.
Jeśli się uda to przechowywać w puszce, by zmiękły.
Mnie się nie udało, gdyż Młody człowiek zadeklarował chęć pochłaniania każdej ilości - na każdy posiłek, więc do Świąt chyba przyjdzie mi upiec kolejne.

***

Ciepły zapach korzennych przypraw unoszący się po mieszkaniu przeniósł mnie myślami w świat wymarzonych Świąt, jak z obrazka lub reklamy...
Za oknem pada śnieg, wielka rodzina krząta się w wokół stołu w domu gdzieś w górach, zjeżdżają się goście, ogień płonie w kominku, słychać śmiechy dzieci. Jest gwarnie, tłoczno, ale jakoś błogo i bezpiecznie. Pachną potrawy, dzwonią dzwoneczki na choince, iskrzą się światełka a świece ciepłym światłem oblewają rozpromienione twarze.

Ech.. Czuję, że mam w sobie wielka tęsknotę za taką atmosferą, choć nie była mi w życiu dana, a może już nie pamiętam...
a może po prostu, jeśli będę bardzo chciała, kiedyś się przytrafi...
Póki co ... mam pierniki i... "Trzeba marzyć..."

M.

czwartek, 3 grudnia 2009

Kobieta w re-organizacji cd... i inna beczka


No i oczywiście... doczekałam się ... Młody Człowiek po wejściu do domu oznajmił mi, że wie co jest napisane na tej kartce na drzwiach.
Mamo tam jest napisane: Ruszaj tyłkiem! Znajdź nową robotę!
Ups!!!
Cóż, trzeba jakoś wyjść z twarzą z mało finezyjnego sformułowania myśli... W związku z tym, że moim planem nie jest jednak ruszanie tyłkiem ... bardzo długo, jednak nie wiem czy skutecznie, próbowałam wytłumaczyć Młodemu Człowiekowi subtelną różnicę pomiędzy sformułowaniem Ruszaj tyłkiem, a faktycznie widniejącym na kartce... Rusz tyłek!
A miało być tak bezproblemowo ... może prościej jednak byłoby zakląć ...
M.

Inna Beczka
Nie mogę się powstrzymać... Teraz będzie zupełna zmiana tematu
Byłyśmy dziś w od dawna nie odwiedzanym przeze mnie Teatrze... Na sztuce, o której słyszałam same dobre rzeczy ... hmmm (albo tak mi się wydawało)... Widownia pełna...
Najpierw wyszedł na scenę Pan odziany w szlafrok .., następnie się rozebrał odsłaniając pięknie wypracowane mięśnie i niewielkie (jak to potem skrupulatnie omówiłyśmy dzieląc się doświadczeniami życiowymi) przyrodzenie ... pochodził, pogadał, pogrzebał ręką w ustach...
Potem wyszła Pani w kołdrze i prowadziła jakiś monolog na bliżej nieokreślony temat, potem coś jedli (śledzie chyba)... opowiadając co chwila jakieś historie na temat zwierząt ...
Potem to nie wiem co się działo, bo (o zgrozo!) zasnęłam siedząc w 4-tym rzędzie(wstyd i hańba!).
Przebudziłam się jakieś pół godziny przed końcem i jako,że nie miałam już szansy na śledzenie intrygi(jeśli takowa tam była) przyglądałam się A. która z zainteresowaniem (jak mi się zdawało) śledziła wygibasy aktorów. Patrzyłam i myślałam... Ona mi na pewno opowie o co w tym wszystkim chodzi...
Nic oglądam dalej - tytułowa bohaterka wykonała striptiz, następnie wytarzała się w ziarnie ... Nowa postać męska wydawała z siebie co chwila jakieś niemiłosierne wrzaski ... Ktoś chyba umarł ... sama już nie wiem.
Nic, absolutnie nic nie zrozumiałam z tego co odbywało się na scenie, zganiałam to jednak na swoja utratę świadomości ...
Niestety! Współczesna sztuka okazała się niezrozumiała i irytująca również dla obytych w świecie teatru współtowarzyszek! Mnie tam się przynajmniej scenografia nawet podobała ... ale M. i A. były zdruzgotane...
Zastanawia mnie tylko fakt, że "Kuszenie cichej Weroniki" ma taką dobrą prasę ..... Mam takie teorie:
a. Jest ono świetne, tylko ja nie pojmuję tej skomplikowanej formy przekazu.
b. Wszyscy którzy to widzieli, tak jak ja zasypiali w trakcie początkowych nudnych monologów i potem wstyd było im się przyznać, więc z braku argumentów przeciw woleli zachwalać??
Zdecydowanie lepiej można było wydać te pieniądze... wino grzane, pizza, kino, książka, gazeta ... widać jak zwykle trzeba spróbować, by wiedzieć...
Jednak jestem na NIE!

M.

PS: Ten sen nie był widać takim najgorszym wyjściem ... dzięki Morfeuszu ;)

Kobieta w re-organizacji ...


Tak się zdarzyło, że wczorajszego popołudnia przebrała się miarka mojej cierpliwości... bądź też dotknięto mojego Ego tak silnie, że powzięłam postanowienie, o jak najszybszej zmianie pracy ...
W celu lepszego zmotywowania się (co idzie mi zdecydowanie marnie) umieściłam na drzwiach i lustrze napisy o treści tak wzburzającej mój umysł i targającej trzewiami by prowadziły do zmobilizowania szarej masy w mojej głowie do podejmowania konkretnych działań prowadzących do pierwszego w życiu, świadomie zaplanowanego i realizowanego celu zawodowego!

Basta! Basta! Basta! Czas skończyć z Erą kawoparzenia!
Nadchodzi Era Kobiety w re-organizacji!

Uprasza się szanownych czytelników o uzupełnianie moich zapasów zapału i pozytywnej energii - dobrym słowem i w ramach możliwości trzymaniem kciuków, aby plan udało się zrealizować do końca roku, bądź zaraz na początku przyszłego.

bojowa M.

PS. Młody Człowiek z poważną mina zapytał mnie wczoraj: Po co powiesiłam tą kartkę ... ?? Wytłumaczyłam,że chciałabym jak najszybciej zmienić pracę i muszę koniecznie o tym pamiętać!! Potem uśmiechnęłam się do siebie zadowolona, że na szczęście nie umieściłam na niej niecenzuralnych słów, które cisnęły mi się na usta/flamaster przewidując, że mogą zostać odczytane przez mozolnie, acz zapamiętale składającego litery - już prawie 5-cio latka !!! uffff....

uhuhu... jaka mi się piękna szczęśliwa godzina w tym poście zrobiła !! :D