środa, 26 czerwca 2013

Dawid Podsiadło - Comfort and happiness


Patrzę na tego młodego chłopaka... i przypomina mi się Liceum. Pewien szczególny utalentowany Ktoś. I nachodzą mnie pytania. Może gdyby trafił wtedy na odpowiednich ludzi, miałby dziś na koncie taką płytę?? Może. A może to były inne czasy i indywidualizm, w rodzącym się dopiero showbiznesiku - nie miałby racji bytu. Może. Na szczęście - podobno -  muzyka z serca zawsze się obroni. On idzie teraz swoja drogą, chyba taką jakiej chciał, co mnie bardzo cieszy. A ja wspominam dawne czasy, ten sposób bycia, konsekwencję w działaniu, wierność przekonaniom, miłość do muzyki, oryginalność zainteresowań i poglądów. Wierzę,że jest taki do dziś! I zasłuchuję się w płycie Dawida. Dla mnie jest ona tą własnie młodzieńczą niezależnością. Jest prawdziwa. Jest świeża, a sprzed lat.
Świetnie, że nie zrobili z wrażliwca papki dla mas, choć paradoksalnie masy go kochają!
Ja poproszę o więcej!
M.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Bling Ring - Sophia Coppola

fot. stopklatka.pl
Piątka amerykańskich nastolatków plądruje domy bogatych amerykanów. Dzieciakom nic nie brakuje, może poza popularnością (która jest miara człowieczeństwa) i zaspokojeniem próżnych pragnień. Pewnie robią to z nudów - przynajmniej na początku. Sprawa się rozkręca, Młodzi kradną, ćpają, piją, łamią prawo i łgają ile się da, bez mrugnięcia okiem - no i chwalą się kolejnymi podbojami i łupami na portalach. Znajomi widzą i zazdroszczą, rodzice nie widzą nic ... jazda na tej przyjemnej adrenalinie trwa w najlepsze, do czasu....
No ale kto by myślał o konsekwencjach, jak co sprytniejsi obrócą porażkę w życiowy sukces.
Zupełnie po amerykańsku.

M.

Naprawdę fajny film, świetnie obrazujący zepsucie amerykańskiego pokolenia, bo przecież to film na faktach!

niedziela, 23 czerwca 2013

Mariza - koncert.

Wygrałam bilety, znowu.
Bardzo to lubię, bo pozwala bezkosztowo zaspokoić moje kulturalne apetyty. Tym, którzy narzekają, że konkursy są ustawione, bo nigdy nic nie wygrywają - radzę jednak próbować. Mnie się udało już wiele razy i bardzo to lubię. 
Tym razem mail o wygranej, tak mnie zaskoczył, że przez roztrzepanie skompromitowałam się już w  pierwszej minucie. Chcąc wysłać informację o wygranej bliskiej osobie, przesłałam maila spowrotem do organizatora z treścią: Call me Farciara! - ups! No brawo!! Szanowna Pani brawo!! Natychmiast wysłałam kolejnego z przeprosinami i wytłumaczeniem, lecz tam chyba się tym nikt nie przejął :) ani też nie wykazał poczuciem humoru :)
No w każdym razie bilety odebrałam bez problemu i komentarzy :)
A co wygrałam?? No właśnie  Bilety na koncert gwiazdy Fado - MARIZY.

Marizę znam z tworzenia nieprzeciętnego klimatu - głownie ze Siesty Marcina Kydryńskiego.
Spodziewałam się (nie ukrywam) lekko nudnego spektaklu w nastroju mrocznym i dołującym. 
Ot błąd!! Sama  Mariza o syrenim głosie, posturze wiotkiej trzciny, w platynowym afro na głowie, z olbrzymią dawka pozytywnej energii, sympatii do widza i poczucia humoru - zaskoczyła mnie ogromnie pozytywnie! To prawdziwa gwiazda starej daty, z wielkim szacunkiem dla słuchacza, tradycji muzyki którą wykonuje, muzyków z którymi gra. Koncert był ogromna przyjemnością, pomimo tego, że nie rozumiałam prawie ani jednego słowa z tego o czym śpiewała artystka. Przeszkadzało mi to nieco, ale w pewnym momencie uznałam, że nawet jeśli śpiewa ona właśnie o wieszaniu prania i nagłym deszczu zraszającym jej prześcieradła.... zupełnie mi to nie przeszkadza bo energia i emocje płynące z jej niesamowitego i zniewalającego głosu pozwolą mi wyłączyć w głowie część analityczną. Udało się. Byłam pod wielkim wrażeniem jej wokalu. Pod wrażeniem tego, jak bardzo różniła się delikatnym, wręcz matczynym głosem snując opowieści o utworach, domu rodzinnym, tradycji fado w jakiej wyrosła, o artystach z Zielonego przylądka, luzofonii od tego jaką nieprawdopodobną moc i tembr miał jej głos gdy śpiewała. Zamyśliłam się w pewnym momencie nad tym jak byłoby genialnie posłuchać jej w jednym z klubów, o których opowiadała. Na żywo, bez mikrofonu - ciarki na plecach! W tym momencie Mariza odłożyła mikrofon i bez akompaniamentu wykonała zachwycająca tęskną pieśń. CUDO! Wielki szacunek dla wielkiej Artystki.
Idealnie kontrolując nastrój, chętnie rozmawiała  z publicznością. Nauczyła nas nawet kilku słów po portugalsku, takich podstawowych (chyba chodziło o tęsknotę, piwo, wino i coś tam jeszcze :) Zapewniała, że to nie są brzydkie wyrazy :) - które, jak stwierdziła, były wystarczające, abyśmy mogli sie udać w podróż do Lizbony.
Kolejne zadanie było trudniejsze, uczyliśmy się takiej frazy
Colha a rosa branca
Ponha a rosa ao peito* 

abyśmy mogli włączyć się do śpiewania - i udało się :) 




Koncert zakończył się również zachwycającym wykonaniem utworu znanego mi i już zrozumiałego klasyka. Smile!



Wychodziłam z Hali Orbita ze śpiewem na ustach! 
Genialne przeżycie.



M.


*uprzedzam pytania  - odnalazłam ją dopiero w domu :)









piątek, 21 czerwca 2013

La Sardine - poezja smaku.

Miarą smaku jest dla mnie to, jak długo po zjedzeniu czegoś mam poczucie, że zjadłam coś wspaniałego, zaskakującego, pysznego. Zwykle objawia się to tym, iż chodzę i przy każdej okazji wzdycham i wspominam, jaki to pyszny posiłek zjadłam. Męczące to dla domowników, a dla niektórych zabawne ... ale ja to uwielbiam. Uwielbiam mieć świadomość,że zjadłam tak, jak chyba nie potrafiłabym ugotować - a jeśli nawet, zajęłoby mi to wiele czasu. Jak do tego jest jeszcze miło, pięknie, niezbyt tłoczno - marzenie.
Znalazłam takie miejsce, gdzie będę lubiła wpadać na świetny obiad, który gwarantuje mi długie oblizywanie się! :)

La Sardine... poezja. Przeczytałam o nich chyba w lokalnym dodatku do Gazety wyborczej ... i postanowiłam koniecznie sprawdzić, czy jest tam tak pysznie, jak prezentowano. To była chyba zima, albo wiosna - różnica u nas niewielka... . Od tamtej pory z uporem psychofana śledziłam ich profil na FB, komentowałam zdjęcia i ślinka mi ciekła! Co prawda wspomniany artykuł traktował chyba głównie o daniach śniadaniowych i ciastach, ale prezentowane na FB zupy i dania z ryb proponowane tam - codziennie inne - uwiodły mnie pomysłowością i pięknem.
Nie ukrywam, że po ostatniej dość nieszczęsnej konfrontacji wyobrażeń  z rzeczywistością, miałam lekką obawę .. ale lekką .. i niesłuszną.
Przemiła Pani, niewiele dań do wyboru - ale znaleźliśmy coś dla każdego!
Kurczak grillowany, na pure z marchewki z salsą z mango oraz
łosoś grillowany, na pure z pietruszki, z pesto i pomidorkami.

Do tego dzbanek lemoniady z cytrynami, pomarańczami, mięta i chyba melisą (ale głowy nie dam sobie obciąć). Piękne to i przepyszne!!!!
Malutki stolik na ulicy, ciekawe książki i czasopisma do poczytania umiliły czas oczekiwania. Przemiła obsługa!
Miałam wielką ochotę na deser. Piękna biała beza z bitą śmietaną, czy mascarpone kusiła... ale niestety nie mogę jeść zbyt wiele nabiału ... no i moje danie główne było spore, więc deser pozostaje tajemnicą, do następnego razu, bo z pewnością tam wrócę! No i zupa też .. bo zupy wyglądają na bajeczne!!

M.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Dziewczyna z szafy

Naszło mnie na kino. Bardzo! Dawno nie byłam sama w kinie, ba! dawno nie byłam w kinie!! (nie liczę tego nietrafionego Almodovara... zapominam!) a przecież tak to lubię ...
Postanowiłam dziś przypomnieć sobie, jak to jest siedzieć w ciemnej sali  i nie móc oderwać oczu od obrazu, zatopić się w historii, nie zauważyć kiedy mija czas.
Znalazłam film, jak zwykle nie czytałam recenzji, choć wiedziałam, że są entuzjastycznie. Tym niebezpieczniejszy kąsek pomyślałam! Nie wiem jak udało mi się zdążyć dziś z wszystkim ... ale widać tak miało być. Na fotelu w pełnej sali usiadłam punktualnie... no i się udało.

fot. stopklatka.pl

Dziewczyna z szafy zaskakuje. Film jest prosty, głęboki, barwny, cholernie wzruszający, momentami zabawny i jedyny w swoim rodzaju. Prawdziwy - jak to świetnie ujęła Ewa. Pomimo poruszającego dramatycznego zakończenia, niesie ze sobą jakąś nadzieję. Chętnie obejrzę go ponownie. Niesamowite są te własne światy bohaterów.
Mecwaldowski - świetny, Różańska - nie ustępuje mu kroku, Głowacki - nie do poznania, a Pani Teresa Sawicka - jak z życia wzięta.

To co obejrzę w kolejny poniedziałek w Kinie Nowe Horyzonty??
M.

niedziela, 16 czerwca 2013

GiGi cafe

Śliczne miejsce.
Wzmiankę o nim zmalałam na jakimś lokalnym portalu lub w dodatku do wyborczej.. nie pamiętam. Do dłuższego czasu szukałam miejsca na naleśniki innego niż French Connection w Renomie, czy FC Naleśniki z Kuźniczej. młody Człowiek jest dość monotematyczny w temacie: biały ser i czekolada lub nutella rządzą. Do wizyty zachęciły mnie szczególnie zdjęcia lokalu, nie odstraszyła mnie ani odległość, ani to, że to w centrum handlowym .. bo naleśnik wygra wszystko.
Wybraliśmy się na obiad... no i klapa.

Dokumentnie się nie zawiodłam, ale... (nienawidzę tego ale, jeśli wcześniej byłam tak pozytywnie nakręcona)... no ale zachwytu nie było.

Ślicznie tam jest w istocie - to fakt! Na tym niestety skończę pochwały.
Menu w miejscu niewygodnym do odczytania, śliczna Pani za ladą nieskora do pomocy, menu w formie papierowej brak, no i nie zauważyłam informacji o samoobsłudze (chwilę zajęło nam zorientowanie się w rzeczywistości). Jak już tak postaliśmy przy kasie, próbując odczytać informacje o smakołykach ze ściany, okazało się że nie ma opcji "zrób swojego naleśnika" jak i nie ma opcji - naleśnik wersja prosta ... Zatem musieliśmy zamówić dla Młodego Człowieka - Banan split - bez banana i bez płatków migdałowych - w cenie normalniej. Słabo. Nasze naleśniki były poprawne, niemniej dość ubogie w nadzienie no i drogie. Co do picia? Lemoniada! - robiona na miejscu... wygląda świetnie.. na pewno będzie pyszna... Taaa. - No zdecydowanie nie dziś! Pominę już jej piekielną kwaśność ... zdecydowanie zdałoby się nieco więcej wody ... no i może cukru... to bym jakoś przetrwała - było ciepło. Jednak lemoniada była gorzka ... a nie każdy lubi smak białych skórek z cytryn.

Co do wnętrza, miałam wrażenie kompletnego rozjazdu wystroju z jakąś elektroniczną muzyką taneczną, serwowaną zbyt głośno. Jakieś delikatniejsze klimaty grałyby mi z tymi pięknymi krzesłami, i lampami z imbryków.

Ogólnie rzecz biorąc .. zapowiadało się fajnie, a wyszło nijak.
Nie wiem nawet, czy będę chciała dać im drugą szansę.
A wielka szkoda, bo wnętrze śliczne i nadzieje były wielkie :(
M.

niedziela, 9 czerwca 2013

Tuńczyk ... hit tej wiosny

Uwielbiam ryby... ale tuńczyk dla mnie jest rybą mało rybią. 
Jakoś nigdy za nim nie przepadałam ... do czasu, aż spróbowałam we Frankie's kanapki z tuńczykiem.
Niebo w gębie!!
Nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała odtworzyć tej pyszności w domu.


Jak zrobiłam moją wersję? Już wyjaśniam.


Kanapka z tuńczykiem i avocado.


Tuńczyka w sosie własnym rozdrabniamy razem z częścią zalewy, solimy, pieprzymy do smaku, dolewamy łyżeczkę oliwy z oliwek (na puszkę) i wszystko posypujemy szczypiorkiem.
Kolejnym składnikiem superkanapki jest pomidor - najlepiej dojrzały i pięknie pachnący.
No i mój ulubieniec, który dopełnia całości, chociaż niektórzy uparcie, skrupulatnie pomijają go w każdym daniu - avocado - pokrojone w plastry.
W oryginalnej kanapce było też pesto- zielone, jednak spokojnie można się bez niego obejść.
Niemniej listek albo dwa samej bazylii wzbogacają smak - to zdanie fanki zieleniny - czyli moje.
Potrzebujemy jakiejś świetnej, ulubionej bułki - najlepsza według mnie będzie ciabatta, bądź jakaś ziarnista bułka, choć świetnie nada się do tego jakiś starszy kawałek pieczywa - oby nie było słodkie.
Bułkę warto podgrzać w tosterze, starsze pieczywo lepiej dokładnie utostować.
Na ciepłą bułkę kładziemy plastry avocado, na to pastę z tuńczyka, pomidor na górę, do tego posiekane listki bazylii i gotowe.
Sycące, piękne, pachnące, zdrowe i proste. Danie idealne nawet na szybki obiad.
Zajadamy ciepłe, najlepiej popijając gorącą herbatą, albo jakimś świeżo wyciśniętym kwaśnym sokiem.
Uwielbiamy! Wszyscy!
Dla purystów smakowych - wersja - sama buła z tuńczykiem (bo pomidor jest niejadalny) dla tych o wyższym stopniu wtajemniczenia buła, tuńczyk i pomidor (jak niżej).



Ja zajadam wersję pełną! - foto główne. Połączenie avocado i tuńczyka jest dla mnie genialnym odkryciem.

Poezja! Pychota! Uzależniłam się :)
M.