niedziela, 23 czerwca 2013

Mariza - koncert.

Wygrałam bilety, znowu.
Bardzo to lubię, bo pozwala bezkosztowo zaspokoić moje kulturalne apetyty. Tym, którzy narzekają, że konkursy są ustawione, bo nigdy nic nie wygrywają - radzę jednak próbować. Mnie się udało już wiele razy i bardzo to lubię. 
Tym razem mail o wygranej, tak mnie zaskoczył, że przez roztrzepanie skompromitowałam się już w  pierwszej minucie. Chcąc wysłać informację o wygranej bliskiej osobie, przesłałam maila spowrotem do organizatora z treścią: Call me Farciara! - ups! No brawo!! Szanowna Pani brawo!! Natychmiast wysłałam kolejnego z przeprosinami i wytłumaczeniem, lecz tam chyba się tym nikt nie przejął :) ani też nie wykazał poczuciem humoru :)
No w każdym razie bilety odebrałam bez problemu i komentarzy :)
A co wygrałam?? No właśnie  Bilety na koncert gwiazdy Fado - MARIZY.

Marizę znam z tworzenia nieprzeciętnego klimatu - głownie ze Siesty Marcina Kydryńskiego.
Spodziewałam się (nie ukrywam) lekko nudnego spektaklu w nastroju mrocznym i dołującym. 
Ot błąd!! Sama  Mariza o syrenim głosie, posturze wiotkiej trzciny, w platynowym afro na głowie, z olbrzymią dawka pozytywnej energii, sympatii do widza i poczucia humoru - zaskoczyła mnie ogromnie pozytywnie! To prawdziwa gwiazda starej daty, z wielkim szacunkiem dla słuchacza, tradycji muzyki którą wykonuje, muzyków z którymi gra. Koncert był ogromna przyjemnością, pomimo tego, że nie rozumiałam prawie ani jednego słowa z tego o czym śpiewała artystka. Przeszkadzało mi to nieco, ale w pewnym momencie uznałam, że nawet jeśli śpiewa ona właśnie o wieszaniu prania i nagłym deszczu zraszającym jej prześcieradła.... zupełnie mi to nie przeszkadza bo energia i emocje płynące z jej niesamowitego i zniewalającego głosu pozwolą mi wyłączyć w głowie część analityczną. Udało się. Byłam pod wielkim wrażeniem jej wokalu. Pod wrażeniem tego, jak bardzo różniła się delikatnym, wręcz matczynym głosem snując opowieści o utworach, domu rodzinnym, tradycji fado w jakiej wyrosła, o artystach z Zielonego przylądka, luzofonii od tego jaką nieprawdopodobną moc i tembr miał jej głos gdy śpiewała. Zamyśliłam się w pewnym momencie nad tym jak byłoby genialnie posłuchać jej w jednym z klubów, o których opowiadała. Na żywo, bez mikrofonu - ciarki na plecach! W tym momencie Mariza odłożyła mikrofon i bez akompaniamentu wykonała zachwycająca tęskną pieśń. CUDO! Wielki szacunek dla wielkiej Artystki.
Idealnie kontrolując nastrój, chętnie rozmawiała  z publicznością. Nauczyła nas nawet kilku słów po portugalsku, takich podstawowych (chyba chodziło o tęsknotę, piwo, wino i coś tam jeszcze :) Zapewniała, że to nie są brzydkie wyrazy :) - które, jak stwierdziła, były wystarczające, abyśmy mogli sie udać w podróż do Lizbony.
Kolejne zadanie było trudniejsze, uczyliśmy się takiej frazy
Colha a rosa branca
Ponha a rosa ao peito* 

abyśmy mogli włączyć się do śpiewania - i udało się :) 




Koncert zakończył się również zachwycającym wykonaniem utworu znanego mi i już zrozumiałego klasyka. Smile!



Wychodziłam z Hali Orbita ze śpiewem na ustach! 
Genialne przeżycie.



M.


*uprzedzam pytania  - odnalazłam ją dopiero w domu :)









Brak komentarzy: