poniedziałek, 28 grudnia 2009

Ton Schulten.



Nigdy nie fascynowało mnie malarstwo.
Oczywiście doceniam samą sztukę, widzę jej piękno, rozumiem jak wielki talent trzeba mieć by malować, jednak nie wgłębiałam się nigdy w temat, w techniki, w epoki, w historie (no może poz obejrzeniem paru filmów o malarzach). Z całą pewnością nie potrafiłabym wymienić nikogo specjalnego, kto zapadł by mi specjalnie w serce - lub inaczej mówiąc wpadł w oko.
Do dziś ...
Właściwie historia zaczęła się, poza moją świadomością, już rok temu, gdy kupiłam pewien notes...
Kupiłam go bo był piękny!
Żeby udać przed samą sobą, że miałam silną potrzebę posiadania notesu (za który zapłaciłam niemałą sumę) musiałam mu wymyślić jakieś praktyczne zastosowanie.
Miał zatem służyć spisywaniu ciekawych płyt, filmów i książek, jakie kiedyś chciałabym dostać, których chciałabym posłuchać lub obejrzeć ...
Skończyło się na zapisanej jednej bodaj stroniczce i Notes wylądował na półce - co chwila odnajdując się przy jakichś poszukiwaniach, czy porządkach na regale.
Niemniej zawsze brałam go do ręki z niekłamaną radością.

Okładkę zdobi piękny obraz - mozaikowy pejzaż w kolorach soczystego pomarańczu, słonecznej żółci, radosnej czerwieni, ciepłego brązu.
Cały ten rok cieszył moje oko, a nie pofatygowałam się by sprawdzić kim jest podpisany pod nim Ton Schulten!
Cóż lepiej późno niż wcale...
Dziś przeszukiwałam sieć w poszukiwaniu kalendarza (tym razem ściennego) i przypadkowo trafiłam na kilka innych gadżetów w znanym mi - bardzo charakterystycznym - stylu mojego Notesu! Jako znana "googloszperaczka" zaraz rozpoczęłam poszukiwanie wiadomości o autorze ... obejrzałam kilka innych prac i już wiem, że to Jego obraz chciałabym powiesić kiedyś na ścianie w swoim domu.
Póki co zastanawiam się czy nie zrujnować się na porządny (czyli duży) kalendarz ze zdjęciami jego płócien, ponieważ blisko 900 euro za reprodukcję obrazu to zdecydowanie za wiele - póki co!
Niestety żadnej innej alternatywy nie znalazłam...

Na razie mały obrazek Tona Schultena - na zdjęciu z Notesu musi wystarczyć.
M.

niedziela, 27 grudnia 2009

Pomarańczowy Rok.


Odwiedziłam dziś Empik ... i kupiłam kalendarz na 2010 rok. Przebierałam, macałam, oglądałam, zastanawiałam się długo i jest... w końcu padło, jak to u kobiet często bywa, na ... hmm ... pomarańczowy.



Jakoś mnie tknęło by sprawdzić w sieci - cóż znaczy ten pomarańczowy, skoro mnie tak przyciągnął. I wyszło mi, że
"kolor pomarańczowy to wyzwolenie od nałogów i słabości, optymizm i pobudzenie, przedsiębiorczość, ambicja. Kolor pomarańczowy to także symbol ognia, płomieni, pożaru i energii".
Ponadto "Pomarańczowy jest ciepłym i pełnym energii kolorem. Kojarzy się z żywością owoców, barwnymi egzotycznymi kwiatami, ptakami i motylami. Pojawia się w przyrodzie jako przykład szczególnego piękna, rozjaśniając szarość kory lub zieleń traw. Na myśl o nim pojawia się obraz uroczego zachodu słońca, które ciepłym blaskiem zalewa ziemię. Pomarańczowy sprawia miłe wrażenie, wysyła sygnał o spontaniczności, żywości i przyjaznym nastawieniu.
Pomarańczowy kolor to także stół zastawiony tacami owoców i misami wybornego jedzenia. Sugeruje smakosza, hedonistę czerpiącego z życia jak najwięcej. Ludzie, którzy ubierają te barwy to często dobrzy kucharze.
Skorzystaj z tego koloru, aby odzyskać optymizm i odnaleźć cel w życiu.
Odczujesz wyraźne poszerzenie możliwości i przybędzie ci zdecydowania.

Przesłanie pomarańczowego brzmi: doskonale sobie radzę w życiu, mam dość energii by osiągnąć wszystko czego pragnę, moje cele są konkretnie sprecyzowane.
"

Rewelacja! Lepiej nie mogłam trafić!

To ostatnie zdanie niech będzie mi mottem na nadchodzący rok!
Duże wyzwanie, ale jaka będzie satysfakcja,jeśli za rok będę mogła sobie powiedzieć, że się udało!
Jestem lekko przerażona ... pierwszy raz mam zarys planu na przyszły rok!
I w dodatku ogłaszam to publicznie (ups!)

Miłego wieczoru.
M.

PS: Kochana TV serwuje mi mój mega HIT, który oglądałam tylko wczoraj już 2 razy :D! ale niezrażona idę zasiąść na kanapie z "To właśnie miłość".
Ten film przepełnia mnie nadzieją!

sobota, 26 grudnia 2009

Poświąteczne przemyślenia pseudofilozoficzne.


Święta, Święta ... i już dziś prawie po Świętach...
Upiekłam chyba największą w moim życiu ilość ciasteczek i ubraliśmy z Młodym Człowiekiem choinkę. To były moje jedyne przygotowania do Świąt... reszta jakoś nie szła dobrze, ani życzenia, ani kartki, ani budowa nastroju.
W tym roku Boże Narodzenie było zupełnie inne niż zwykle ... trochę smutne, trochę dziwne, trochę samotne ... jednak bez żalu w sercu, we względnym spokoju i z jakąś dziwną akceptacją zaistniałej w życiu sytuacji. W przyjaznej atmosferze i towarzystwie, z pamięcią jednak, że ktoś gdzieś daleko został sam i niekoniecznie tak powinno być...
Chciałabym by tegoroczne Święta były przyczynkiem do pozytywnych zmian w sobie, we własnym życiu... może uda mi się kiedyś polubić ten okres... niemniej wymaga to ode mnie jeszcze wiele pracy, ale chyba po to się żyje... by się ciągle czegoś uczyć.
Pogoda dziś za oknem typowo wiosenna. Może zwiastuje jakąś wiosnę w życiu ... Oczywiście trochę żartuję.
Rozumiem, że można dopatrywać się znaków na niebie i ziemi, można czytać horoskopy, chodzić do wróżki, jednak najważniejsze mieć odwagę w sercu, być gotowym do zmian w sobie, do podjęcia ryzyka zmian we własnym życiu, bez tego ani rusz... Toteż "okrutnie" się staram...
Cóż pozostaje czekać na to co przyniesie życie... i pracować ciężko ... może w przyszłym roku zdarzy się Cud Bożego Narodzenia i nastanie miłość niosąca spokój i bezpieczeństwo.

W ostatniej chwili (bo podobno lepiej późno niż wcale)... życzę
Radosnych Świąt!
I oby pozytywny nastrój pozostał z Wami jak najdłużej!
M.


PS: Póki co ku pokrzepieniu serca idę zjeść kawałek pysznego keksa, wypić pachnącą kawę z mleczną pianką oglądając "Love actually".

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Przypadek ciemnej (!) blondynki.



Moje przygody z Kropką i jej samodzielnym utrzymaniem w stanie technicznym pozwalającym na jej bezpieczne użytkowanie, mogłyby spokojnie być tematem innego bloga.
Wiele się już nauczyłam, ale widać nie do końca !
Jak zgubić korek od chłodnicy... wystarczy być mną!
Właśnie mi się to udało! Koszmar!!
Odkryłam sprawę dwa dni po zaistnieniu ww. faktu!
Całe szczęście,że nie użytkowałam wehikułu!
Najpierw się wściekłam, potem pobiegłam sprawdzić, czy nie ma blond odrostów - ale widać się skrzętnie ukrywają! albo ze mnie po prostu gorsza odmiana - Ciemna Blondynka!

Gdy pospieszyłam po poradę na temat:
Co uczynić z faktem posiadania niezatkanej dziury w (jak się później dowiedziałam) zbiorniku wyrównawczym chłodnicy? - do wszelkich dostępnych reprezentantów Męskiego Rodu otrzymam następujące odpowiedzi:
1. Zatkaj szmatą ;)
2. Możesz spokojnie jeździć zanim nie kupisz korka - bo zimno jest (minus 15 stopni).
3. Może pasowałaby zakrętka od słoika ??
4. Absolutnie nie ruszaj się nigdzie autem!
5. Nie będę korzystał z auta - mogę Ci na razie pożyczyć mój korek.
I bądź tu człowieku mądry!

Cóż, najbliżej mi było do odpowiedzi 2 i 5.
Zatem postanowiłam, że wczesnym rankiem udam się po pomoc do fachowców - korzystając z podpowiedzi nr 2 (pomimo, że jak na złość temperatura podniosła się do minus 5) - lub też na poszukiwanie korka w miejscu gdzie najprawdopodobniej leży w zwałach śniegu - czyli na parkingu firmowym (potem zauważyłam,że odziałam się niezwykle po temu stosownie - w spódnicę).
Na podorędziu był plan B - Pożyczenie korka tudzież auta od P.!

Na szczęście mam niedaleko domu serwis Kropek.
Pojechałam.
Na szczęście na miejscu był dobrze mi znajomy Pan Rafał, który nie jedno już z nasza Kropką przeszedł i niejedne moje rozterki rozwiewał... I Uwaga! Pan Rafał rozumie co do niego mówię, gdy opowiadam po babsku co się dzieje, a co jeszcze istotniejsze odpowiada tak, że i ja rozumiem!
Zakomunikowałam mu zatem, że potrzebuję korka do chłodnicy... i wolałabym nie wnikać w przyczyny jego braku!
Na szczęście zaakceptował moja prośbę bez mrugnięcia powieką!
Pan Rafał ponadto, znając damski "żargon" doskonale wiedział,że korek do chłodnicy to korek do zbiornika wyrównawczego ... czego absolutnie nie chciał pojąć pan przy Kasie sklepu (do którego przezornie nie poszłam sama).
Przy okazji Pan Rafał pochwalił mnie, że bardzo dobrze robię sprawdzając poziom płynu! :D Przezornie zapytując potem, czy aby płyn jest (hihihi ... niedowiarek jednak):D
Uff! Dostałam swój nowy korek! Zapłaciłam i udałam się szczęśliwa w stronę wyjścia w celu niezwłocznego zamontowania go w aucie.
Tymczasem Pan Rafał wciągnął kurteczkę, kazał poczekać jakiemuś zniecierpliwionemu klientowi, bo przecież On "Pani idzie dokręcić Korek!
Oczywiście, z rozbrajającym uśmiechem, dokręcił gdzie trzeba - pooglądał weterankę wrocławskich dróg - Kropkę.
Uśmiechnął się, życzył Wesołych Świąt!
I tym sposobem, w jakże miłych okolicznościach przyrody... mam nowiutki, piękny, niebieski, porządnie dokręcony koreczek!
I już go nie zgubię!

...ale pewnie niejedno jeszcze przede mną.

M.

PS: Już żałuję, że moje kolejne auto, to raczej nie będzie Kropka, ani nikt z jej rodziny ... no bo, gdzie ja znajdę takiego Pana Rafała "na szczęście"...

niedziela, 13 grudnia 2009

Pierniczki.


W związku z własną wzmożoną aktywnością cukierniczą. Przepis na pierniczki. Przeszłam dziś samą siebie... aż mnie plecy od wałkowania ciasta bolą ...

Piernik/Pierniczki

1/2 kg cukru
1 kg mąki
1i1/2 kostki margaryny
1/2 słoika dżemu śliwkowego/powideł
1 filiżanka mocnej kawy (z 3 łyżek)
1 łyżka kakao
4 łyżki miodu
6 przypraw do piernika
1/2 paczki cynamonu mielonego
1 łyżeczka mielonych goździków
4 całe jajka
4 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżeczki sody


Tłuszcz stopić w garnku z cukrem i miodem. Dodać dżem i 3/4 filiżanki kawy. wymieszać i odstawić do wystygnięcia.
Do miski wsypać połowę mąki wlać powyższą miksturę i wymieszać.
Dodać 4 jajka, resztę mąki z proszkiem do pieczenia oraz wszystkie przyprawy. Na koniec wlać resztę kawy z sodą oczyszczoną.
Wszystko dobrze wymieszać przelać na blaszkę i piec w 180 stopniach przez 45-60 minut - sprawdzać patyczkiem

Gdy chcemy upiec Pierniczki - musimy dodać około 25 dkg mąki. Aby uzyskać konsystencje pozwalającą na wałkowanie.
Uwaga - pierniczki robiłam z połowy ilości składników - i wyszła ich olbrzymia góra!!!

Wałkować placki ok 3-4 mm. Piec w 175 stopniach ok 6-8 minut - zależy, czy z termoobiegiem czy nie.
Dłużnej pieczone będą twardsze.
Lukrować po wystygnięciu. Jak już polukrujemy - to wkleję jakieś zdjątko ...

Mnniam...

M.

Babeczki świąteczne z nadzieniem żurawinowym.



Plan wykonany.
Z nieoceniona pomocą P., który dowiózł zza rubieży zachodniej ważne składniki (porto i mielone goździki) oraz oczywiście A., która z zapałem wyszukiwała specjalnych urządzeń w przepastnych szafach kuchennych, zajęła się ogarnianiem generowanego przeze mnie bałaganu i tolerowała inną kobietę panoszącą się w jej własnej kuchni!
Uwaga! Poniżej przepis na te słodkie, świąteczne cudeńka.
Pracy niemało, ale jak widać na zdjęciu (tym razem niezwykle udanym ;) i zaręczam w rzeczywistości... sama przyjemność a i smak... wyjątkowy!



Świąteczne babeczki z nadzieniem żurawinowym
według Nigelli Lawson


Ciasto:
240 g mąki
60 g masła
60 g tłuszczu roślinnego

Tłuszcz posiekać razem z mąką i wstawić na 20 minut do zamrażalnika.
Sok z 1 pomarańczy osolić i wstawić na 20 minut do lodówki.
Po upływie tego czasu - wrzucić mąkę z tłuszczem do miksera i miksować do otrzymania płatków - następnie dolewać powoli sok pomarańczowy. Gdy ciasto zacznie się kleić podzielić na 3 kule i w folii włożyć do lodówki.

Nadzienie:
1 część porto typu ruby (zastosowałam dużą filiżankę)
1 część brązowego trzcinowego cukru melasowego
Świeże, lub mrożone żurawiny - (opakowanie 340 g - było trochę zbyt duże)
1 łyżeczka mielonego imbiru
1 łyżeczka mielonego cynamonu
1/2 łyżeczki mielonych goździków

To wszystko zagotować razem w garnku.
Dodać po zagotowaniu pokrojone suszone owoce: śliwki, morele, żurawiny,rodzynki, skórkę pomarańczową - co kto lubi.
Sok z 1 mandarynki - i otartą z niej skórkę.
Wszystko gotować na malutkim ogniu przez 20 minut. Odstawić do przestygnięcia.

W tym czasie rozwałkować cześć ciasta i powycinać kształty - przygotować w formie babeczki do nadziewania.

Do nadzienia dodać odrobinę brandy (dodaliśmy whiskey - ale jakoś i tak nie było czuć smaku),
kilka kropli ekstraktu migdałowego - zastępczo aromat migdałowy
dwie łyżeczki ekstraktu waniliowego
4 łyżki miodu (miało być dużo)
Rozetrzeć masę łyżką, tak by pozostały w niej kawałki owoców.
Nadziewać babeczki.

Piec około 15 minut w piekarniku nagrzanym do temp. 220 stopni.

Miłej zabawy.

M.

PS. Co prawda nie było drinków Nigelli, ale popijając porto i krzątając się w miłym towarzystwie i w atmosferze podsycanej przez zapachy przypraw zmieszanych z grzanym winem - przy kominku i w użyczonej przez "Sąsiadów" kuchni można przez chwilę poczuć się jak Nigella w programie :)
Bezcenne...

sobota, 12 grudnia 2009

Nigella


Kocham Nigellę...
Ta kobieta to chodzące ciepło, smak, zapach i sex - tak, tak nawet ja się na to łapię :) choć zdecydowanie gustuję w mężczyznach ...
Jej świąteczny program, jak zresztą każdy inny, jest boski ! Patrzę na te światełka dekoracje, piękne kolory. W jej wykonaniu wszystko wydaje się dziecinnie proste ...
I te drinki, które serwuje mówiąc, że Prawdziwie wyluzowany kucharz, nie wchodzi do kuchni bez drinka ;) ...
Zdecydowanie muszę kiedyś spróbować być "prawdziwie wyluzowaną kucharką"!

Dziś wybieram się z wizytą nocną do A.P.i małej A. :) gdzie mamy zamiar przyrządzić wspaniale wyglądające Babeczki świąteczne z nadzieniem żurawinowym ....
Co z tego wyniknie - poza jak zakładam mile spędzonym czasem - zobaczymy ... zobaczycie!
Póki co... mobilizacja i sprzątanie.
Liczę, że napięty plan weekendowy pomoże odgonić szarość dnia za oknem i smęty okołoświateczne...

M.

piątek, 11 grudnia 2009

Krótki post ciasteczkowo - piątkowy


C is for cookie, that's good enough for me.
C is for cookie, that's good enough for me,
C is for cookie, that's good enough for me,
Oh cookie, cookie starts with C....

Jak wrócę do domu to wkleję Ciasteczkowego śpiewającego swój HYMN ... i śpiewa tak
i koniecznie upiekę swoje Cookies...

C jest jak Ciacho i to wystarczy mi...

M. lubi Ciacho

czwartek, 10 grudnia 2009

Niekoniecznie świąteczne -Twory piernikopodobne.


Jakoś nigdy nie lubiłam Świąt...
Była taka chwila w moim życiu,że sądziłam iż udało mi się je oswoić, niemniej minęła i trzeba sobie jakoś radzić z rzeczywistością, bo nadszedł grudzień (nie wiem nawet kiedy to się stało), a z nim "świąteczna atmosfera" na którą zdecydowanie nie mam ochoty...
No może poza jedną rzeczą ... są to Pierniki! (bądź ich kuzyni, bracia, siostry i cała odleglejsza rodzina).
Po obejrzeniu tych pięknych zdjęć na Blogu Moje wypieki nie mogłam nie upiec ciasteczek Pepparkakor, które co prawda piernikami nie są, ale zawierają esencję ich smaku - cudnie pachnące, szczypiące w język i rozgrzewające w zimowe wieczory - przyprawy korzenne.
Moje choineczki, gwiazdeczki, ludziki i serduszna nie wyszły takie idealne, ani niezbyt wydały mi się podobne do tych ciasteczek z Ikea, ale są pyszne!


Pepparkakor

* 150 g melasy (syropu z buraków, syropu z
daktyli lub syropu klonowego)
* 110 g masła lub margaryny
* 100 g cukru pudru
* 375 g mąki pszennej
* 1/2 łyżeczki cynamonu
* 1 i 1/2 łyżeczki mielonego imbiru (można dodać więcej, jeśli lubicie)
* 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
* 1/4 łyżeczki mielonych goździków
* 1/4 łyżeczki soli
* 1 duże jajko
* 2 łyżeczki przyprawy korzennej do piernika
Melasę, masło i cukier rozpuscić i wystudzić, w misce przygotować sypkie składniki, wbić jajko, wymieszać, potem dodać ostudzona masę z melasą. Kulę z ciasta zawinąć w folie i włożyć do lodówki na minimum 2 godziny (może leżeć dłużej jeśli ktoś, ja ja na przykład, ma fantazję, bo produkowania ciasta o 2 w nocy, a potem mu już dziwnym trafem braknie sił by za 2 godzinki upiec ciasteczka).
Bardzo cienko rozwałkować, najlepiej od razu na blaszce lub papierze do pieczenia. Piec w temperaturze 175ºC przez 8 - 10 minut - do czasu, aż brzegi pierniczków zaczną się rumienić.
Jeśli się uda to przechowywać w puszce, by zmiękły.
Mnie się nie udało, gdyż Młody człowiek zadeklarował chęć pochłaniania każdej ilości - na każdy posiłek, więc do Świąt chyba przyjdzie mi upiec kolejne.

***

Ciepły zapach korzennych przypraw unoszący się po mieszkaniu przeniósł mnie myślami w świat wymarzonych Świąt, jak z obrazka lub reklamy...
Za oknem pada śnieg, wielka rodzina krząta się w wokół stołu w domu gdzieś w górach, zjeżdżają się goście, ogień płonie w kominku, słychać śmiechy dzieci. Jest gwarnie, tłoczno, ale jakoś błogo i bezpiecznie. Pachną potrawy, dzwonią dzwoneczki na choince, iskrzą się światełka a świece ciepłym światłem oblewają rozpromienione twarze.

Ech.. Czuję, że mam w sobie wielka tęsknotę za taką atmosferą, choć nie była mi w życiu dana, a może już nie pamiętam...
a może po prostu, jeśli będę bardzo chciała, kiedyś się przytrafi...
Póki co ... mam pierniki i... "Trzeba marzyć..."

M.

czwartek, 3 grudnia 2009

Kobieta w re-organizacji cd... i inna beczka


No i oczywiście... doczekałam się ... Młody Człowiek po wejściu do domu oznajmił mi, że wie co jest napisane na tej kartce na drzwiach.
Mamo tam jest napisane: Ruszaj tyłkiem! Znajdź nową robotę!
Ups!!!
Cóż, trzeba jakoś wyjść z twarzą z mało finezyjnego sformułowania myśli... W związku z tym, że moim planem nie jest jednak ruszanie tyłkiem ... bardzo długo, jednak nie wiem czy skutecznie, próbowałam wytłumaczyć Młodemu Człowiekowi subtelną różnicę pomiędzy sformułowaniem Ruszaj tyłkiem, a faktycznie widniejącym na kartce... Rusz tyłek!
A miało być tak bezproblemowo ... może prościej jednak byłoby zakląć ...
M.

Inna Beczka
Nie mogę się powstrzymać... Teraz będzie zupełna zmiana tematu
Byłyśmy dziś w od dawna nie odwiedzanym przeze mnie Teatrze... Na sztuce, o której słyszałam same dobre rzeczy ... hmmm (albo tak mi się wydawało)... Widownia pełna...
Najpierw wyszedł na scenę Pan odziany w szlafrok .., następnie się rozebrał odsłaniając pięknie wypracowane mięśnie i niewielkie (jak to potem skrupulatnie omówiłyśmy dzieląc się doświadczeniami życiowymi) przyrodzenie ... pochodził, pogadał, pogrzebał ręką w ustach...
Potem wyszła Pani w kołdrze i prowadziła jakiś monolog na bliżej nieokreślony temat, potem coś jedli (śledzie chyba)... opowiadając co chwila jakieś historie na temat zwierząt ...
Potem to nie wiem co się działo, bo (o zgrozo!) zasnęłam siedząc w 4-tym rzędzie(wstyd i hańba!).
Przebudziłam się jakieś pół godziny przed końcem i jako,że nie miałam już szansy na śledzenie intrygi(jeśli takowa tam była) przyglądałam się A. która z zainteresowaniem (jak mi się zdawało) śledziła wygibasy aktorów. Patrzyłam i myślałam... Ona mi na pewno opowie o co w tym wszystkim chodzi...
Nic oglądam dalej - tytułowa bohaterka wykonała striptiz, następnie wytarzała się w ziarnie ... Nowa postać męska wydawała z siebie co chwila jakieś niemiłosierne wrzaski ... Ktoś chyba umarł ... sama już nie wiem.
Nic, absolutnie nic nie zrozumiałam z tego co odbywało się na scenie, zganiałam to jednak na swoja utratę świadomości ...
Niestety! Współczesna sztuka okazała się niezrozumiała i irytująca również dla obytych w świecie teatru współtowarzyszek! Mnie tam się przynajmniej scenografia nawet podobała ... ale M. i A. były zdruzgotane...
Zastanawia mnie tylko fakt, że "Kuszenie cichej Weroniki" ma taką dobrą prasę ..... Mam takie teorie:
a. Jest ono świetne, tylko ja nie pojmuję tej skomplikowanej formy przekazu.
b. Wszyscy którzy to widzieli, tak jak ja zasypiali w trakcie początkowych nudnych monologów i potem wstyd było im się przyznać, więc z braku argumentów przeciw woleli zachwalać??
Zdecydowanie lepiej można było wydać te pieniądze... wino grzane, pizza, kino, książka, gazeta ... widać jak zwykle trzeba spróbować, by wiedzieć...
Jednak jestem na NIE!

M.

PS: Ten sen nie był widać takim najgorszym wyjściem ... dzięki Morfeuszu ;)

Kobieta w re-organizacji ...


Tak się zdarzyło, że wczorajszego popołudnia przebrała się miarka mojej cierpliwości... bądź też dotknięto mojego Ego tak silnie, że powzięłam postanowienie, o jak najszybszej zmianie pracy ...
W celu lepszego zmotywowania się (co idzie mi zdecydowanie marnie) umieściłam na drzwiach i lustrze napisy o treści tak wzburzającej mój umysł i targającej trzewiami by prowadziły do zmobilizowania szarej masy w mojej głowie do podejmowania konkretnych działań prowadzących do pierwszego w życiu, świadomie zaplanowanego i realizowanego celu zawodowego!

Basta! Basta! Basta! Czas skończyć z Erą kawoparzenia!
Nadchodzi Era Kobiety w re-organizacji!

Uprasza się szanownych czytelników o uzupełnianie moich zapasów zapału i pozytywnej energii - dobrym słowem i w ramach możliwości trzymaniem kciuków, aby plan udało się zrealizować do końca roku, bądź zaraz na początku przyszłego.

bojowa M.

PS. Młody Człowiek z poważną mina zapytał mnie wczoraj: Po co powiesiłam tą kartkę ... ?? Wytłumaczyłam,że chciałabym jak najszybciej zmienić pracę i muszę koniecznie o tym pamiętać!! Potem uśmiechnęłam się do siebie zadowolona, że na szczęście nie umieściłam na niej niecenzuralnych słów, które cisnęły mi się na usta/flamaster przewidując, że mogą zostać odczytane przez mozolnie, acz zapamiętale składającego litery - już prawie 5-cio latka !!! uffff....

uhuhu... jaka mi się piękna szczęśliwa godzina w tym poście zrobiła !! :D

niedziela, 29 listopada 2009

Rewers - druga twarz kobiety...

******
Nie lubię nagród, właściwie nie do końca wierzę, że są miarodajne jeśli chodzi o mój gust - jednak tu - zdecydowanie trafiłam w 10.
Byłyśmy dziś z M. na Rewersie!
Świetne postaci, świetne aktorki Anna Polony, Krystyna Janda - naprawdę zaczynam ją lubić-im jest starsza tym lepsza! i Agata Buzek; no i aktor Marcin Dorociński! Piękny czarno biały obraz,świetny humor i ciekawa intryga. Rewelacyjna muzyka. Film o kobietach w realiach stalinowskiego świata lat 50-tych, o potrzebie miłości, o zbrodni, o tajemnicy, o różnicach pokoleniowych, ale i wielkiej solidarności i ofiarności. Podobno czarna komedia - choć też pewien dramat według mnie.
Bardzo,bardzo,bardzo mi się podobał film, jednak obiecuję sobie nie chodzić do kina w weekendy, bo bardzo, bardzo, bardzo nie podobało mi się bezładne przemieszczanie się towarzystwa po sali, tłok, chrupanie popcornu i straaaasznie długie reklamy. I wysoki Pan mi zasłaniał!

Złota myśl Babci: Lepiej być samej, niż w złym towarzystwie powinna przyświecać każdej kobiecie !!
Strzeżmy się zatem kobiety boskich Bronisławów oraz nudnych Księgowych!
I wychowujmy naszych synów najlepiej jak potrafimy - dla innych kobiet ... choć niekoniecznie :)

Dobranoc.
M.

PS: No jak się poszuka to widać, ze promocja jest droggaa, mają stronę www - ciekawe czy wystarczy na Oskara ;)

poniedziałek, 23 listopada 2009

Mój Archipelag.


Plan był inny ... jednak czasem okoliczności zmieniają plany ... pewnie to i dobrze ...


Dziś, po raz kolejny, życie pokazało mi, jak ważne jest mieć z kim porozmawiać, tak o radościach - bo wspanialej smakują w towarzystwie, jak i o kłopotach - podzielić je, połamać, pokruszyć i dmuchnąć, by uleciały jak piach z wiatrem ...
Pewność, że jest gdzieś Ktoś, kto uśmiechnie się ze mną (nawet pomimo własnego smutku) a, gdy zabraknie mi sił wesprze, bo wierzy we mnie - jest moją nadzieją i wspaniałym, głębokim zakorzenieniem w miałkim świecie.

Kuba śpiewa mi do ucha, że "Człowiek jest wyspą ..." - ja trafiłam w życiu na Piękny Archipelag!

Dziękuję!
... Przyjaciołom, a przede wszystkim za Przyjaciół!


M.


WYSPA

Człowiek jest wyspą ktoś kiedyś rzekł
Dryfuje więc gdzieś po morzach
Morzach głów, morzach słów morzach ust
Po falach ciał zdobytych na jeden raz
Chodzę co dzień na własny brzeg dalej już nie
I patrzę w dal bezludna jest wyspa mojego ja
I nic nie zmienia się nie mogę wyjść poza mnie
Lecz dziś rzucę się jak
W butelce list miedzy was
Ta myśl doskwiera mi.

Człowiek jest wyspą poza swój brzeg
Nie wyjdę więc choć próbuje
Morze głów morze słów wokół mnie
Lecz cholernie daleko do człowiek jest
Przebijam się głowa co dzień i ciągle mur
I lecę w dół żeby tak z kimś bliżej niż dotyk być

Lecz dziś spadł nagle deszcz
jak z nieba list cichy szept
spadł deszcz na wyspie mnie
wśród kropel strug ślady stóp
więc musi być nadzieja
czy Ty czy jednak Bóg...

piątek, 20 listopada 2009

Muffiny marchewkowe.



Siedzimy tak z Młodym Człowiekiem w domu, zazdrośnie patrząc na piękne słońce za oknem, bo Młody Człowiek chory jest! Na szczęście już na finiszu! Z tego siedzenia, to coraz bardziej włazimy sobie na głowy, więc trzeba wymyślać jakieś zabawy integracyjne, żeby się nie doprowadzić do szału. Młody Człowiek bardzo lubi mieszać w garnkach (szczególnie jak nie patrzę) i chętnie daje się namówić na nadzorowane pieczenie lub gotowanie. Dziś piekliśmy Muffinki znalezione na Blogu Kwestia Smaku. Efekt jak widać - zachwycający. Okrzykom Młodego Człowieka przed piekarnikiem nie było końca. Jakie piękne! Wspaniałe! Super pachną! Moje maleństwa, jak urosły! O! A jaki pyszny lukier! ;) Ledwie odwróciłam głowę - pożarł gorące!!
No! Plan się udał! Muffinki też.



A to przepis w skrócie:

• 4 średnie marchewki (2 szklanki startej na grubych oczkach - choć tego nie dopatrzyłam i starłam na drobnych:D)
• 1 i 1/2 szklanki mąki
• 1 łyżeczka sody oczyszczonej
• 3/4 łyżeczki soli
• przyprawy w proszku: 1 łyżeczka cynamonu, 1/4 łyżeczki gałki muszkatołowej
• 1/2 łyżeczki startego świeżego imbiru (bo nie lubię w proszku)
• 3/4 szklanki oleju roślinnego
• 3 duże jaja
• 1 szklanka brązowego cukru/ja dałam zwykły, z braku ciemnego
• 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii/ również dałam zamiennik - cukier wanilinowy
Musiałam dorzucić coś od siebie - padło na opakowanie płatków migdałowych.

Lukier:
• 1 i 1/4 szklanki cukru pudru
• 3 łyżeczki drobno startej skórki z pomarańczy
• 2 - 4 łyżki wyciśniętego soku z pomarańczy/ zastąpiłam sokiem z cytryny
• gorąca woda

Jaja ubić z cukrem. Dosypać przyprawy,sól, sodę, mąkę,marchewkę, migdały, dolać olej. Wszystko wymieszać. Napełniać foremki do 2/3 wysokości i piec w rozgrzanym do 180 stopni piekarniku przez 18-20 minut.
Jak wystygną polukrować.

Polukrowałam cudeńka i mówię do Młodego Człowieka, że muszę im teraz zrobić zdjęcie - tym naszym Muffinom.
Pomyślał chwilę i pyta:
- Teraz im zrobisz zdjęcie?? Jak się tak tłoczą??
- Tak koniecznie teraz - odpowiedziałam stanowczo i zrobiłam :)



M.

Łinsor i małpie medium ...

Czuwaj! i Witaj! - Mój kultowy tekst z "Odlotu" poszedł w odstawkę po tym co przeczytałam w recenzji pewnej książki.

Zdecydowanie muszę się zaopatrzyć w następującą lekturę
"I kto to papla" Damiana Strączka

A to wyimek,po którym spłakałam się ze śmiechu:

Kuba rzuca:
- Idę zrobić łinsora.
- To znaczy?
- To znaczy, że idę zrobić kupę.
- Co takiego?
Kuba wyjaśnia:
- A, tak sobie wymyślaliśmy w przedszkolu z Michałem i Kamilem, jak nazwać kupę i siki. I kupę nazwaliśmy łinsor.
- A siki?
- Małpie medium.

Tak w sumie, to może ta scenka to ciekawa podpowiedź, jak Młodego Człowieka nauczyć w zawoalowany sposób informować o celu swojej wizyty "wiadomogdzie", bo na tym polu zdecydowanie uprawia daleko idący ekshibicjonizm ...

Się zastanowię ... ale poczytać warto, jak sądzę.

Ponadto czym prędzej należy rozpocząć spisywanie twórczości Młodego Człowieka!

M.

PS. Odkryłam, że TU można zajrzeć do środka wyżej wspomnianego Słownika dziecięcej paplaniny :)
A TU z kolei link do Bloga Matki Autora tego tytułowego Łinsora - koniecznie muszę tam poszperać!

niedziela, 15 listopada 2009

Kanapowe klimaty.


Wczoraj udało nam się w końcu spotkać we cztery: A.M.A. i ja M. ;)
Było wino,oczywiście Kobiety :) i śpiew był(sto lat dla A.) ... ooo i ploty były no i Kanasta! Miałyśmy zdecydowany problem z podziałem na drużyny. W końcu ustalono zespoły złożone z jednej nauczającej i jednej uczącej się.
A.M. i M.A. - hahaha
Wytrwałyśmy rozgrywając jedną emocjonująca partię - do 4 nad ranem!
Jeszcze trochę treningu i zdecydowanie poprawimy czas! Taką mam nadzieję!

Jedzonko oczywiście też było.Tym razem eksperyment znaleziony na Blogu Mattkipolki.

Ciasteczka owsiane - Szyszki.


Wyszła ich przeogromna góra! Ale znikają sukcesywnie :) Mniam!
W sam raz na listopadowe wieczory! Tak jak dziś!
Szczególnie z książka, albo po prostu w fotelu i słuchając Anity Lipnickiej. Pięknej i nastrojowej.

Miłego wieczoru.
M.

piątek, 13 listopada 2009

Delikatne sprostowanie ...

Tak to już jest, że jak człowiek wpadnie na coś w euforii, to już nie czyta do końca, tylko dorabia sobie teorie :)
Weszłam na stronę WAB wydającego Mankella i co widzę ... owszem "Chińczyk" nowy jest, ale nie najnowszy. Jak mogłam to przegapić!?
Ponadto nie jest to kontynuacja przygód Komisarza Wallandera - tylko jakaś osobna powieść ... niemniej kryminalna ... zatem dalej zacieram łapki i prowadzę rekrutację na tanich i dobrych (czy to się wyklucza?) zastępców czekolady...
Tym bardziej, że w przygotowaniu kolejny Wallander - "Niespokojny człowiek", oraz opowiadania "Piramida" - jak to napisali drobnym drukiem tutaj.

Iv - marchewka to dla mnie za mało :D

pozdrawiam
M.

czwartek, 12 listopada 2009

Pani Grażyna i Nowy Mankell

Ha!
Dziś dzień dobrych wiadomości!

Po pierwsze: wygrałam bilety na Grażynę Łobaszewską w Jazz Klubie RURA :) na jutro - czyli 13 listopada na 20:30, więc się z M. szykujemy!!!
A już myślałam,że zostałam wpisana przez ulubione RADIO na czarną listę i z wygrywaniem koniec, a tu masz !

Po drugie: podczas wizyty w Ulubionym miejscu Młodego Człowieka - czyli Księgarni, gdzie poszukiwaliśmy "Sekretnego życia Krasnali w Wielkich Kapeluszach", odkryłam na półce kolejną, najnowszą i pachnącą książkę mojego odkrycia sprzed pół roku Henninga Mankella! Nowość nosi tytuł "Chińczyk" i ma porażająca cenę (niestety widziałam tylko twarda oprawę) niemniej już kombinuję, jak by to zrobić, aby Mikołaj przyszedł w tym roku nieco wcześniej!
Właściwie,to w związku z "Po pierwsze..." połowę ceny książki już mam :D! Teraz kilka(-naście) czekolad mniej i zaspokoję swoją ciekawość ...
Ech! Liczę, że i dla tej pozycji warto się poświęcić, wszystkie poprzednie (8, jak dobrze pamiętam) zostały pożarte w tempie błyskawicznym i pozostawiły po sobie niezaspokojony głód! Mogłabym o Mankellu długo... ale to innym razem.

Ogólnie rzecz biorąc, w księgarniach robi się niebezpiecznie dla portfela... i to nie jest dobra wiadomość!

Idę spać, może mi się przyśni, czym zastąpić te czekolady ...

M.

środa, 11 listopada 2009

Akcja Obiad


Myślałam,że dzisiejszy dzień, będzie bezpłodny pod względem kulinarnym ... jednak,jak zwykle myliłam się :)

Po zaskakującej w smaku herbatce ze świeżymi owocami - wypitej w przemiłym towarzystwie dwóch uroczych Kobiet :), a podawanej w Raju dla dzieci (w którym i rodzice mają szansę odsapnąć), czyli Restauracji Teatralnej - przy Teatrze Lalek, powróciliśmy z Młodym Człowiekiem do domu głodni... przynajmniej ja.
Przydało by się coś zjeść ... najlepiej szybko!
Błyskawiczny przegląd lodówki ujawnił: otwartą śmietanę, pół brokuła i ser pleśniowy "blue" ... hmmm ... Makaron w szafce jest zawsze...
Oto wynik błyskawicznej "Akcji Obiad":



Makaron penne z brokułami i sosem serowym.

Makaron gotujemy jak zwykle.
W tym czasie zagotowujemy wodę w niewielkim garnku, lekko solimy, myjemy brokuła i dzielimy na maleńkie różyczki i wrzucamy na 2-3 minuty na ten wrzątek.
Następnie śmietanę do garnuszka do tego skruszyć ser pleśniowy i zagotować, by trochę zgęstniało.
Brokuły odlać. Ugotowany makaron też ;) Makaron na talerz, na to trochę sosu, na wierzch brokuły i znowu ciut sosu ...
pycha!
W ramach udoskonaleń można by tam dorzucić jakieś orzechy, albo szczypior czy coś innego ostrzejszego, ale to możne następnym razem.
Póki co ...
Smacznego
M.

PS. Zdjęcie jest dość marne, ponieważ zdążyłam zjeść prawie wszystko zanim wpadłam na to, żeby temu "wykwintnemu daniu" strzelić jakieś foto dla potomności.

O tym co potrafi facet za kierownicą.


Jutro wolne! Święto narodowe!
Piszę jutro - a już widzę, że dziś ... zatem dziś!
Może uda się sprawdzić jak Polacy potrafią świętować - chcę wyciągnąć Młodego Człowieka na pokaz Orkiestr ... ciekawe jak to wypali - szczególnie, że za oknem pada i pada i pada....
No, ale nie o tym miało być.
Słyszałam nie jedną legendę na temat tego co robią kobiety za kierownicą, stojąc na światłach, zamiast zajmowania się prowadzeniem pojazdu, ale Pana który stał dziś za mną chyba nic nie przebije!
Tak pro forma ogłaszam konkurs! Kto przebije to co widziałam we wstecznym ?!
Siedzę sobie grzecznie w aucie - bacznie obserwuję czy nie zmienia się światło, abym zdążyła sprawnie ruszyć ze skrzyżowania nie narażając się na pobłażliwe spojrzenia. Nagle mój wzrok przykuwa widok we wstecznym lusterku - facet wykonuje jakieś dziwne ruchy za kierownicą po czym wyciąga coś i zaczyna obwąchiwać czarny podłużny przedmiot, coraz bardziej zaciekawiona obserwuję sytuację łypiąc co chwila okiem na światła. Pan obwąchuje dalej, po czym podaje przedmiot pasażerce i ona nakłaniana przez kierowcę również wącha! I w tym momencie zauważam co wącha ... jest to but, but kierowcy! który to but, po pospiesznym zbadaniu organoleptycznym przez oboje jadących autem, został umieszczony z powrotem na stopie kierowcy!
I niech mi jakiś facet powie, że kobiety zajmują się idiotycznymi rzeczami zamiast się skupić na jeździe!
Przy tym, malowanie się to Pikuś!
M.

sobota, 7 listopada 2009

Raczy nas jesień chłodem ...

Raczy nas jesień chłodem ... jak to jesień...
Ciepło trzeba znaleźć w słowie, w sercu, w drugim człowieku, w domu, w herbacie, pod kocem, w promieniach Słońca ...

W domu chciałam znaleźć,ale dywan miał nieodpowiedni kolor.
W sercu... jakoś tak ciepło się ulotniło, więc trzeba łatać dziury, by napalić na nowo...
W słowie...póki co sama ogrzewam - taka wersja mi bardziej odpowiada, widać oddaję co dostałam ...

Herbata, koc i promienie słońca zawsze się sprawdzają ... i drugi człowiek się sprawdza ... szczególnie ten Mały ... absorbujący, zaskakujący i zagadkowy... produkujący ciepło i miłość całym sobą ON - "Lek na całe zło i nadzieja na przyszły rok".

Przede mną weekend, oby pogoda była piękna, by podładować akumulatory, ale co tam i bez Słońca dam radę!

Już czekam na miłe chwile o poranku, kiedy nie muszę wstawać o 7, a jednak się o niej budzę. Cicho robię kawę i śniadanie do łóżka, a potem już tylko książka, ja i cisza poranna ...
Tym razem o dziwo ;) książka to kryminał. Po fazie na Henninga Mankella - Aleksandra Marinina i "Męskie gry" - sprawdzę czy aby pasują do poranka.
A potem...
Potem może uda się wybrać z Młodym Człowiekiem na poszukiwanie klimatotwórczego dywanu, jeśli nie - przewiduję, że resztę ciszy zburzy Mamma Mia! - oglądana, tańczona i wyśpiewywana po raz 1558(!) A myślałam,że lubię te film! Co poradzić? Skoro - cytując Młodego Człowieka powinnam "rozumieć, że muzyka jest najważniejsza" - to się bardzo staram! Niemniej w niedzielę nie dam się! Planuję Poranek we WROart - 100 lat nie widziałam latającego zajączka i trzeba to naprawić!

NO!
Chyba plan ocieplania jesiennej atmosfery gotowy!
To dobranoc i słodkich snów.

M.

środa, 4 listopada 2009

O Smoczej Mądrości ...

Dziwny dzień miałam wczoraj ... zresztą dzisiaj również...
Najpierw stłuczka, potem niespodziewany krótki i pełen pytań kontakt z kimś dawno niewidzianym... potem szokujące wiadomości, złe wiadomości, potem na dokładkę kolejne...
W pracy wszyscy czekają na czarny piątek ... Wkoło dzieje się, o ile nie źle, to smutno...
Czy to listopad, czy jakieś inne powody... Tak trudno czasem w tym wszystkim odnaleźć uśmiech ...
Tymczasem ...
Gdzieś z zakamarków półek z książkami wyciągnęłam moja ukochaną książkę z dzieciństwa Sceny z życia smoków i ku mojej nieprzebranej radości... mój entuzjazm podzielił Młody Człowiek!
Czytamy sobie co wieczór "Smoki" - mamy sprzątnięte zabawki, jesteśmy wykąpani, sprawnie zjadamy kolację, by szybko sprawdzić: czy Antoni potrafi latać; kogo dziś wygra na saksofonie Smok Zygmunta - łysego Psa czy fioletowego Kocura; poznać rasowe smoki - Nowego Średniego i Zdziśka oraz jedynego na świecie olbrzymiego, różowego Tortowego Smoka Urodzinowego; dowiedzieć się dlaczego Żaba miała na głowie szczypior i Która gadzina?-nadepnęła Wincentemu Smokowi na odcisk; jak zarozumiała potrafi być Makrauchenia; w kim kocha się Rysio Kapustnik i po co są Smokom termosy na szyjach ...
Och! jaki ten świat jest fascynujący i kolorowy ...

"Trzeba się cieszyć z drobnostek, bo nigdy nie wiadomo, jakie urwisko czeka na nas jutro" Smok Antoni

Pozostaje chylić czoła przed ta prostą smoczą mądrością i cieszyć się z dzieckiem i jak dziecko ...

M.

PS. Poszukując linka do Smoków znalazłam Przygody Euzebiusza - no i trzeba będzie zgłębić ten temat :)

niedziela, 1 listopada 2009

Cykl obiadów niedzielnych.


Cykl obiadów niedzielnych rozpoczęłyśmy już jakiś miesiąc temu. Idea spotkań przy odświętnym obiadku wydała Nam się rewelacyjna - tym bardziej, że młode pokolenie może się wyszaleć, My wyżyć (ewentualnie sprawdzić) kulinarnie. Każdy przynosi jakiś składnik klasycznego obiadu oraz deser.
Dziś moja pora na deser. Przepis zaczerpnięty niegdyś z Wysokich Obcasów jest modyfikowany przez mnie wedle humoru.

Brownie z żurawiną i migdałami
6 jaj
300 g cukru
100 g mąki
200 g - 2 gorzkie czekolady
1 kostka masła
Masło rozpuścić z czekoladą na parze, w tym czasie ubić jajka z cukrem - dodać mąkę i ostudzoną masę czekoladową. Wierzch ciasta posypuję siekanymi migdałami i żurawiną suszoną i wkładam do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni na 15-18 minut. To ma być zakalec :)
Zawsze się udaje i zawsze znika w mgnieniu oka. Mniam!

Porwałam się też na Zapiekankę z ziemniaków na mleku z książki kucharskiej "Najlepsze przepisy Kuchni Polskiej" Marka Łebkowskiego.
1 kg ziemniaków
0,5 l mleka
1 łyżeczka masła
4 łyżki śmietany
Ziemniaki obrać , opłukać i pokroić w cienkie plasterki. Naczynie żaroodporne wysmarować masłem, ułożyć ziemniaki, zalać mlekiem, posolić i polać śmietaną.
Piec w temperaturze 180 stopni przez 45 minut. Podawać do ryb.
...bo na obiad miała być ryba ... a tu się okazuje, że zanim cudo się dopiekło... obiad przynajmniej dla mnie, oddalił się w niepamięć, bo jedno młode się rozchorowało i wolę nie prowadzić tam drugiego średniozdrowego...

Cóż... dziś na obiad Brownie ... i Ziemniaki ...
Kwintesencja prostoty, szkoda tylko, że trzeba było zrezygnować z towarzystwa...

M.

Miejsze zło - "trzeba wąchać czas"

* * * * *
Bohater sprytnie lawiruje między politycznym zaangażowaniem, a działalnością podziemną, między jedną kobietą a drugą, między prawdą a kłamstwem wybierając zawsze Mniejsze zło - czyli wygodne dla siebie postawy życiowe. Ciekawy temat odnajdywania się młodego poety w socjalistycznej rzeczywistości.
Bałam się, że będzie to polskie kino polityczno-walcząco-moralizujące, a tu pozytywne zaskoczenie! No i co ten Żurek robił,że te kobitki tak za nim leciały...nie pojmuję, ale to inne czasy były...
Świetna rola J.Gajosa!
Niebanalny humor, ciekawa obsada, 2 godziny minęły niezauważenie.
Jedyny minus... to dość banalne zakończenie, niemniej to nie psuje przyjemności oglądania!
Pusta sala kinowa o 22:30 to to co uwielbiam - tylko ten mróz na dworze po seansie...brrrrrrrr
Dobranoc.

PS: Ciekawi mnie bardzo książka Janusza Andremana - Cały czas - na podstawie której nakręcono film ... trzeba przeczytać!
PS 2: I tak powstała nowa kategoria na blogu :) Czytelnia

sobota, 31 października 2009

Dlaczego porwałam się z motyką na Słońce?


Pomysł pisania Bloga przyszedł po obejrzeniu filmu Julie&Julia - film paradoksalnie nie o gotowaniu, ale o pasji w życiu i zapamiętałym dążeniu do celu - z rewelacyjną Meryl Streep!
Zobaczyłam i pomyślałam najpierw o jakiejś "blogoterapii" - popiszę, wyjęczę się, popłaczę nad swoim losem i to mi pomoże znaleźć siebie. Na szczęście szybko się opamiętałam! KONIEC Z TYM SMUTASEM, KTÓREGO MAM W SOBIE! Ile można??? Trzeba inaczej do siebie podejść - Always look at the bright side of life! - to "moja" (zapożyczona) nowa dewiza!
Ojjj ciężka praca przede mną!
Jednak ciężka, nie znaczy niewykonalna! Przecież mam w życiu kilka ulubionych rzeczy - pasji (sic!), które dają mi wiele radości, ale łatwo zacierają się w pamięci - zostają tylko strzępy, jakieś mgliste obrazki. Postanowiłam je złożyć w rodzaj pamiętnika - takiej układanki z moich pasji i dobrych chwil.

Ja M.
Uwielbiam jeść i gotować.
Kocham klimat ciemnej sali kinowej.
Czasami poluję z aparatem fotograficznym - szczególnie cenię okazy roślinne i ludzkie.
Wciągają mnie dobrze napisane historie kryminalne.
Żyję w pięknym mieście, które odkrywam ciągle na nowo.
Chcę się uśmiechać do siebie i świata.


Między innymi o tym będzie mój pozytywny blog.

Chciałabym,
aby był kolorowy, jak
Moja ulubiona pora roku!

M.