poniedziałek, 28 lutego 2011

Mamo, coś Ci powiem ...

Mamo, coś Ci powiem ...
Tak słucham, co ciekawego mi opowiesz.
Tu następuje długi milczenie. I wreszcie ...
- Tata Patryka M. jest żołnierzem!
- O! Nie wiedziałam.
- Tak! I Patryk powiedział, że tata mu powiedział, że wojsko zaatakuje Norwegię!
- Uuuuu ... skwitowałam - A jaki jest powód tego ataku? Czy Norwegowie robią nam coś złego, że aż należy użyć wojska??
- Tak! - zdecydowanym głosem odpowiada Młody Człowiek. Te dwie Norweżki co biegają w skokach zawsze są przed Kowalczyk!
.
.
.
W dalszej części dowiedziałam się, że atak nastąpi jutro. Innych szczegółów tej operacji wojskowej nie udało mi się wyciągnąć od zapalonego kibica.
Jak młode pokolenie tak załatwia sportowe porażki, to ja się zaczynam bać!!
:)
M.

niedziela, 27 lutego 2011

a tego czego mało ...

Młody Człowiek wrócił... w końcu.
Razem z nim wrócił spokój .. taki w mojej głowie.
Jednak bardzo potrzebuję stałości w życiu. Czegoś wokół czego byłoby wszystko zorganizowane, takich jasnych zasad. Kogoś potrzebuję. Całkiem jak dziecko. To świetnie zapewnia mi właśnie On. Ze swoimi problemami, zachciankami, humorami. Po prostu jest i przy nim musi się chcieć, choćby się nie chciało za nic na świecie. Najlepszym co mi się w życiu mogło przydarzyć i zdarzyło się, jest mój Syn! Wielki-mały, inteligentny, dowcipny Człowiek z pasją. Takich kocham, codziennie bardziej!
A za oknem dziś powiało wiosną... słońce, ciepły wiaterek ... rewelacyjnie.
Byłam na krótkim spacerze nad Odrą. Jeden oddech i chce się żyć!
:)
M.

PS: Ostatnio coraz częściej myślę o sobie jako o kimś kto jest szczęśliwy ... chwilami, tak jak trzeba... ulotnie. Brakuje mi tylko jednego... ale o tym csiiiiiii ......

środa, 23 lutego 2011

relacja spod huśtawki

Przeraża mnie ostatnio fakt, jak bardzo życiem kobiety (moim życiem!) rządzą hormony!
Doświadczyłam tego będąc w ciąży i karmiąc przez ponad rok dziecko piersią. Patrząc na to z odpowiedniego, bo kilkuletniego, dystansu stwierdzam dziś, że była to czysta paranoja. Społecznie usprawiedliwiona, traktowana pobłażliwie, czasowa - ale jednak paranoja.
Nie targały mną natomiast nigdy w zwyczajnym życiu uczucia których skala rozciągała się od dna Rowu Mariańskiego po szczyt Mount Everestu. Pół biedy, gdybym nie zdawała sobie sprawy jak bardzo nie mam nad sobą kontroli, ale tym razem przyszła tego świadomość i to było to zaskoczenie. Tak nagle jak cios miedzy oczy: Patrz i się dziw kobieto!
Jedyną pociechą może być spojrzenie na sprawę z innej strony ... Może moje życie ostatnio jednak bardzo odbiega od zwyczajności i dlatego tak reaguję? Może nie będzie tak zawsze? ... Nie?? Marne szanse?
No cóż ... dobrze że już po wszystkim ... przynajmniej na miesiąc...
Aczkolwiek "po dogłębnym procesie tentegowania w głowie" (że zacytuję klasyka) stwierdzam, że marzec się zbliża, wiosna idzie ... Olaboga! no tego mi jeszcze brakowało!
Chyba zawczasu wezmę coś na uspokojenie ;)
M. - co spadła z huśtawki

PS: Nie dziwię się facetom, że nic z tego nie rozumieją.
Tego się nie da zrozumieć, to trzeba poczuć :)

niedziela, 20 lutego 2011

Moja prywatna domowa wiosna


M.

Łapanie balansu.

Tak tak...
Wystarczyło się wyspać i wszelkie chmurne myśli zostały daleko za mną. Ba! Dziś nawet realne chmury ustąpiły ostrym promieniom słońca. Pięknie jest, choć zimno.
Wczoraj przyniosło same miłe zdarzenia. Odwiedziła mnie w końcu M - bardzo się za nią stęskniłam, za nią i naszymi pogaduchami. Potem wybrałam się na krótkie zakupy... i zbłądziłam na pobliski bazarek, gdzie w okrutny ziąb stacjonował pan z tulipanami i babinka z czosnkiem. Kupiłam przepiękny bukiet - niezmierną przyjemność sprawia mi kupowanie sobie kwiatów zupełnie bez okazji. Nabyłam też czosnek, bo polski a to ostatnio jest towar jak złoto - rzadki i cenny. Wróciłam do domu i stałam się kurą domową sama dla siebie. Włączył mi się tryb sprzątanie, gotowanie, pranie. Przez ostatnio parę lat częstego przebywania w samotności widać muszę czasem pobyć tylko w pojedynkę. Po tygodniu pełnym towarzyskich spotkań, gwaru, śmiechu, zabawy... musiałam odpocząć w swoim azylu i przy okazji ogarnąć go. Co nie znaczy, że wieczorem po takim relaksie nie można wyjść na imprezę. :) Podróż z przygodami, bo przecież czemu nie być skontrolowanym przez nudzących się młodzianów z patrolu policyjnego, którzy mają kłopoty z czytaniem mapy papierowej i pomocą zwykłym obywatelkom w odnalezieniu pewnej ulicy na Biskupinie. Panowie mieli niecny plan wyprowadzenia nas w pole - Psie pole! w dodatku przez Kozanów!! Ale się nie dałyśmy!! I jak tu ufać władzy? ;) Och, żeby chociaż byli przystojni... Ostatecznie pokierowane instrukcjami telefonicznymi i raczej własną intuicją błądząc gdzieś po nieuznanych uliczkach, jeżdżąc pod prąd itp. trafiłyśmy naprowadzane telefonicznie na miejsce. Uff! Impreza sympatyczna w świeżo odmalowanym "Surf klubie", w hawajskich koszulach, z hitami z lat 90tych i Kudłatym Jezusem który wkroczył tuż po godzinie zero. Śmiesznie było. Zapomniałam już jaki klimat mają akademiki, ten przypominał mi szpital psychiatryczny. :) Powrót do domu nastąpił o bardzo ludzkiej porze i już bez przygód. Na koniec ok. 2 w nocy kolejny odcinek "Kuchennych rewolucji" (trzeba przecież dopieścić kurę domową) i znowu się wyspałam.
I już jest dziś, które zapowiada się bardzo pięknie... i oby nie zmieniło zdania.
Lubię te chwile gdy łapię równowagę.
Miłej niedzieli.
M.

PS. A muzyka na dziś to Adele! Co za bosski głos! Wiele bym dała by taki mieć!






Mało to optymistyczne pieśni.. ale postaram się udawać, że ich nie rozumiem. Niech zostanie głos, muzyka, rytm.

sobota, 19 lutego 2011

awaria zasilania

Kiedyś musiał się skończyć ten prąd. Nawet poranna owsianka nie daje rady.
Niby wkoło ludzie, niby dobra zabawa, niby czas wolny tak upragniony, a jednak bateryjki się wyczerpały i siedzę, i myślę. Czy to dlatego, że czegoś w życiu brak, że kogoś brak, że zła pogoda za oknem, że się oszukuję, że się boję, że mam za dużo czasu, że brak słońca, że dopadło lenistwo - nie wiem.

Po prostu ... jak chyba każdy:
"Potrzebuję by ktoś czasem mnie znalazł", a chyba schowałam się bardzo głęboko i co gorsza zgubiłam klucz. To pech!
WIOSNO!!! Przychodź już!
Chyba pierwszy raz od bardzo dawna ... czekam tak bardzo.
rozładowana M.

PS: Zgubiłam swoje przeczucie, ale Paulina tak ładnie o nim śpiewa:

wtorek, 15 lutego 2011

Love and Other Drugs ...

Właśnie wróciłam z kina...
Popijam grzane piwo z cytryną, goździkami i miodem. Pyszne jest! Ciepłe, pachnące i słodko-kwaśne.
Słońce dziś pięknie świeciło i pomimo tych -5 na termometrze - pachniało wiosną. Pół dnia wolnego od pracy, to fajna sprawa jest.. nawet jeśli większość tego czasu się czeka w przychodni.. Nie ważne jednak koszty .... ważne że załatwiłam kilka spraw. Z umyciem samochodu na czele.
Miałam iść do kina na "Jak zostać królem." - to chyba obowiązkowa pozycja... - no i się nie udało, bo żadnych sensownych miejsc nie było. Więc zbłądziłam na "Miłość i inne używki". Zbłądziłam, bo jak to często ja, nie wiedziałam ani o czym jest film, ani co lepsze kto w nim gra, jednak gdy w pierwszych scenach zobaczyłam Jake'a Gyllenhaala.. później Anne Hathaway - odetchnęłam z ulgą... A potem było śmiesznie, wzruszająco, pięknie, czasem banalnie, czasem mądrze, dramatycznie, słodko, gorzko .... mieszanina równych uczuć. I zwyciężyła miłość ...
Podobał mi się film, bo podobali mi się aktorzy, historia tez niczego sobie ... jednak mam jakiś niedosyt i nie wiem jeszcze z jakiego powodu. Przemyślę, jak na to wpadnę.. to napiszę.
Utkwiło mi w pamięci kilka zdań z zakończenia
"Czasem jest tak w życiu, że to czego bardzo pragniemy nigdy się nie zdarza" - więc dopowiedziałam sobie: Trzeba się cieszyć z tego co się ma, a nie gonić za nieosiągalnym.
"Każdy kogoś potrzebuje" - może powinnam się nad tym zastanowić, bo przecież jak długo człowiek może być samowystarczalny? No racja, racja... tylko jaki mamy na to wszystko wpływ?
M.

PS: Znowu było dużo ludzi i siedziałam obok kolesia, który chciał bardzo się podzielić z cała salą swoją wiedzą na temat badań nad lekami, kontrowersyjnych sposobów leczenia chorób (np. wywołanego w filmie parkinsona) i głośno przy okazji wykrzykiwał "Pokaż cycki" - siedząc koło własnej dziewczyny. No żenada. Chyba już jestem za stara na takie numery. Chyba zacznę chodzić do kina tylko na dopołudniowe seanse ... będzie pusto!

środa, 9 lutego 2011

Jak się pozbyć cellulitu?

Wiem, wiem.... pogrążyłam się dokumentnie (Iv wybaczysz??), ale nastrój dziś sugerował, że należy wybrać dla odmiany kino niezbyt ambitne... No i w związku z tym i moją słabością do pewnego aktora, o którym była tu już w sposób zawoalowany mowa, padło na "Jak się pozbyć cellulitu?"
Aby obejrzeć ten film trzeba mieć:
A) wielką potrzebę odmóżdżenia
B) niewielkie oczekiwania
C) świetne towarzystwo
D) popcorn
A wtedy gwarantowane dobre efekty relaksujące.
Załapałyśmy z A. niezła głupawkę, kilka tekstów było bezcennych, zdarzały się zabawne momenty, były piękne ciała ...
No wszystko na miejscu, by się beztrosko bawić przy absurdalnie głupawej historii!
Najważniejszą jednak rzeczą, dla której opłacało się iść na film była przypadkowo podsłuchana informacja o tym, gdzie często przesiaduje Ów wyżej wspomniany aktor... Ta.... to się nazywa wychodzić szczęściu na przeciw.. Planuję, że od piątku mieszkam w Bezsenności i piję tam piwo! Inna sprawa, że jakoś dziwnie mnie do tego klubu ostatnio ciągnęło (jakiś miesiąc temu sprawdzałam stronę) - Czas się przekonać naocznie! Młody Człowiek jedzie na ferie.. a "gdy nie ma w domu dzieci to jesteśmy niegrzeczni ..." - że zacytuję klasyka!
A miałam się poświecić nauce! Pech! :)
M.

PS: Bardzo mi się w tym filmie podobała Dominika Kluźniak w wersji komediowej - bardzo!!

wtorek, 8 lutego 2011

Wiosną pachnie...

Tak...
Tak kraczą podobno gawrony w Wielkopolsce ... tak wieszczą przebiśniegi i temperatura za oknem... +12! i ten zapach ...
Od rana miałam dobry nastrój, taki... roztrzepanie zadziorny.
Gdy wyszłam dziś z pracy, ku własnemu zdziwieniu stwierdziłam, że powietrze pachnie wiosną, na niebie płyną resztki błękitu pokryte smugami różowej bitej śmietany... Słońce jeszcze nie zaszło, ptaki ćwierkają żwawiej ... czyżby to koniec zimy??
Chyba pierwszy raz od dłuższego czasu nie mam nic przeciwko...
Wracałam do domu z radością w sercu, na twarzy, w głowie ... słuchając Karoliny Kozak, Stinga i Tiltu...
Wiosna?? Panie sierżancie??
Zapraszamy Pani wiosno ...
Wszystkim trzeba już słonecznych promieni.
M.

PS: jutro mnie czeka kino... może się uda...

sobota, 5 lutego 2011

Urodzinowa sobota.

Przygotowania, przygotowania.. i już po urodzinach.
Udały się bardzo i udał się niezwykle Tort... Zdecydowanie wejdzie do repertuaru popisowych dań (szczególnie muszę spróbować wersji z alkoholem). Dzieciaki wcinały, dorośli również (nawet Panie na diecie!). Mniam!
A po urodzinach... trzeba zjeść jakiś obiad.
Młody człowiek niechętnie, ale jednak dał się namówić na wizytę w Sushi barze - Sakana. Tak! Cisza i spokój tego miejsca po rozwrzeszczanej Sali zabaw były zbawienne. Jedzenie jak zwykle - pierwsza klasa! Szczególnie tatar z tuńczyka i muszle Świętego Jakuba w tempurze... poezja!
Wiem, wiem - nowomoda, wielkomiejski snobizm...
Nie ważne! Raz na jakiś czas warto! Szczególnie tam.
A teraz.... a teraz Młody Człowiek jest bardzo zajęty składaniem wszystkich klocków jakie dostał w prezencie, słucha też Dzieci z Bullerbyn :) - tak samo świetnych jak Pippi ... Więc mogę robić nic!
Dokładnie tak, jak zaplanowałam :)
M.

Lenię się dziś ... tak ciut

Zmęczył mnie ten tydzień...
Jakoś pędzi życie wkoło.. niemiłosiernie.
Szczególnie odczuwam to, gdy w weekend chodzę do szkoły... totalnie tracę poczucie czasu.
Dziś był taki dzień jak lubię ... zajęty!
W pracy dużo pracy, w miarę ciekawej (o dziwo!), miła atmosfera - jak to w piątki z niezawodna ekipą kolegów :) Minęło jak z bicza strzelił.
Jutro już nic nie muszę, no może poza wyjściem na urodziny Młodego Człowieka.
Już czekam na ten popołudniowy brak planu.
Dziś jednak trzeba było uporać się z jednym wyzwaniem.
Wczoraj na zamówienie Jubilata - produkowałam tort czekoladowy A dokładniej biszkopt (nienawidzę!) i kremy z czekolady i kremówki ... Skąd ja wzięłam do tego cierpliwość, no ale czego się nie robi dla Kochanego Syna!
Bardzo jestem ciekawa smaku tego tworu tortopodobnego, bo może się okazać koszmarną klapą.... ale poczekamy do jutra. Oby był chociaż jadalny :)
Dziś natomiast zajęłam się sklejaniem tego cuda.... i jego strona wizualną...
Bez planu ... ale wyszedł sympatycznie wesoły (obrazek oczywiście jest tendencyjny!)


Całkiem jestem z siebie zadowolona.
W nagrodę się lenię i słucham Melody Gardot ... i nie ma zamiaru pozmywać!





och.. If the stars were mine .... na szczęście miałabym komu je dać :)
dobrej nocy
M.