sobota, 29 stycznia 2011

Fajny film wczoraj widziałam.

Jakiś tydzień temu rozmawiałam z I. na temat tego filmu. Jak zwykle polecała i jak zwykle trafiła... jakoś tak mamy już od lat Ona testuje, ja jej wierzę :)
Następnego dnia po naszej rozmowie, napisała A., że zaprasza na darmowy pokaz "Wszystko w porządku". No nie mogłam nie przyjść!
Jak na złość nałożyło się kilka wydarzeń. Na mieście były korki, musiałam odstawić auto pod dom., zjeść coś, przebrać się... Ledwo zdołałam wlać w siebie zupę i spakować do torebki zestaw małego imprezowicza, w celu szybkiego przystosowania się z warunków kinowych do dyskotekowych - Wszystko w sprinterskim tempie! Jednak udało mi się punktualnie dotrzeć na projekcję do "stylowej" sali kinowej w budynku NOT. Kto był to wie o co chodzi :) Klimat jest niepowtarzalny!
Podobno kogoś zbulwersował ten film, podobno jest kontrowersyjny .. dla mnie pokazuje, że wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i mamy jednakowe problemy. Czy heterycy, czy lesbijki, czy geje - wszystkim tak samo trudno przychodzi życie w związkach. Na wszystkich czekają takie same pułapki, identyczne pokusy, problemy, takie same wyzwania rodzicielskie... Każdy z nas podejmuje ryzykowne decyzje i płaci za nie czasem słoną cenę. Prosta historia skomplikowanej rodziny ze świetnymi rolami Annette Bening, Julianne Moore i Mark'a Ruffalo. Chwilami gorzkie poczucie humoru i refleksja nad życiem.
Podobało mi się, bardzo.
Parafrazujac klasyka: Fajny film wczoraj widziałam. Momenty były! ;)
Dzięki A., Dzięki I.
M.

PS. A dzisiejszy dzień sponsorował kurs - Informatyczne wspomaganie analizy finansowej, czyli Excel 2007 w akcji :) Nakręciłam się bardzo pozytywnie - nie chciałam wychodzić z sali.
Wiem, wiem... trzeba być niezłą wariatką :) ale w końcu jest coś co rozumiem na tych studiach. :)

środa, 26 stycznia 2011

Dziś mam taki dzień ...

Dziś mam taki dzień, że potrzebuję aby ktoś poklepał mnie po ramieniu i powiedział ... wyrównaj oddech, spokojnie, to już niedaleko.
Anybody chętny??

Ups!
Zapomniałam, że przecież dam radę zrobić to sama.
Jak zwykle.

M.

PS. Wczoraj koił ten widok...
... szum rozmów, samotność w tłumie, dźwięk trąbki i mocca.
Taka moja przystań

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Pizza.

Miałam kiedyś przepis na ciasto do pizzy, który wydawał mi się niezawodny i idealny. Wydawał się ... bo gdy ostatnio go wykorzystałam pizza okazała się niespecjalną kluchowatą podróbą potrawy, którą lubię. Chyba z biegiem lat zmienił mi się smak.. a nie zauważyłam tego, bo pizzę w domu robię bardzo rzadko.
Stara receptura zawiodła, więc trzeba było przeszukać niezmierzone złoża internetowych przepisów... ze szczególnym uwzględnieniem ulubionych Blogów, i znaleźć coś lepszego. No i trud się opłacił. Jest!! Bingo!!
Ten zostanie ze mną na długo. Małe wskazówki co do ilości drożdży są Tu.
To paskudne, co napiszę, ale byłam bezczelnie zachwycona swoim własnym wypiekiem. Pizza wyszła doskonała!! Taka jaką uwielbiam. Cienka chrupiąca z cienką warstwą tego co tylko znalazło się w lodówce - anchovies, pieczarkami, szynka, papryką, serem pleśniowym blue i szczypiorkiem. Właśnie za to lubię pizzę, że to pyszne śmieciożarcie - które pomaga sprzątnąć lodówkę z resztek różnych pyszności. A jedzenia nienawidzę wyrzucać.
Oto efekt mojej wieczornej kulinarnej fantazji ...


Zdjęcia średnie, jeśli nie kiepskie, bo jeść się chciało :)
M.

PS: Musze wkleić jeszcze posta o hamburgerach, bo i takowe w ten weekend gościły na urodzinowym stole Młodego Człowieka (jako niespodzianka) i wszystkim poza głównym zainteresowanym smakowały. :)
No ale poczekam, może zmieni zdanie i zrobię je ponownie.. wraz ze zdjęciami :)

niedziela, 23 stycznia 2011

Moja nowa miłość ...

Mam ostatnio nową miłość...
Jak każda przyszła do mnie przypadkiem, niespodziewanie i nie mogę się bez niej teraz obyć...
Choć jestem niestała w uczuciach co do jednego rodzaju, to niezmiennie od pewnego czasu z uwielbieniem produkuję i zajadam Serniki !
Zaczęło się w Święta. Moja dieta stała się mniej restrykcyjna, więc mogłam sobie pozwolić na słodkie co nieco.

No i wyszukałam sobie to cudo...
Sernik z lemon curd
Świetnie trafiłam. Co prawda przetrzymałam biedaka zbyt długo w piekarniku, przez co był zbyt twardy, jednak niespecjalnie to mi przeszkadzało i zjadłam prawie cały sernik sama :) Szczególnie przypadło mi do gustu połączenie masy serowej z cytrynowym lemon curd - strasznie pracochłonny w przygotowaniu, ale wart zachodu. Rozpoczęłam już poszukiwania wersji gotowej... podobno jest dostępna w pewnej angielskiej sieciówce. Kupię i wypróbuję następnym razem.

Kolejnym, który wypróbowałam ze względu na moja miłość do czekolady był:
Sernik czekoladowy.
ups! Nie wiem jak to się stało, ale nie mam zdjęcia :)
I tu znowu nadgorliwość kazała mi za długo go trzymać w piecu. Ciasto było jednak smaczne, choć ciężkie i nie dało się go zjeść zbyt wiele - co było swego rodzaju zaletą ;) Muszę jeszcze kiedyś do niego wrócić i dodać proponowaną niewielką ilość alkoholu, i koniecznie piec krócej. Chociaż i bez tego, ten nie do końca doskonały wypiek rozszedł się w mgnieniu oka - najprawdopodobniej z ciekawości konsumentów, bo przecież: Jak to?? Czarny sernik?? :)

Póki co jednak moim niezawodnym i ulubionym sernikiem jest:
Sernik waniliowy (vanilla cheesecake)


Piekłam już dwa razy. Za pierwszym wyszedł idealny, za drugim pękł mi po środku (albo za dużo maki ziemniaczanej, albo standardowo za długo przetrzymałam w piecu :D) - choć to dodało mu wiarygodności. Ma idealna konsystencję, jest lekki, puszysty, nie za słodki... Po prostu niebo w gębie. A i jeszcze jedna zaleta - jest bardzo łatwy w przygotowaniu... wystarczy tylko czytać uwagi dorotus .. i wszystko wyjdzie jak trzeba.

Właśnie piję sobie poranną kawę i zajadam kawałek Faworyta słuchając Agi Zaryan.



Jakże ja ją uwielbiam. Chciałabym umieć tak śpiewać.


Tyle tu słońca, ciepłego powietrza i wiatru ...

Idealne połączenie na pochmurną niedzielę.
M.

wtorek, 18 stycznia 2011

6 lat ...

6 lat temu, chłodnym zimowym wieczorem, narodziła się największa radość i nadzieja mojego życia.
I rośnie Ta nadzieja w siłę - zdrowa i radosna.
Z każdym rokiem bardziej jestem z niej dumna !

Moja miłość skończyła dziś 6 lat.


Wspaniałego życia Ci życzę Syneczku!!!

mama M.

wtorek, 11 stycznia 2011

Będąc kobietą niesparowaną ...

Będąc kobietą niesparowaną, pogodzoną z rzeczywistością (ale w pozytywnym słowa znaczeniu), aczkolwiek nie planującą dalszego życia w stanie pojedynczym postanowiłam skorzystać z negowanego przeze mnie,acz niesprawdzonego sposobu szukania "przyjaciół płci odmiennej" - czyli pewnego sympatycznego portalu.
Weszłam zatem do owego sklepu z ludźmi i utworzyłam coś w rodzaju własnej wizytówki - aczkolwiek nie zachwalałam swoich niewątpliwych zalet, a jedynie opisałam rzeczywistość (przynajmniej taką jak ja widzę ja). Wrzuciłam dość enigmatyczne zdjęcie i ... nie ukrywam z pewnym poddenerwowaniem i zaciekawieniem oczekiwałam cóż się będzie działo...
Oj działo się i dzieje, chyba dość dużo - nie znam przeciętnej statystycznej ilości kontaktów, lecz znam już średnia wieku potencjalnych zainteresowanych - jakieś 40 lat. No ale cóż tam wiek... można być młodym duchem ... niemniej nie tutaj. Raczej trafiają mi się Panowie zwani roboczo "wieśkami" lub "ziutkami"zwykle wąsaci, zaniedbani, chyba zagubieni. Legitymują się zdjęciem na kanapie z kawałkiem stołu z bieżnikiem, albo z wypchanym zwierzem w tle, przy piwie, z jakimś chwytliwym widoczkiem morza w tle, albo w ogóle nie maja zdjęcia okrywając twarz pod ogólnym avatarem (takim zadowolonym brunetem). Ślą zdjęcia (sprzed 10 lat)przy pierwszej próbie kontaktu, albo błagają o numer telefonu, proponują z góry seks, bądź wpraszając się delikatnie na obiad, puszczają oczka, bo nie wiedza jak zagadać. Jest jeszcze cała masa gogusiów - zakochanych w sobie paniczów z zestawem fotek od profesjonalnego fotografa, bądź z uwielbieniem prezentujący swoje umięśnione ciało w figurach dowolnych. Na szczęście tacy do mnie nie piszą.
Taaa ... mniej więcej tak to wygląda.
I co ja na to?? Najpierw zaczynam się śmiać ... a potem ogarnia mnie jakiś smutek ... że tylu nas tam, że pozostało jedynie poszukiwanie miłości w takich "sklepach", bo marne szanse spotkania jej w realnym życiu. Bo praca zajmuje, bo ludzie nieśmiali, bo nie ma znajomych, albo są zajęci rodzinami, bo dusi brak wiary, że samemu też można przeżyć życie ciekawie, bo za bardzo się przez to staramy. Już dziś - po kilku dniach obecności tam wiem, że nie jest to miejsce dla mnie. Nawet nie zakładałam, że spotkam tam miłość, ale i znajomości internetowe z podtekstem są dla mnie nie do przełknięcia. Wiem jak bardzo złudny jest obraz człowieka wspierany aurą tajemniczości jaką daje nam komunikator. Wiem jak bardzo rozczarowujące potrafi być spotkanie z osobą z wirtualnego świata i wiem jak bardzo można kogoś zranić brakiem akceptacji pojawiającym się przy zderzeniu zreczywistości z wykreowanym w głowie obrazem. Mądrze się mówi, że nie ważny jest wygląd, lecz ja czuję coraz bardziej, że wagę ma dla mnie pierwsze wrażenie - na które składa się właśnie cielesność, ale i sposób reagowania, tembr głosu,mowa ciała, zapach ... Internet daje nam tylko słowa, które mogą być pisane przez kogoś innego, bądź nieszczere. Odziera te słowa z całej ważnej otoczki tworząc pole do działania dla wyobraźni. Pewnie są ludzie którzy umieją to oddzielić, są też tacy (a między nimi ja) którym to nie odpowiada, bo od razu nadbudowują na słowach odpowiednie schematy, które potem strach zweryfikować w rzeczywistości. Ja się boję spotkać z obcym mężczyzną - nawet w miejscu publicznym. Boję się, bo może mi się coś stać... ale też boję się, że ten człowiek nie spełni moich oczekiwać, że będę zawiedziona, bo dostałam w "sklepie" nie to czego pragnęłam. Rozczarowania się boję.
Pozostaje mi więc pilnie ale bez napięcia, się rozglądać wokoło, by nie przegapić szansy uśmiechnięcia się do kogoś, kto możliwe, że zostanie już na dłużej, albo na zawsze. Taki Wojciech M. na przykład... ;)
Bądź nasłuchiwanie odgłosu pazurków psa Sąsiada z góry, z nadzieją, że może kiedyś odważy się na parę słów więcej niż "dzień dobry"... Sąsiad, nie pies (bo pies mnie uwielbia;)
I to mi odpowiada. I z tym niespiesznym oczekiwaniem na nowe i świadomością, że co jeszcze ma się wydarzyć w moim życiu to się zdarzy - czy będę za tym nieprzytomnie goniła, czy poczekam w spokoju na rozwój wypadków - mi dobrze.
Tak sobie myślę, że to pewien rodzaj gotowości na zmiany. :)

M.

PS: Pobędę jeszcze trochę na tym portalu - bo może ciągle za mało wiem o nim i o sobie na nim, i o nich na nim... (a poza tym, typowo polskim zwyczajem - jak zapłaciłam to wykorzystam do końca ;)

PS: Tak czytam te opisy i zaczynam stwierdzać,ze normalność, jest najrzadszą i najbardziej zarazem pożądaną cechą u ludzi obu płci ....
Ciekawe czym ona jest? Póki co uznawałam normalność za powszechnie występujacą zwykłość i przeciętność ... ale może się mylę

sobota, 8 stycznia 2011

Przesterowana.

Nie mogę się ostatnio zebrać do napisania czegokolwiek.
Są dwa hipotetyczne powody takiego stanu rzeczy.
1. Życie wewnętrzne podupadło i siano się w głowie zadomowiło
bądź
2. Życie zewnętrzne pędzi tak, że nie mogę pozbierać myśli.
Dla własnego dobrego samopoczucia obstaję przy drugim.

Siła jest, humor też. Szkoła w weekendy i w końcu wróciłam do pracy. Póki co nie tracę ducha i wierzę że uda mi się tam wytrwać do lepszego jutra, choć "im dłużej tam jestem, tym bardziej nie wiem co tam robię" - jak słusznie Ktoś (pozdrawiam Ktosię)zauważył, to chyba parafraza przemyśleń Mistrza Zen - Kubusia Puchatka. W każdym razie tak czuję ten dziwaczny stan w świecie gdzie nie wiem jakie są plany, jakie zamiary, jakie oczekiwania, jaka moja rola, jakie jutro i kiedy uda mi się wyplątać z tej wysysającej energie, ograniczającej pułapki. Na szczęście chyba Ktoś grzebiąc w mej cielesnej powłoce, zdrowo mnie przesterował. Pomimo dość marnych okoliczności przyrody w pseudo "zarabialni pieniędzy" energia mnie rozpiera. Ciekawe na jak długo wystarczy mi prądu by tak intensywnie wszystkiego działać. Póki co radosna chęć gości w mej głowie i owładnęło mną lekkie szaleństwo imprezowe. Stale mnie ciągnie by gdzieś wyjść potańczyć, posłuchać muzy, posiedzieć do nocy. Niebo mnie ostatnio wciągnęło swoim klimatem. Nie umiem określić w jakim wieku jest brać odwiedzająca ten lokal... grunt, że miło się w nim spędza czas, leci fajna rockowa muza, są mili barmani, smaczne tosty, wygodne kanapy i nie ma dymu. Na pewno tam zagoszczę w niedalekiej przyszłości, jak tylko uda się zmontować rozrywkową ekipę ... a z tym bywa kłopotliwie, ale to inna historia.
Chyba naprawdę mam lekki zakręt... jak pies spuszczony ze smyczy - w końcu mogę pobiegać.
Przesterowana pojedyncza kobieta z zamiłowaniem szwendająca się po knajpach.
Chyba mnie nawiedził kryzys wieku średniego... albo jem za dużo marchewki jak Wiadomokto.

M.

PS. Właśnie zdałam sobie sprawę, że do prawdziwego kryzysu brakuje mi tego bym zaczęła polować na młodych chłopców. Póki co się ustrzegłam ... ale kto wie ... może każdy będzie miał kiedyś i taki etap. Szczególnie bywając w Niebie. ;)