niedziela, 31 października 2010

Minął rok ...

Minął rok, odkąd napisałam pierwszego posta..
Co się zmieniło??
Parę rzeczy w życiu się skończyło,parę rozwiązało, kilka innych skomplikowało, jedne przyszły niespodziewanie i nie chcą odejść, inne jeszcze zaczęły się i dopiero oczekuję efektów.
Jestem rok starsza, rok mądrzejsza, rok bardziej świadoma ale i rok bardziej zagubiona i bezradna w pewnych kwestiach.
Chyba nie do końca udało mi się utrzymać pozytywny ton w moich rozważaniach, jednak bardzo się starałam, choć czasem bardzo trudno znaleźć powody do uśmiechu.
Bardzo lubię to moje miejsce w sieciowym nierzeczywistym świecie. Sprawia trochę, że chce mi się chcieć, tak dla własnej satysfakcji. Życzę sobie by tak było dalej, bo z przyjemnością wracam do zapisków z poprzednich miesięcy.

Sto lat "Moja ulubiona poro roku" i Stokrotne podziękowania dla wszystkich czytelników. To bardzo miłe wiedzieć, że ktoś zaciekawiony zagląda do tego mojego prywatnego ogródka. :)

M.

środa, 27 października 2010

Myśl ... nie tylko na dziś :)


Małgorzata Foremniak jakoś nie jest moją idolką, niewiele o niej wiem poza tym, że widuję ją w gazetach i na kolorowych portalach, jednak dziś przeczytałam gdzieś jej myśl, którą mam zamiar sobie pożyczyć do odwołania.
"Nowy mężczyzna już jest... tylko jeszcze do mnie nie dotarł" - dowcipnie i definitywnie powiedziane - i tego będę się trzymać!

:)

"nieżona" M.

czwartek, 14 października 2010

"Wyśnione miłości"

Wczoraj - koszmarnie mroźnym wieczorem - udałyśmy się z M. na sponsorowany przez ALE!kino - film "Wyśnione miłości".
Dużo ludzi było na sali - nie jestem przyzwyczajona do chodzenia do kina wieczorami. Ale nie było źle.
Film z początku wyglądał na taki, który będzie mnie koszmarnie drażnił i ciągnął się (Ktoś z widzów zresztą wyszedł). Jednak po pewnym czasie przyzwyczaiłam się do powolnej narracji, oszczędnych dialogów, plastycznych obrazów. I było ... inaczej, magicznie, intymnie, czasem wesoło, czasem nostalgicznie.
Ciekawy film o tym jak desperacko chcemy być kochani i znaleźć tą drugą połowę, drugą łyżeczkę - by czuć się bezpiecznie. A tymczasem w koło pełno pustych łyżeczek.
Muzyczny motyw przewodni. M. - dla Ciebie



M.

PS. Rękawiczki wyjęłam. Zima idzie. Oby była chociaż słoneczna. Bo ciągłej zimy w życiu nie zniosę.
Przecież zima kiedyś musi minąć ... tylko dlaczego trzeba tyle czekać.

PS 2
A mi siedzi w głowie: Fever Ray - w filmie w pięknej jesiennej scenerii

poniedziałek, 11 października 2010

Złota jesienna sobota.




Ale było piękne słońce w weekend!!! Zimno... ale pięknie. I nawet na spacer poszłam. Do parku a jak! I jestem pod wrażeniem.
Park przy Teatrze Lalek - po rocznym remoncie - jest piękny! Trawa, platany, różne gatunki krzewów, woliera dla bażantów, stylowa karuzela ze stylowym bileterem, świetny plac zabaw, a wszystko skąpane w promieniach jesiennego słońca, rześkie powietrze wokoło... nawet tłumów nie było!







Potem herbata, gorąca i pachnąca różą - w Teatralnej.
A później piechotą na spotkanie w Renomie, w Empiku z Edytą Jungowską - która opowiadała o trudach powstawania "Pippi" a potem pięknie podpisała Młodemu Człowiekowi wszystkie trzy audiobooki wprawiając go w niemały zachwyt!



Na święta obiecała "Dzieci z Bullerbyn" - zapewne i po nie sięgniemy :)
Było miło, a potem Młody Człowiek dostał swoje pierwsze pióro - jest nim zachwycony - i zjadł pyszną pizzę z salami w Sicilii. Palce lizać!!

Taki spokojny, miły dzień w rodzinnym, choć już nie całkiem, gronie.
Jednak można. Z czasem wszystko jest możliwe. :)
M.

PS.
A teraz słuchamy ZAZ. Jakaż piękna chrypka. I jak cudownie nic nie rozumiem z tych słów które wyśpiewuje. Co tam, muzyka się broni!!

aaaa no zapomniałabym - obcięłam dziś włosy - znacznie!
Podobno to zwiastun zmian. :)

niedziela, 3 października 2010

Jedz, módl się, kochaj.


Jakiś czas temu wpadła mi ręce książka Elizabeth Gilbert "Jedz, módl się, kochaj". Nie pamiętam czym mnie zachęciła, chyba tematyką rozwodową i ciekawym pomysłem na poszukiwanie siebie. Kupiłam, szybko przeczytałam i bardzo polecałam ją potem, jako świetne czytadło dla kobiet "na zakręcie". Jedna nawet tak się "zakochała" albo odnalazła w tej historii, że dostała mój egzemplarz w prezencie świątecznym - mam nadzieję, że jest zadowolona. Książka to krzepiąca serce opowieść o podróży do: Włoch, Indii i Indonezji - podróży w poszukiwaniu siebie. Pozostawiła we mnie bardzo pozytywne odczucia.
Dziś wybrałam się na film... z lekką obawą, ze niestety dobre wrażenie zostanie zniweczone przez odarty z wdzięku pomysł scenarzysty. Na szczęście nic z tych rzeczy.
Film był tak samo emocjonalny jak książka. Wszystkie ważne wątki są uwypuklone, reszta zręcznie pominięta. Julia Roberts jak zwykle świetna, Richard Jenkins i Javier Bardem - bardzo przekonujący i uroczy. Piękne widoki, smaczne jedzenie, nieprzesłodzone obrazki. Mnie się podobało. Przemyślenia, emocje, ważne zdania, optymizm to to, co pozostawił we mnie.
Z wewnętrznym uśmiechem wyszłam z kina.

Wiem, że nie każdy ma odwagę tak kierować swoim życiem by nie oglądając się za siebie szukać własnego szczęścia, nie każdy na swej drodze spotyka miłość na zawsze, nie każdy umie sobie wybaczyć błędy i trudne decyzje. Jednak trzeba próbować i wiedzieć przynajmniej czego nie chcemy w życiu i nie popełniać ciągle tych samych błędów.

To przecież takie proste ;) - ale przecież dobrze wiedzieć, że komuś się udało!
M.



Ta piosenka kończy film. Ładne to podsumowanie.
Better days! - kiedyś nadejdą :), a może już są ...

sobota, 2 października 2010

Buty.

Mam tyle lat, że pamiętam czasy kartek, kolejek, mięsa spod lady, bananów jedynie na święta, pustych półek, fartuszków szkolnych. Czasy szare, jednak pełne pomysłów jak szarość tę rozgonić. Zbierało się reklamówki, papierki po czekoladach i handlowało historyjkami z gum Donald. :)
Pamiętam jak koledzy dostawali paczki z Niemiec z fajnymi ciuchami i słodyczami, pamiętam zapach Pewexu. Pamiętam jak nie było nic i zakup zwykłego papieru toaletowego, a co dopiero butów był problemem. W telewizji leciał dopołudniowe programy dla rolników, Tik-Tak, Pi i Sigma,a zimą na nogach królowały Relaxy.
Pamiętam taką historię ...
Miałam chyba z 8 lat i pewnego dnia, nie wiem skąd, mama przyniosła mi niespodziankę. Piękne, nowiutkie, biało-czerwone kozaki pingwinem na cholewce. Wierzcie albo nie, cały wieczór chodziłam w nich poi domu, miałam zamiar w nich spać, jednak mama zdecydowanie się sprzeciwiła. Nocowały więc moje bosskie kozaczki u wezgłowia mojego łóżka i pamiętam, że kilka razy w nocy budziłam się by sprawdzić czy tam ciągle stoją!
Dziś gdzie nie spojrzeć jest wszystko i to zwykle w kilku kolorach, wersjach, rozmiarach. Wystarczy mieć pieniądze, albo kartę kredytową i wszystko z półki w sklepie może być nasze. Nie robi już wrażenia kolejny ciuch, czy czekolada, banany są dostępne w sklepie pod blokiem, papier toaletowy we wzorki, zapachowy nie istnieje tylko w niemieckich katalogach wysyłkowych, ale zmaterializował się na półce w osiedlowym markecie. Jedna rzecz się u mnie nie zmieniła - buty dalej robią takie samo wrażenie.
Dziś kupiłam nową parę i stoją te moje śliczne, grafitowe botki w przedpokoju,, i patrzę na nie, mierzę czasem. Delektuję się, że takie czyste, pachnące skórą, ze takie moje. No może z jednym wyjątkiem nie będę w nich spała, nie postawię ich też koło łóżka - bo mam z pokoju piękny widok na półkę z butami. ;)

M.

PS: Myślę sobie, że gdybym była bogata... potrafiłabym się zrujnować właśnie na buty.