czwartek, 29 września 2011

Ki.

W kinie byłam przedwczoraj. Wygrałam bilety na Ki w DCF. O ile o moim uwielbieniu do Centrum Filmowego mogłabym pisać i mówić wiele, tak nie umiem zbyt wiele napisać o szalonym, kolorowym ale i rozpaczliwym, samotnym i w gruncie rzeczy przygnębiającym świecie Ki. Podobał mi się jednak, i Roma Gąsiorowska była niezwykle przekonująca.
Nie zostawił jednak we mnie ten seans nic co by dręczyło, zastanawiało. Jakoś tak pusto, czegoś mi brak.

M.

piątek, 23 września 2011

Jesień !

... i przyszła do nas ciągle otulona w zielony płaszcz Królowa Jesień.
Moja ulubiona pora roku.

Liczę na złoto, purpurę, oranże, kasztany, promienie słońca na zmarzniętym nosie, obłoczek oddechu o mroźnym poranku, długie wieczory, ciepło domowe, bliskość, czas, wyciszenie.

Witaj Jesieni :)
M.

wtorek, 13 września 2011

Na dobry dzień.

Dziś planuję zacząć zajęcia jogi. Nareszcie!!! Moje ciało czekało na ten moment już zbyt długo. Oby udało mi się w nich uczestniczyć jak najdłużej.

Na dobry dzień niech ze mną będzie AYO.



Poproszę o taką energię dla siebie i innych potrzebujących, niekoniecznie w sprawie, o której ona śpiewa. ;)

M.

PS kulinarnie:
Nalewka zlana, syrop zlany. Płyny wymieszane i w ten sposób malinowe lato leżakuje w buteleczkach, oczekując zimnych wieczorów pod kocykiem i przy książce.

poniedziałek, 12 września 2011

Babie lato

Powoli odchodzi lato, jednak robi to w mój ulubiony sposób racząc nas jeszcze cudowną pogodą. Żałuję tylko, że nie siedzę nad morzem, albo w najpiękniejszym kaszubskim lesie pełnym grzybów (jak donoszą Leśni Ludzie). Nie można mieć wszystkiego, czasem trzeba się mocować z życiem, by innym razem odpoczywać. Prawda? :)

Chcąc odpędzić różne zmory postanowiłam,że ten weekend spędzimy z Młodym Człowiekiem na zupełnym luzie i udało się idealnie!
Zakupy zrobiliśmy już w piątek. W sobotę ogarnęliśmy sprawy domowe: pranie, porządki i szwendane śniadanko. Udaliśmy się do sąsiadów i tam leniwie spędziliśmy dzionek na trawie. Bossko. Rewelacyjna pogoda. Spokojna rzeka. Łagodne słońce. Brak tłumów ludzi. Plony z warzywnika. Ech... może kiedyś się ziści marzenie o takim spokojnym, szczęśliwym życiu.
Upiekłyśmy ciasto, zrobiliśmy grilla, donikąd się nie spiesząc, rozmawiając ... sielanka. Tak lubię.
Niedziela, lekko zakłócona Maratonem Wrocławskim, rozpoczęła się na filmach animowanych we WRO. Kolejne oderwane od pędzącej rzeczywistości miejsce. Uwielbiam ten klimat i na szczęście Młody Człowiek też to lubi. Już nie pamiętam, który to rok uczestniczymy w projekcjach, w każdą wolna niedzielę. Chyba trzeci... Ciągle nam się jednak nie nudzi.


Po projekcji urządziliśmy sobie piknik w Parku Staromiejskim, gdzie trafiliśmy na występ kwintetu smyczkowego. Muzyka i kanapki na trawie smakują wyśmienicie.



A potem to już do końca dnia jeździliśmy nową linią 32 plus na Gaj i Pilczyce. Na szczęście tramwaj supernowoczesny, supercichy i superklimatyzowany, więc 30 stopni na zewnątrz nie robiło wrażenia - o ile nie trzeba było się przesiąść.
Pod wieczór, w nagrodę ... spacer po Rynku i na lody do Bartona. Dawno nie słyszałam tego przemiłego dla ucha szmeru rozmów wśród starych kamienic, przy świetle latarni. Czysta poezja. Lody zresztą również.
Uwielbiam to miasto, szczególnie u progu jesieni.
M.

PS: Nachodzi mnie tej jesieni wieka chęć posprzatania i uporządkowania swojego życia. Robię co mogę by ja zaspokoić i podoba mi się to coraz bardziej. Minimalizm powoli wchodzi w życie, z ładem będzie gorzej, ale pracuję nad sobą. Choć liczę, zę z jednego wyniknie i drugie. Najbardziej jednak chciałabym odnaleźć swój czas i TUTAJ podano kilka wskazówek jak to zrobić. :)

poniedziałek, 5 września 2011

Placek ze śliwkami

Duchota okrutna dziś była. Ulewa wisiała w powietrzu i taki też był finał. Na całe szczęście - bynajmniej dla mnie siedzącej w samochodzie (współczuję pieszym i rowerzystom). Lało ze stalowych chmur chyba ze 20 minut, a wiatr zacinał jak podczas sztormu. A teraz.. wilgotne rześkie powietrze i miły chłód. W końcu! Nie wytrzymałabym ni godziny dłużej. Ostatnio pogoda daje mi się niezmiernie we znaki.
Wolę jesień!
Pomimo potopowej pogody moja determinacja by wyprodukować placek ze śliwkami była tak wielka, ze przekupiłam Młodego Człowieka niechętnego zakupom, aby tylko w ten deszcz był grzeczny i pozwolił mi zakupić odpowiednie śliwki. 1 puszka (Koniecznie puszka - bo to właśnie cała frajda! - można mówić: Ja już piję z puszki!) Nestea załatwiła sprawę - więc dość tanio zapłaciłam za spokój. No ale tanio, czy drogo ważne że skutecznie ... no i że było warto!
Znowu poszperałam w przepisach na kruche ciasto i znalazłam jakiś przepis na ciasto ze smalcem. Zaintrygowało mnie bardzo i postanowiłam poszaleć. Chyba pierwszy raz zrobiłam coś na oko, no może delikatnie wzorując się na sugerowanych proporcjach. Placek wyszedł rewelacyjny! Zdjęcia jutro - jeśli dotrwa!

PLACEK ZE ŚLIWKAMI:

Ciasto kruche - spód
1 kostka smalcu,
3 jajka,
600 g mąki
250 g cukru
cukier waniliowy z prawdziwą wanilią


Wszystko zagnieść i schłodzić.
Obrac śliwki i wypestkować.
Ciasto wyjąć z lodówki i wykleić nim blachę. Wyszła mi z tego bardzo duża porcja, więc cześć zamroziłam. Na tak wyklejoną dużą blachę wyłożyłam śliwki - skórką w dół i posypałam lekko cukrem. Na wierzch przygotowałam kruszonkę.

Kruszonka
1,2 kostki masła
1 szklanka czubata cukru i 1 szklanka mąki
cukier waniliowy

Proporcje są bardzo na oko, Kruszonka ma się kruszyć i tyle
Posypałam nią ciasto i włożyłam do piekarnika najpierw na jakieś 15 minut w 200 stopniach, a potem zmniejszyłam do 180 i piekłam kolejne 20-30 minut.

Na koniec posypałam grubą rafinadą z braku cukru pudru.

Na to czekałam. Jest idealny!
Nie za słodki, nie za kwaśny, lecz w sam raz. Placek śliwkowy jak marzenie!
Odtąd to będzie mój przepis. Mój ulubiony - póki będą owoce.

Zmykam oddać się nicnierobieniu. To mi dziś wychodzi jak mało co!
Dobranoc
M.



niedziela, 4 września 2011

taki twardy, bo taki miękki

Żółw w Odrze! Tak widziałam żółwia! Myślałam, że śnię ... Płynął sobie spokojnie, a ja już kombinowałam, jak go ratować? Dzwonić po straż wodną, ekologów? Towarzyszka moja A. usilnie mnie jednak stopowała, śmiejąc się pod nosem z moich szalonych zapędów. Okazało się, że jej powściągliwość była słuszna. Podobno w Odrze żyją żółwie. Co prawda są egzotyczne, jednak wyrzucone przez nieodpowiedzialnych zapewne znudzonych nimi opiekunów do rzeki, postanowiły przetrwać w tych ekstremalnych warunkach i co lepsze czują się podobno u nas wyśmienicie.
Zatem, gdy zobaczycie żółwia pławiącego się w rzecze nie dzwońcie po pomoc. Ten egzotyczny gad tam mieszka, choć jak wielu innych mieszkańców WRO również jest napływowy. :)

Spędziłam dziś przemiłe dzień na posiadówce przy kawie i ciachu, w rewelacyjnym miejscu i towarzystwie. Ogród w Casablance okazał się, jak zwykle, miejscem idealnym na spotkanie w letnie gorące popołudnie. W przyjemnym chłodzie i ciszy, nienagabywane przez kelnera przesiedziałyśmy tam co najmniej 3 godziny. Placek śliwkowy był najpyszniejszy na świecie! Koniecznie muszę tam wrócić na kolejny kawałek!!!
Jakiż to wspaniały luksus móc spędzać czas na ciekawych rozmowach z ludźmi których się ceni, z którymi czas płynie spokojnie, acz niezauważenie, a tematy nigdy się nie kończą.

Wybrałyśmy się również na inauguracyjne zwiedzanie BUNKRA - ARSENAŁU przy Pl.Strzegomskim. Mieści się w nim Muzeum Współczesne. Póki co można było w nim obejrzeć jedynie dwie (o ile się nie mylę) wystawy. Bardzo ciekawe wizualnie - jedna kolorowa, przestrzenna, druga monochromatyczna. Czekam na więcej, bo wiele tam jeszcze niezagospodarowanej przestrzeni. W związku z tą właśnie pustką, można było się wykazać inwencją w zagospodarowywaniu przestrzeni budynku Muzeum. Bardzo ciekawa forma - wyglądająca jak zajęcia plastyczne dla dzieci. Każde piętro arsenału wyrysowane na osobnej kalce, na której należało nanieść obecne i planowane ekspozycje. Poskładane kalki tworzyły obraz nawiązujący kształtem kolistym do kształtu budynku oraz do źrenicy oka. Stad też nazwa - AKOMODACJA. Niecierpliwie oczekuję na ciąg dalszy.
Na dachu budynku znajduje się kawiarnia KLUB MUZEUM z pięknym widokiem na okolicę, leżakami, kawą i ciastem. Póki co podziwiałyśmy jedynie widoki. Kawa i ciasto poczekają na koniec remontu i mniejszy tłum. Ciekawe miejsce w zasięgu ręki! Na pewno wybiorę się tam wkrótce z Młodym Człowiekiem.
A oto foto.





A nawiązując do żółwia... wczoraj słyszałam świetne powiedzenie
Dlaczego żółw jest taki twardy?
Bo jest taki miękki.

Jakie ono prawdziwe. Szczególnie w kontekście ostatnich moich życiowych przemyśleń. Te miękkie twardziele wszystko przetrwają, nawet polskie zimy.
I tego się trzymajmy!

M.

sobota, 3 września 2011

Malinowe lato w słoiku. Malinówka.

Nastrój lekkiego zrezygnowania i chyba już jesiennej nostalgii nawiedził mnie wczoraj. Trzeba było się dziś wypionować psychicznie. Długo myślałam cóż by tu... Wyjść się nie chciało, gadać z nikim również. Sprzątanie! Ot co! Zajęcie wielce oczyszczające. Zaplanowałam, że dziś wyrzucę jeszcze kilka zbędnych przedmiotów i ubrań których nie dotykałam miesiącami. Ostatnio mam nieodpartą ochotę wyrzucić wszystko. Tak dalece się jednak nie posuwam, ale co tydzień wynoszę reklamówkę lub dwie niepotrzebnych szmat i szpargałów. I dużo mi bez nich lepiej. Więc sprzątam w pocie czoła i tez coraz bardziej mi się to podoba. Znowu zasada najgorzej jest się zabrać do czegoś - święci triumfy. No, ale nie byłabym sobą, gdybym nie uraczyła się jakimś pysznym jedzeniem w weekend. Zatem produkuję największy gar Leczo. Pachnie nieziemsko! Będzie świetną nagrodą po porządkowym szaleństwie.
Czuć już jesień, ale najlepiej ją widać na straganach. Widać w kolorach śliwek, rumianych i pachnących jabłkach, w soczystej czerwieni pomidorów. Astry kwitną. No i są jeszcze maliny. Zapatrzyłam się dziś na nie i pomyślałam, że przecież już dawno nie robiłam nalewki! No i kupiłam maliny. W domu nerwowo rozpoczęłam poszukiwanie przepisu. Niestety nie wiedzieć z jakiego powodu w moich notatkach takowego nie odnalazłam. Ulubiona książka kucharska Marka Łebkowskiego również go nie zawiera, zatem został google. Wyszukałam kilka przepisów i bazując na nich nastawiłam na razie 1 kg malin zalanych 1 l wódki i 0,2 l spirytusu 95%. Teraz tylko czekać, przelewać, mieszać, filtrować. Całkiem jak alchemik. :)
Będzie jak znalazł na długie zimowe wieczory, bo podobno w tym roku zima ma nadejść szybko.
A oto jest!
Moje lato zamknięte w słoju. Na potem.

Przetwory są jak zamknięte w słoikach i butelkach lato. Pamiętam, że niezbyt lubiłam pomagać przy zaprawach. Jednak teraz uważam,że nie ma nic lepszego, bardziej domowego i wyciszającego od smażenia powideł, konfitur, robienia soków, nalewek - które otwieramy w trzaskający mróz by lato na chwilkę powróciło. :))
Ale się rozmarzyłam.
Ostatnie tygodnie lata są magiczne. Słonce nisko, ale jeszcze mocno grzeje w policzki. Ciepłe dni, chłodne poranki i wieczory. Miękkie swetry otulają ciało. Kasztany już spadają. Zaraz krajobraz wybuchnie złotem i czerwienią liści. Oby w tym roku też było pięknie.
Może uda się pojechać w góry... może... :)

M.

Sara Tavares .. anielski głos otulający jak rzeczony miękki sweter



i Lizbona .... Kiedyś tam dotrę! Ech!

piątek, 2 września 2011

Usiadłam ... i udało się nieco ogarnąć.

Usiadłam! Usiadłam w końcu! Usiadłam by napisać. Powrót po wakacjach do pracy i w miarę normalnego życia jest conajmniej trudny. Jakimś cudem jednak udało się dobrnąć do końca tygodnia. Siedzę na łóżku, zajadam sushi i rozmyślam co się ostatnio działo. Wakacje ... jak zwykle w znajomych miejscach, ciut sentymentalnie, ciut odkrywczo. Wróciłam fizycznie sponiewierana... ale odpoczęła moja głowa. To chyba najważniejsza. A po powrocie praca, przedszkole, rachunki, sprawy, banki, spółdzielnie, recepty, wnioski ... oj dużo tego jakoś. Dziś mnie parę rzeczy przerosło ... stad to sushi. Ot tak na pocieszenie.
Wczoraj miałam miły wieczór. Udało mi się dzięki mojemu ulubionemu radiu RAM zdobyć wejściówki na otwarcie Dolnośląskiego Centrum Filmowego. Jeszcze w ubiegłym roku na wielkiej starej sali oglądałam film na festiwalu Era Nowe Horyzonty. Niewiele ponad rok później w pięknych nowoczesnych, przytulnych wnętrzach czterech sal Lwów, Polonia, Warszawa i Lalka zgromadzeni na uroczystym otwarciu goście, mieli okazję obejrzeć naprawdę wzruszające filmiki z przebudowy i historii dawnego kina Warszawa, potem krótki zwiastun filmu w 3D, a potem "O północy w Paryżu". Jak na mnie film wizualnie śliczny i choć fabuła była tak naiwna, że aż momentami denerwująca, to w ogólnym rozrachunku Allen broni się dowcipem - jak zwykle. Wieczór miły, miejsce idealne na ciekawe, inne, dobre kino jakie lubię. Bez popcornu, bez tłumu, w kameralnej atmosferze. Już je lubię. Oby tak pozostało, bo jest szansa,że właśnie znalazłam swoje ulubione KINO. :)

Co jeszcze ?
W tym tygodniu Otworzyli nam AOW ze spektakularnym mostem, dzięki czemu chyba jest ciszej za oknem.
Zaczęły jeździć tramwaje PLUS - co prawda motorniczy zmienia wajchą zwrotnicę, ale co tam przecież jeżdżą cichuteńko :)
Odebrałam dyplom - no i co teraz z nim zrobię ... chyba oprawię i powieszę nad zlewem, by pamiętać jaka to jestem wyedukowana, bo póki co nie pomógł mi on zmienić nic w sprawach zawodowych.
W ten weekend rozpoczynają się Poranki niedzielne z kreskówkami we WROart! Już się nie mogę doczekać.
A!!! I news najważniejszy. Młody Człowiek nauczył się jeździć na dwóch kółkach!!

To by było na tyle....
Idę pooglądać prapremiery seriali. Zdaje się, że jesień serialowa zapowiada się sympatycznie.

Poranki już chłodne, słońce nisko, kasztany spadają z drzew. Powoli idzie jesień, moja ulubiona pora roku. Liczę, że będzie piękna i kolorowa. Już zaczynam się cieszyć.
M.

PS. To ma być ostatni ciepły weekend.... trzeba pomyśleć jak go wykorzystać.

[']

Odeszła Waleczna!