wtorek, 29 czerwca 2010

nie ma jak samoświadomość...

Pisałam jakiś czas o akceptacji siebie, jaka przyszła do mnie po skończeniu 30. roku życia. Przyszła i na szczęście ze mną jest w coraz to pełniejszej formie. Pogodzenie z sobą, z wszystkimi swoimi słabościami i niedoskonałościami - tak ciała, jak i umysłu. Znajomość swoich atutów i świadomość własnej wartości. Zdawało mi się, że już wiele o sobie wiem - wiele, jeśli nie wszystko i nie jest mnie w stanie zaskoczyć nic co dotyczy mojego ciała. I tutaj jak zwykle życie spieszy z korektą moich przekonań.

- Proszę się położyć. - zarządził lekarz podczas rutynowego badanie. Potulnie wykonałam polecenie.
- Brzuch - zarządził dość oschle - zatem zaprezentowałam brzuch.
Pan doktor pougniatał fachowo wszystkie moje wnętrzności. Zawiesił na czymś wzrok i pyta:
- Pępek był robiony?? - przez głowę przemknęły mi różniaste myśli od "O cholera mam brudny pępek!" po "Czy jest jakieś medyczne wskazanie, które nakazywało by mi zrobić coś z moim pępkiem?".
- Ale jak robiony?? - zapytałam nieśmiało.
- No robiony czy był, czy to tak naturalnie?? Bo fajny, ładny wyszedł!
Zdębiałam, ale zadowolona podziękowałam. Prostując od razu, że pępek naturalny, jak najbardziej.

Nie wiem czy to komplement bardziej dla mnie, czy osoby która odcięła łączącą mnie z mamą pępowinę przy porodzie i zawiązała sprawnie na niej supeł. Zostanę jednak przy opcji Ja! i odtąd będę z dumą prezentowała mój fajny - nierobiony pępek (koniecznie na leżąco - bo inaczej nie widać go dokładnie spod fałdki tłuszczyku).

;)
M.

PS: Może zmobilizuje mnie to do pracy nad poprawa kondycji mięśni brzucha!?

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Lato przyszło na dobre.

Minął weekend. Już właściwie i poniedziałek mówi dobranoc. Wrócę jednak do tych trzech pięknych, słonecznych, beztroskich dni. Dawno tak niespiesznie i relaksująco nie spędziłam czasu z Młodym Człowiekiem. Zapachniało wakacjami. Idealnymi.

W piątek poszliśmy pospacerować po Rynku i gdyby nie atakujące zewsząd wygłodniałe komarzyce, wieczór przeciągnąłby się dłużnej. Oglądaliśmy świetny występ ulicznego Żonglera-Akrobaty z Niemiec



Przebiegliśmy przez Pawilon Tanie Czytanie



i wypatrzyliśmy puzzle - z Nowym Jorkiem z 1000 kawałków! (Co jak się potem okazało jest ilością niewyobrażalną dla Młodego Człowieka).
Wróciliśmy po nie w sobotę w południe. Potem spacerkiem ruszyliśmy na obiad w moim ulubionym miejscu - teraz również tolerowanym przez Młodego Człowieka - Restauracji Marina, lub Restauracji Przystań na Księcia Witolda. Pierwszy raz - muszę to koniecznie odnotować - udało mi się spokojnie, bez szamotania się ganiania po restauracji, wykłócania o rację i upraszania o porządne zachowanie, za to siedząc na miejscu i spokojnie konwersując z własnym dzieckiem - zjeść obiad w miejscu publicznym w atmosferze relaksu i niewymuszonego zadowolenia! Jakże to się udało? - Czy to ja taka stara i niewymagająca się zrobiłam, czy Młody Człowiek tak dojrzał nie wiem kiedy. A może to magia tego miejsca, na którą złapał się również młodzieniec, albo magiczną moc ma podawana tam Ice Tea? ;)
Uwielbiam ten widok, bliskość wody, przytulny balkon i szmer ulicy. Pod drzewem i parasolem, z promieniami słońca przedzierającymi się przez liście. Ech! Rewelacja!





Następnego dnia, po wycieczce w poszukiwaniu Krasnali, znowu odwiedziliśmy miły zakątek. Młody Człowiek z drugim Młodzianem w miarę bezproblemowo bawili się i rysowali, jeden z nich nawet łaskawie zasnął, a Mamy mogły się oddać degustacji pysznej pizzy i makaronów oraz miłej konwersacji.
Sielankowe, wczesne niedzielne popołudnie we WRO.



I jak tu powrócić do rzeczywistości w poniedziałek?
M.



PS: A na koniec świat wieczornego Rynku z perspektywy 1.1 m !!

Młody Człowiek koniecznie chciał sportretować Tych Panów!



O zgrozo! Jakiś taki damski punkt widzenia czy jak?

wtorek, 22 czerwca 2010

Myśl na dziś.

Jak wietrzysz umysł, jesteś ostry jak brzytwa. (tak to dziś usłyszałam)

Mój umysł już się chyba ukisił.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

O zmianie ...


RAK
22 czerwca - 22 lipca

Jesteś gotów do przemiany, która właśnie nadchodzi.
Sprawiedliwości stanie się w końcu zadość.


To mój Horoskop z Googla na dziś.

Ja się pytam ile ma trwać ten stan gotowości, skoro się nic nie dzieje, a ja ciągle tyłek spięty i na baczność. Aż się znudzę, czy zdrętwieję odpowiednio ??!
No wlecze się ta zmiana niemiłosiernie.

I ja się pytam jakiej sprawiedliwości ma się stać zadość?? Czy ja się chcę mścić na kimś?? - Nieee! A może nie wiem, że ktoś (o zgrozo!) zemści się na mnie??!

Horoskopy są tak bardzo tajemniczo intrygujące. ;) Ciekawe co za górnolotne porady życiowe przyniesie jutro.
Dobranoc.
M.

PS: Zmiano na lepsze przybywaj, bo oszaleję!!!! Zemstę możemy odłożyć na półkę, albo wywalić do kosza!

środa, 16 czerwca 2010

Thirtysomething.


Słomianą Matką bywam ostatnio dość często, a to z powodu rozszalałych żarłocznych wirusów grasujących wokoło, z którymi Młody Człowiek ciągle się zaprzyjaźnia, w efekcie czego jest przymusowo internowany w różne zaprzyjaźnione miejsca, by owe paskudy nie mogły go odnaleźć. Niestety nieskuteczne te kryjówki! Ech! Nie ustajemy w walce!
W każdym razie mam dużo czasu na rozmyślanie i mało chęci na działanie. Myślę, myślę i dochodzę do wniosku, że w wieku trzydziestukilku lat los, przeznaczenie, zbiegi okoliczności, koleje zdarzeń .. czy jakkolwiek by to nazwać ... sprowadziły mnie do punktu, w którym muszę zaliczyć repetę z życia dwudziestolatki. Na siłę oddano mi czas dla siebie, którego zdawałam się nie potrzebować. I co? I nico! Sytuacja nie do ogarnięcia - okazała się być zbawienną dla nauki akceptacji i szacunku dla siebie, poznania swoich potrzeb, wyciszenia i pokochania bycia tylko ze sobą. Dla poczucia się autonomicznym bytem i odkrycia wagi relacji z innymi ludźmi. Trudna lekcja, ale potrzebna, by móc dalej pełniej żyć.
Mam te swoje thirtysomething i gdy słucham, jak niektórzy bardzo chcieliby się cofnąć do młodzieńczych beztroskich lat to myślę, że mnie to nie dotyczy. Dobrze, że jestem tu gdzie jestem ... znam siebie lepiej i chciałabym mieć pewność, że wiem czego chcę. Teraz pozostaje tylko uwierzyć, że wszystko jest możliwe i gdy zdarzy się okazja to będę potrafiła ją wykorzystać.
Gdzie będę za 10 lat?? Nie wiem... ale czekam, już nie ze strachem, ale z ciekawością. Życie szykuje nam różne niespodzianki. Czasem zaskakująco każe powtarzać niezdane egzaminy i uzupełniać nieodrobione lekcje. Czasem zmusza do łez i wysiłku, a czasem głaszcząc nas po głowie błogo się uśmiecha. Wszystko podobno ma jakiś cel. Oby był wart starań, a może to właśnie te starania i małe zwycięstwa są najlepsza nagrodą. Kto to wie.

M.

PS:Dziś w leniwie melancholijnym nastroju - rozmyślając o życiu, którego kolejny rok dobiega końca przyglądam się niebu za oknem.
Wieczornemu niebu z chmurkami w kolorze budyniu malinowego.



W tle delikatnie buja mnie zmysłowy głos Natalii Lubrano z Miloopy - nowe odkrycie, serwowane dziś z Ulubionym Radiu - NatQueenCool - Flowers.
Brakuje tylko łąki, a byłabym Dyziem Marzycielem. :)

niedziela, 6 czerwca 2010

Nowy Interaktywny Plac Zabaw


We WRO Art Center, w Dzień Dziecka ponownie otwarto na 1.5 miesiąca wystawę interaktywną dla dzieci. To rozrywka zgoła inna od kakofonicznych karuzel, i rozwrzeszczanych placów zabaw. Nowy Interaktywny Plac Zabaw - to rozrywka dla ciekawskich. Młody Człowiek naturalnie kocha szaleć na zjeżdżalniach, nurkować w kulkach i ganiać z kolegami po dziwacznych tunelach pod sufitem, ale we WroArt jesteśmy stałymi gośćmi i w zagadkowej atmosferze, w towarzystwie spokojnej muzyki, dźwięków natury przyglądamy się ciekawym instalacjom przybliżającym nie tylko młodym ludziom zagadkowy świat nauki. Iście magicznym urządzeniem jest instalacja FAKTURY - która pozwala za pomocą dotyku malować obraz wyświetlany przez projektor na ścianie przed nami. Sama nie mogę się opanować i mogłabym przy tym stać godzinami. Niepowtarzalne i nieporównywalne z niczym doświadczenie. Poza tym przez chwilę można się poczuć jak Bohaterowie Gwiezdnych Wojen malując obrazy świetlnym mieczem, czy pograć na bębenkach BOPI - zamieniając wybijane dźwięki na dziwaczne kolorowe kształty pląsające po podłodze. Jest kącik, w którym można pooglądać klasyczne polskie filmy animowane. W innym pograć w karty z Czarodziejem i pobiegać po wielkiej pastelowej planszy - Widokowej Platformie Interaktywnej, na której każdy z kwadratów ma przypisany dźwięk, co pozwala nam grać na niej własnym ciałem, jak na cymbałkach, a wszystkie nasze wybryki możemy obserwować na ekranie monitora - kamera pokazuje nas z góry. Oczywiście też pobiegałam. Niesamowite!
M.



PS: Swego czasu wystawa objeżdżała Polskę i cieszyła się dużym zainteresowaniem.
We Wrocławiu wstęp na nią jest bezpłatny. :)

PS2: Cyklicznie w niedzielne poranki o 12.30 we WROArt są też organizowane pokazy animacji polskich jak i obcojęzycznych, nowych i starych oraz spotkania z twórcami. Niedzielne Poranki Filmowe są także darmowe.
Sądzę, że następnym razem nie zapomnę podpisać petycji 1% podatku na kulturę, by nasze dzieciaki miały więcej okazji do obcowania ze sztuką i do nauki przez zabawę.

czwartek, 3 czerwca 2010

I love You Phillip Morris


Jakiś czas temu widziałam zwiastun tego filmu w kinie i jak to zwykle robię - wyciągnęłam notesik zapisując tytuł by nie zapomnieć go obejrzeć (swoja droga muszę dziwnie wyglądać z długopisikiem i karteczką - ale co tam - ciemno jest ;)). Ten plakat


źródło: filmweb.pl

absolutnie nie oddaje klimatu filmu i wydaje mi się, ze zbłądzi na niego część ludzi poszukujących łatwej rozrywki - tym bardziej, że film jest promowany jako prześmieszna, przekomedia!! którą nie jest!! Komediodramat owszem - ale o tym doczytałam dopiero wróciwszy z kina. Sama idąc obawiałam się, że Jom Carrey jakiego nie cierpię - czyli ten robiący głupie miny i prostackie żarty - zdominuje wszystko. Mimo wszytko zachęcona pierwszym przeczuciem, które podparła Mała Mi w komentarzu do mojego poprzedniego posta, poszłam. Raz kozie śmieć - czasem trzeba zaryzykować!!
No i ... uwielbiam takie zaskoczenia!!! Film z humorem niepozbawiony refleksji życiowej. Rewelacyjni aktorzy Jim Carrey, Ewan McGregor i Rodrigo Santoro (pamiętam go z roli Karla w "To właśnie miłość")- naprawdę byłam skłonna uwierzyć, że są gejami - choć nie bez żalu - bo Ewan jest dla mnie fantastycznym mężczyzną :) Szacunek dla Jima Carreya, który po raz kolejny udowodnił mi, ze wielkim aktorem jest! - tak świetnym, że potrafiłam zapomnieć o niechęci jaką do niego żywiłam swego czasu.
Świetna satyra na amerykański niedoskonały system prawny i łatwość z jaką pomysłowi cwaniacy mogą tam żyć jak sobie zamarzą. Najbardziej zadziwiające dla mnie jest to, że to podobno prawdziwa historia!
Polecam! ale nie liczcie, że boki zerwiecie ze śmiechu. To ciekawe, inteligentne kino.

M.