poniedziałek, 29 listopada 2010

It's Oh! so quiet...


Biało wkoło i ciągle pada...
Niezbyt ostry mróz i brak konieczności pędzenia samochodem przez pół miasta zdecydowanie przyczyniają się do mojego myślenia, że pięknie się zaczyna zima.
Młody Człowiek wstał dziś rano, spojrzał przez okno i pomimo padającego śniegu i widoku ludzi opatulonych w ciepłe kurtki, szale i czapki stwierdził - Przepiękna pogoda! Potem przypuszczał atak na każdą górkę śniegu, każdą zaspę, każde niezadeptane poletko pokryte białym puchem. Jadł śnieg, turlał się w śniegu, rzucał śnieżkami - całkiem jak szczeniak, który pierwszy raz widzi to dziwne,białe Coś, co leci z nieba i przykryło cały świat. :) Młody Człowiek zdecydowanie kocha śnieg! A jakie piękne śniegowe Anioły robił popołudniu! Hoho! Dzięki nim odkryłam nowe zastosowanie samochodowej zmiotki do śniegu - świetnie zmiata świeży śnieg z dziecięcych ubrań. :)
A ja? Na szczęście zdrowie mam lepsze i sił więcej na ranne wstawanie i na śnieg, i na szkołę, i na naukę, i na cieszenie się życiem, i na bloga ...
Jak dobrze jest budzić się i stwierdzać, że nic nie boli, chodzić ochoczo bez zadyszki ... jeszcze do niedawna nie zdawałam sobie z tego sprawy. Z pewnością nadejdą niedługo zwykłe problemy, niemniej na razie cieszę się małymi rzeczami. Na przykład dziś zjadłam w cukierni pyszny jabłecznik i popiłam go rewelacyjną herbatą. To lubię!
Teraz też czuję, że potrzebuję zaprzenia gorącej herbaty, bo pomimo grubego swetra i cieplutkich kapci od Przedwczesnego Świętego Mikołaja jakoś marznę.
O to też lubię! Swetrzysko, herbatka, kapcie, wieczór, zima za oknem i książka, i spokój. Spokój w domu, w głowie i w sercu.

M.

PS.
To jeszcze dorzucę. Wizualnie słabizna, ale ukochany Sting i moja miłość sprzed paru lat The Chieftains!
Oj mogłabym słuchać duetów z tej płyty godzinami!


a tu jaka energia!



a tu ... z lekka naiwnie


no i Sinead


albo Ziggy


ależ mnie poniosło :)

wtorek, 16 listopada 2010

Hahaha...


Zaśmiała się wrednie choroba z uciekającej kobiety i zatrzymała ją kilka godzin przed wyjazdem w jej "ulubionym hotelu", w tej samej sali co ostatnio, na pryczy pod oknem. Tak to bywa.
Poleżałam. Zrobili co trzeba. Poskładali. I puścili dziś do domu z nadzieję, że już tam nie zobaczą.
Zatem jestem, oby tym razem na dobre. :)

Wypatroszona M.

niedziela, 7 listopada 2010

no i skapitulowałam ...

Moja choroba ciągnie się już tak długo,że dziś nie dałam rady i w strugach łez poprosiłam o pomoc. Ból, nieporadność, nieznajomość jutra mnie dziś dopadły i dobiły.
Chcę wiedzieć na czym stoję, a sama nie umiem tego wyegzekwować.
Może tym razem się uda pomóc - sobie pomóc.

Boję się, ale zdecydowałam jechać.
Trzymajcie kciuki.

M.