sobota, 24 grudnia 2011

Radosnych Świąt !!



Wspaniałych, pachnących, pełnych uśmiechu bliskich osób Świąt !
Spokoju i miłości.

Merry M. :)

I niech życzenia wyśpiewa Ella:

środa, 21 grudnia 2011

Lebkuchen

Zakochałam się w tych pierniczkach do szaleństwa w ubiegłym roku. Nie rozumiem jak to się stało... ale nie zamieściłam przepisu na nie, wiec naprawiam błąd.
Oto moje ulubione pierniki Lebkuchen. Przepis znajdziecie TU. Jedna uwaga jaką mam, to to, że trzeba ich bardzo pilnować przy pieczeniu, by się nie spaliły. U mnie trwa ono do 10 minut.


Śliczności, prawda?
Uwielbiam ich smak i to, że są miękkie, mocno cytrusowe, że smakują wyśmienicie z lukrem i bez, że są łatwe w przygotowaniu i można je pięknie ozdobić.
Zdobienie to nasza ulubiona część ich produkcji, nawet pomimo tego, że w tym roku wyszło spod naszych rąk 6 porcji ...
Uwielbiam też to, że po ich upieczeniu dom pachnie świątecznie jeszcze przez długi czas...

Radzę spróbować choć raz.
M.

sobota, 17 grudnia 2011

Na rozgrzewkę - Dynia.

Zimno jest, a jak jest zimno, to najlepiej rozgrzewa zupa. Dziś, na szybko przygotowałam sobie zupę z dyni. Ostatnio jadłam w wegetariańskiej budce na Jarmarku Bożonarodzeniowym - pyszna zupę dyniową i jej smak, słodkawo, miodowo, pikantny chodził za mną od kilku dni. Zwykle robię duszę dynię z ziemniakami i cebulą, z curry, z czosnkiem... z mlekiem kokosowym. Dziś na słodko, no może słodkawo.
Ekologiczna "kostka rosołowa", bo mięsa świeżego nie miałam. Dynia pokrojona w kostkę, pół malej cebuli. Do takiej mieszanki ugotowanej na miękko dodałam trawę cytrynową - nigdy jej nie używałam.. ale kupiłam i trzeba było wypróbować. W istocie, jak zachwalali - aromat niezrównany. Do tego sól, sporo pieprzu. Kilka szczypt przyprawy korzennej deserowej - cynamon, kardamon, cukier karmelizowany) szczypta gałki muszkatołowej i łyżeczka miodu. Piękny gęsty, aksamitny, pomarańczowy płyn z kroplą słodkiej śmietanki łagodzącej pikantność pieprzu. Całkiem miła odmiana.
Lubię eksperymenty.
Tymczasem jutro... zaczynam weekend towarzyskiego pieczenia. U dawno nie widzianych sąsiadów, z dzieciaczkami pieczemy i lukrujemy ciasteczka - jeszcze nie wiem jakie... A w niedzielę pierniki z kolejną ekipą. Pierniki takie, jak w ubiegłym roku. Lebkuchen. Dla mnie idealne, bakaliowe, miękkie i pachnące. Ciekawe jakie pomysły na dekoracje tych kolorowych cudaków znajdziemy w tym roku.
Oby humor nam dopisał. I może zamiast tego deszczu jakiś śnieg.... hę???

M.

czwartek, 8 grudnia 2011

Szpieg i ogórkowa.

Wieki nie byłam w kinie. Już zaczynałam tęsknić - nie żartuję! Domowe kino to nie to samo. No chyba,że kiedyś zarobię wielkie pieniądze i stworzę sobie własną salę kinową. Ech... marzenia ... Póki co.. jednak pozostaje wyjście do kina ogólnodostępnego - co jak wiadomo też ma swoje uroki.
Dziś spontanicznie wybrałam się na Szpiega. Obsada świetna, szczególnie w głównej roli - Gary Oldman. Brutalny,zagmatwany świat szpiegów brytyjskiego MI6, niedostępny dotąd naszym oczom. Bardzo ciekawe, zaskakujące zakończenie z, o dziwo, wątkiem melodramatycznym, Film lekko długawy, ale jednak trzymający w napięciu. DCF - pełen ludzi - bo bilety w środy mają bardzo zachęcająca cenę ...
Już mnie korci by się wybrać ponownie.
No ale kiedy to nastąpi ...
Na pewno natomiast, i to szybko, wybiorę się ponownie na zupę ogórkową, barszcz ukraiński, dyniową, czy co tam będą mieli ... do budki z wegetariańskim jedzeniem na Jarmarku świątecznym. Ceny przystępne, obsługa przemiła no i PYCHOTA!!!
Szkoda, że trochę padało.
Choinka wczoraj zabłysła, migocą lampki na latarniach. Czas się wybrać na miasto z aparatem i spróbować uchwycić niepowtarzalny klimat. Choć bez gwaru rozmów, zmarzniętych dłoni i nosa, aromatów potraw i grzanego wina to nie to samo. Ale może za jakiś czas chociaż obraz przywoła unikatową atmosferę.



M.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Jeśli jeszcze nie wiecie ...

Jak pracuje Święty Mikołaj, a wasze dzieci dręczą was pytaniami... ta książka to istne wybawienie
Żródło" Empik.com

Można ją jeszcze gdzieniegdzie dostać w księgarniach internetowych, pewnie w antykwariatach. Warto poszukać... bo to skarbnica wiedzy opatrzona pięknymi szczegółowymi rysunkami.
W końcu dobrze wiedzieć, jak to się dzieje, że miliardy prezentów docierają do dzieci na całym świecie w jedną noc.
My z Młodym Człowiekiem wałkujemy ją już trzeci rok, nie tylko w okresie Bożego Narodzenia.

M.

niedziela, 6 listopada 2011

Monika Urlik !!!!

Zdaje mi się,że ta kobieta potrafi zaśpiewać wszystko !!
Nie oglądam raczej programów typu talent show. Obejrzałam jeden z pierwszych odcinków The voice of Poland" z ciekawości jaką pustacią będzie Nergal. I kogo zapamiętałam...
Monikę Urlik - z tego wykonania „I Say a Little Prayer"



dziś przypadkowo trafiłam na to wykonanie w sieci:



no i od godziny puszczam to w kółko. Cóż za talent, co za moc !!
Nie mogę powiedzieć, że uwielbiam Iron Maiden - choć to klasyka ... ale uwielbiam Monikę - chyba w każdym repertuarze.
WOW! Czekam na płytę.

M.

środa, 2 listopada 2011

Bez tajemnic.

Przepis na życie odszedł na drugi plan. Bez tajemnic rządzi od kilku dni. Świetny póki co. Ciekawe jak rozwiną się historie bohaterów. Szczególnie intryguje mnie o co chodzi z Kapitanem. Marcin Dorociński w tej roli jest rewelacyjny. Mam nadzieję, że serial HBO nie będzie miał miliona odcinków, że skończy się kiedyś, jak porządna terapia. Czekam co dalej.

A tymczasem w moim uchu brzmi ostatnio John Mayer. Piękny uwodzicielski wirtuoz gitary o aksamitnym głosie. W sam raz na taką chłodnawą, acz słoneczną jesień.





Wtóruje mu wypatrzona w recenzjach płytowych, w jakimś starym numerze Zwierciadła i w przelocie wysłuchana w radio, młodziutka wokalistka jazzowa o genialnym głosie Monika Borzym. Jakże ja jej zazdroszczę głosu!! Pięknie!!



ach! i zapomniałabym..
herbata z kardamonem jest odkryciem tej jesieni ... mniam :)

M.

wtorek, 1 listopada 2011

Z nadzieją, że nie ma nieistnienia ...

Zaległości mam wielkie ... muszę uporządkować zdjęcia, przepisy i nadrobić by nie zapomnieć chwil.
Ale dziś tak nostalgicznie snuję się po domu. Słońce za oknem, może Młody Człowiek da się wyciągnąć na spacer.
Póki co AMJ:



M.

wtorek, 18 października 2011

a niech to ...

No szlag by to trafił, gęs kopnęła, toż diabli nadali ....
Mnie się po prostu chce dziś płakać, z bezsilności beczeć normalnie....
tylko to zupełnie nie działa mobilizująco.
Choć ktoś kiedyś powiedział, że czasem trzeba zejść na samo dno ... tylko ja cholera złażę i złażę ...

A niech to szlag!
Jak już nie mam na siebie pomysłu to idę pobeczeć.
A co mi tam.
M.

Kiedyś M. podesłał mi to na pocieszenie ...



wykorzystałam już starą znajomość, żeby się pożalić ... to do kompletu posłucham
thx M.

no ale to jest zdecydowanie lepsza opcja:



When I get sad, I stop being sad, and be AWSOME instead. True story!

ponownie dzięki M.

piątek, 14 października 2011

Buka nadchodzi ...

Widzę swój oddech! Zakrzyknął Młody Człowiek dziś o poranku, gdy biegliśmy do pobliskiego sklepiku po krówki na Dzień Nauczyciela.

W istocie, 2 stopnie to już prawdziwa jesień i oddech, jak mgiełka, unosi się w powietrzu. Ale to też jest przyjemne. I mgła poranna jest przyjemna... uwielbiam wstawać rano i widzieć za oknem tylko mleko, albo dziwić się kto w nocy ukradł pobliski kościół.
Dziś na przykład dowcipna mgła zwinęła Sky Tower. No i ten widok był spektakularny. Jakby ktoś tego kolosa wymazał z obrazka. Niesamowite.
Najfajniejsze jest jednak, gdy przez mgłę zaczyna prześwitywać słoneczny dzień.
Jak dziś.

Miłego weekendu.
M.

PS: Buka jest blisko! - jakby powiedziały Muminki.

czwartek, 13 października 2011

krótko

Ciągle nie ochłonęłam po koncercie ...

Ale dzień dziś piękny, tym bardziej, że rozpoczęłam okres odbierania zaległego urlopu w drobnych częściach... więc kończę wcześniej. Poezja!

A z Młodym Człowiekiem - którego rano miałam ochotę wysłać w Kosmos... zrobilismy teatrzyk lalkowy. Stoi pomalowane wielkie pudło, jutro planujemy wykończenie cudaka.. to jakieś foto wrzucę :) Pomysły na innowacyjne rozwiązania techniczne ma mój pierworodny rewelacyjne. Premiera sztuki "Jacuś i podróż z Wrocławia do Gdańska" zbliża się wielkimi krokami.

Zmykam spać, bom wykończona wrażeniami.
M.

Myzyczna Strefa-Magiczna Strefa

Rewelacja!!!!! po prostu mistrzostwo świata.

Nat Queen Cool - świetnie, ciekawie. Piękny głos Natalii.. Jestem jej fanką odkąd zobaczyłam na żywo Miloopę. Piękny głos.. zazdroszczę. Piękny głos i fajne bardzo charakterystyczne kompozycje. Miód na moje ucho. Mniam!

Kuba Badach...
Prawda jest taka, że kochamy się z I. w nim od szkoły średniej (w myśl zasady - jeżeli kochać to nie indywidualnie) Miłość nasza platoniczna pozostała i trwa już około 20 lat ... U mnie dziś zdecydowanie podsycona emocjami po koncercie. Po repertuarze Andrzeja Zauchy spodziewałam się powagi, zadumy, łezki w oku ... a tu na scenie 7. świetnie czujących się z sobą muzyków, bawiących się dźwiękami, Kuba rzucający żartami i podrygujący jak John Travolta... Moc energii, pasji i radości. Przepiękne kompozycje, świeże aranże, genialny wokal, mistrzowscy muzycy. Mogłabym tak długo... Pięknie było - uśmiech nie schodził mi z twarzy cały koncert, a na bis po twarzy popłynęła mi sentymentalna łza przy "7 roku", a tak wzruszyć mnie trzeba umieć. Jakże piękne są to piosenki.
Wielki szacunek dla wszystkich artystów.

Right now - Nat Queen Cool siedzi mi w głowie i posiedzi pewnie długo. Czekam na płytę!



Kuba... talentem mnie onieśmielił.. nawet nie spróbowałam poprosić by podpisał mi płytę którą chomikowałam w torebce.

pięknie było, przecudownie, wesoło i pysznie...
mam apetyt na więcej takich emocji, takich dźwięków, takiej energii...
czekam na płyty

Nie mogę zasnąć, nucę...

Tomorrow,
my sorrow will be gone I know

M.


PS" Patrząc na ludzi którzy wykonują coś z pasją... zazdroszczę im tego, ze ich praca ma dzięki temu ma tak wielki ładunek energetyczny.
Naiwnie liczę, że kiedyś odnajdę swoją energię.
PS2: - jeden mankament,, o którym musze wspomnieć. Sadzanie ludzi na krzesłach na koncercie jest zbrodnią ,,,

poniedziałek, 10 października 2011

Nalewka cytrusowa.

W związku z tym, że malinówka wyszła wyśmienicie... i z tego powodu już "wyszła", bez leżakowania, a na nową nie ma raczej szans .. bo malin brak. Postanowiłam nastawić coś innego i po krótkich poszukiwaniach padło na cytrynówkę. Zwykle niczego poza ciastem nie robię dokładnie zgodnie z przepisem.. więc i tutaj, się nie powstrzymałam i zmieniłam wiele.
Po modyfikacji przepis wygląda tak:
3 cytryny i 1 pomarańcza - wyszorować cieniutko obrać ze skórki i wycisnąć sok.
skórki zalać 0,7 wódki (nie wiem czy nie będzie za słaba.. będę próbowała). Dorzucić kawałeczek startego imbiru.. minimalnie do smaku i 2 goździki. Sok zmieszać ze szklanką cukru i 2 łyżkami miodu. Porządnie wymieszać niech się rozpuści. Odstawić. Jutro - najdalej pojutrze mam zamiar połączyć płyny i trzeba będzie próbować.
Liczę, że się świetnie nada na przeziębienie. :)

M.

niedziela, 9 października 2011

DAAS & swing

Jak sobie uknułam, tak zrobiłam.
Maleńka sala POLONIA w DCF. Pierwszy raz byłam zadowolona, ze siedzę w drugim rzędzie. Klimat fajny, przyjemny, mało ludzi (co dla mnie jest ok, choć marketingowo to nie za bardzo).
Zasiadłam, na początek dwa zwiastuny filmów: które zapewne będzie można obejrzeć DCF. Przepis na miłość- francuska komedia o dwojgu nadwrażliwych ludzi. Film bodajże nakręcony przez twórcę Amelii oraz Żelaznej Damy z Meryl Streep - no toto koniecznie!!! Nie było reklam!!
No i film...
Zdjęcia dla mnie bardzo fajne, podkreślają mistyczno-magiczny klimat panujący w filmie. Piękne wnętrza i plenery. Miedzy innymi Zamek Książ, Wojanów, Lubiąż, Wrocław. No a historia... Porywająca nie była, ba! nawet momentami brakowało jakiejś dynamiki, bo zaczynałam się nudzić. Jednak aktorsko według mnie ciekawie. Chabior i Gonera - jakby jeźdźcy Apokalipsy - lekko przerażający; Chyra - zagubiony, niewierny, prześladowany; Bonaszewski - poruszony chorobą zony, chcący dociec prawdy o Franku, skonfundowany obrotem sytuacji; Łukaszewicz - jako Frank z subtelną tajemnicą w oczach i sposobie bycia oraz mała rola powiedziałabym komediowa - Danuty Stenki. Czegoś mi w tym filmie jednak parkowało. Na samym początku, pomyślałam, że będę się bała, że duchy, że jakieś nieopisane straszne coś tkwi w tym DAAS, jednak szybko to wrażenie minęło, pomimo nieodkrytej istoty owego DAAS. I może ten pierwiastek grozy to ta przyprawa, której brakuje scenariuszowi. Ogólnie rzecz biorąc film nie był zły, a historia okazała się uniwersalna, wszak uwikłanie w układy, bardzo przystaje do dzisiejszej rzeczywistości.

To się rozpisałam. :)
Czas na rogaliki z powidłami i herbatę. W końcu dochodzi 5 o'clock.
M.

PS. W Sieście właśnie słucham Duetów Tonyego Bennetta, zresztą cały tydzień była to płyta tygodnia w RAMie. Piękne swingowe melodie wyśpiewywane ze współczesnymi pop gwiazdami bardzo przypominają mi cudo, które kiedyś piłowałam na kasetach magnetofonowych. Duety Franka Sinatry. To były czasy :)

Energetyczny Tony:



i Frank



i na koniec Frank & Tony



Oj mogłabym tak długo. Chyba zamówię tą płytę u Mikołaja.. w sumie już pora.

sobota, 8 października 2011

Daily routines

Mówi się nie chwal dnia przed zachodem słońca i jest w tym wiele prawdy. Jednak wystraszona prognozami donoszącymi o ciągłym deszczu i zimnie okrutnym, nie mogę się nie cieszyć z tego słońca co za oknem. Co prawda czasem kropi, co prawda 10 stopni... ale świeci. W końcu to jesień.

Nietypowo zaczęłam dziś dzień. Od jogi na głodniaka o 9 rano.
Nietypowo, ale rewelacyjnie! Nietypowo ale chętnie uczyniłabym z tego zasadę.
Śniadanie dopiero skończyłam. Siedzę odpoczywam i nic nie muszę. Same luksusy.
Kawa z chmurą mlecznej piany i grzanki z łosiem.


Do ucha śpiewa zasłyszana z rana w samochodzie NOVIKA, która zostanie tematem przewodnim dnia.
Rozmyślam co dalej...
Może kino.. kusi mnie Daas (ale do seansu pół dnia jeszcze), spacer kusi.. ale katar męczy.
Zobaczymy...
Niech płynie ten dzień. Niespiesznie.

M.

Swoją drogą, ten tekst jest genialny:

"life is full of colours" - so they say
but every day seems pretty much the same
all the little things we do and don't even control it
unconscious repetition embedded in our minds
what you do is always up to you
you can change your life by changing views
all the rules that blind you are only in your head
all the things around you can be rearranged
there ain't no force no master plan
it's your free choice, your solid ground
you never let a day go by without your routines

first impression happens to mislead
share a flat and things become more real
what you like to eat and when how you take your bath
simple little habits that mean so much
time to realise you'll never win
compromise could save many tears
better to accept than change a thing yourself
after all we're humans there must be a way
there ain't no force no master plan
it's your free choice, your solid ground
you never let a day go by without your routines

just for one day try to break free
to see how much you need daily routines
wake at noon or get an early start
eat your breakfast in bed or have a sweet at night
there ain't no force no master plan
it's your free choice, your solid ground
you never let a day go by without your routines


czwartek, 6 października 2011

Witamy

ANTONIEGO !!!!

Samych wspaniałości w życiu maleństwo! :)

PS: I w ten sposób mój syn, bez mojego udziału, został starszym bratem!

środa, 5 października 2011

Urodzinowo

SAMYCH SZCZĘŚLIWOŚCI URODZONYM DZIŚ:
WIELKIEMU MŁODSZEMU BRATU, SYLWII I ASI.


M.

PS: trzymając kciuki cicho czekam czy Ktoś jeszcze zaszczyci zacne grono...

W pigułce.

Jesień sypnęła obfitością ciekawych wydarzeń.
W poprzedni weekend po Kreskówkach we WROart - naszym ulubionym miejscu na niedzielne wczesne popołudnie, po pikniku w Parku Staromiejskim - z kanapkami, jajem gotowanym, wata cukrową, karuzelą i bańkami przelotem znaleźliśmy się na Jarmarku ekologicznym w pobliżu Kościoła Św. Magdaleny. Jakież tam były cuda, jaka piękna biżuteria, ceramika, smakowite chleby, miody, wędliny... Szczególnie przypadły mi do gusty te kobiety:



Ech. Chciałabym być wszędzie, dotknąć wszystkiego, a czasu brak.
W kinie najchętniej spędzałabym wszystkie wieczory, kusi teatr, wystawa, muzyka.

Póki co dzięki fb wybraliśmy się z Młodym Człowiekiem na Muminki - ściślej Lato Muminków do Teatru lalek!


Jedno słowo oddaje najlepiej to co czułam wychodząc ze spektaklu - REWELACJA! Polecam wszystkim dużym i małym tę przygodę, nawet tym ortodoksyjnym miłośnikom słuchowiska muzycznego z 78 roku (bodajże) do których sama należę. Świetne kostiumy, rewelacyjny kontakt z publicznością, oprawa muzyczna na piątkę. Chętnie poszłabym zobaczyć to jeszcze raz, no a na pewno wybierzemy się jeszcze na jakiś inny spektakl. Teatr Lalek dostał od nas Wielkie Brawa!

Na co teraz czekam? Na festiwal dyni, aby porobić piękne zdjęcia.
Chętnie wybrałabym się do kina na "Drive"- ale się nie zapowiada, niestety.

Niecierpliwie czekam też na koncert. Po gorączkowych poszukiwaniach i dzięki pomocy "Pana Redaktora Kochanego" - ostatnie bilety odnalazłam w MM na Bielanach. Niezwłocznie nabyłam jeden. Teraz mam nadzieję, że uda mi się dotrzeć w środę do radia zgodnie z planem. Muzyczna Strefa Radia Ram tym razem z Nat Queen Cool i Kubą Badachem - to dla mnie kolejna delicja. Kuba - uwielbiany przeze mnie od lat (tak, tak około 20) - rewelacyjny w utworach Andrzeja Zauchy i Nat Queen Cool ze zmysłowym głosem Natalii Lubrano. Uczta na wysokim poziomie. Mam nadzieję się nie zawieść. Czekam... przekonam się.

A co poza tym? Rozmyślanie o priorytetach życiowych i wyborach. Chęć zmian przytłaczana rzeczywistością. Decyzje, myśli, relacje, wyzwania...
O takie na przykład konwersacje z rosyjskiego co poniedziałek.
Ot życie, które ciągle przyspiesza tempo... mimo jesieni.
M.

Ten kojący głos...

wtorek, 4 października 2011

myślami blisko H.

Miałam napisać kilka słów, ale przy kubku gorącej czekolady siedzę i myślę o H.
Myślę ... jakby to miało coś pomóc. A może pomaga ... oby pomogło.
Życie bywa czasem okrutnie trudne.

M.

Księżyc za oknem melancholijny.
A w uszach brzmi tylko Don't give up.

czwartek, 29 września 2011

Ki.

W kinie byłam przedwczoraj. Wygrałam bilety na Ki w DCF. O ile o moim uwielbieniu do Centrum Filmowego mogłabym pisać i mówić wiele, tak nie umiem zbyt wiele napisać o szalonym, kolorowym ale i rozpaczliwym, samotnym i w gruncie rzeczy przygnębiającym świecie Ki. Podobał mi się jednak, i Roma Gąsiorowska była niezwykle przekonująca.
Nie zostawił jednak we mnie ten seans nic co by dręczyło, zastanawiało. Jakoś tak pusto, czegoś mi brak.

M.

piątek, 23 września 2011

Jesień !

... i przyszła do nas ciągle otulona w zielony płaszcz Królowa Jesień.
Moja ulubiona pora roku.

Liczę na złoto, purpurę, oranże, kasztany, promienie słońca na zmarzniętym nosie, obłoczek oddechu o mroźnym poranku, długie wieczory, ciepło domowe, bliskość, czas, wyciszenie.

Witaj Jesieni :)
M.

wtorek, 13 września 2011

Na dobry dzień.

Dziś planuję zacząć zajęcia jogi. Nareszcie!!! Moje ciało czekało na ten moment już zbyt długo. Oby udało mi się w nich uczestniczyć jak najdłużej.

Na dobry dzień niech ze mną będzie AYO.



Poproszę o taką energię dla siebie i innych potrzebujących, niekoniecznie w sprawie, o której ona śpiewa. ;)

M.

PS kulinarnie:
Nalewka zlana, syrop zlany. Płyny wymieszane i w ten sposób malinowe lato leżakuje w buteleczkach, oczekując zimnych wieczorów pod kocykiem i przy książce.

poniedziałek, 12 września 2011

Babie lato

Powoli odchodzi lato, jednak robi to w mój ulubiony sposób racząc nas jeszcze cudowną pogodą. Żałuję tylko, że nie siedzę nad morzem, albo w najpiękniejszym kaszubskim lesie pełnym grzybów (jak donoszą Leśni Ludzie). Nie można mieć wszystkiego, czasem trzeba się mocować z życiem, by innym razem odpoczywać. Prawda? :)

Chcąc odpędzić różne zmory postanowiłam,że ten weekend spędzimy z Młodym Człowiekiem na zupełnym luzie i udało się idealnie!
Zakupy zrobiliśmy już w piątek. W sobotę ogarnęliśmy sprawy domowe: pranie, porządki i szwendane śniadanko. Udaliśmy się do sąsiadów i tam leniwie spędziliśmy dzionek na trawie. Bossko. Rewelacyjna pogoda. Spokojna rzeka. Łagodne słońce. Brak tłumów ludzi. Plony z warzywnika. Ech... może kiedyś się ziści marzenie o takim spokojnym, szczęśliwym życiu.
Upiekłyśmy ciasto, zrobiliśmy grilla, donikąd się nie spiesząc, rozmawiając ... sielanka. Tak lubię.
Niedziela, lekko zakłócona Maratonem Wrocławskim, rozpoczęła się na filmach animowanych we WRO. Kolejne oderwane od pędzącej rzeczywistości miejsce. Uwielbiam ten klimat i na szczęście Młody Człowiek też to lubi. Już nie pamiętam, który to rok uczestniczymy w projekcjach, w każdą wolna niedzielę. Chyba trzeci... Ciągle nam się jednak nie nudzi.


Po projekcji urządziliśmy sobie piknik w Parku Staromiejskim, gdzie trafiliśmy na występ kwintetu smyczkowego. Muzyka i kanapki na trawie smakują wyśmienicie.



A potem to już do końca dnia jeździliśmy nową linią 32 plus na Gaj i Pilczyce. Na szczęście tramwaj supernowoczesny, supercichy i superklimatyzowany, więc 30 stopni na zewnątrz nie robiło wrażenia - o ile nie trzeba było się przesiąść.
Pod wieczór, w nagrodę ... spacer po Rynku i na lody do Bartona. Dawno nie słyszałam tego przemiłego dla ucha szmeru rozmów wśród starych kamienic, przy świetle latarni. Czysta poezja. Lody zresztą również.
Uwielbiam to miasto, szczególnie u progu jesieni.
M.

PS: Nachodzi mnie tej jesieni wieka chęć posprzatania i uporządkowania swojego życia. Robię co mogę by ja zaspokoić i podoba mi się to coraz bardziej. Minimalizm powoli wchodzi w życie, z ładem będzie gorzej, ale pracuję nad sobą. Choć liczę, zę z jednego wyniknie i drugie. Najbardziej jednak chciałabym odnaleźć swój czas i TUTAJ podano kilka wskazówek jak to zrobić. :)

poniedziałek, 5 września 2011

Placek ze śliwkami

Duchota okrutna dziś była. Ulewa wisiała w powietrzu i taki też był finał. Na całe szczęście - bynajmniej dla mnie siedzącej w samochodzie (współczuję pieszym i rowerzystom). Lało ze stalowych chmur chyba ze 20 minut, a wiatr zacinał jak podczas sztormu. A teraz.. wilgotne rześkie powietrze i miły chłód. W końcu! Nie wytrzymałabym ni godziny dłużej. Ostatnio pogoda daje mi się niezmiernie we znaki.
Wolę jesień!
Pomimo potopowej pogody moja determinacja by wyprodukować placek ze śliwkami była tak wielka, ze przekupiłam Młodego Człowieka niechętnego zakupom, aby tylko w ten deszcz był grzeczny i pozwolił mi zakupić odpowiednie śliwki. 1 puszka (Koniecznie puszka - bo to właśnie cała frajda! - można mówić: Ja już piję z puszki!) Nestea załatwiła sprawę - więc dość tanio zapłaciłam za spokój. No ale tanio, czy drogo ważne że skutecznie ... no i że było warto!
Znowu poszperałam w przepisach na kruche ciasto i znalazłam jakiś przepis na ciasto ze smalcem. Zaintrygowało mnie bardzo i postanowiłam poszaleć. Chyba pierwszy raz zrobiłam coś na oko, no może delikatnie wzorując się na sugerowanych proporcjach. Placek wyszedł rewelacyjny! Zdjęcia jutro - jeśli dotrwa!

PLACEK ZE ŚLIWKAMI:

Ciasto kruche - spód
1 kostka smalcu,
3 jajka,
600 g mąki
250 g cukru
cukier waniliowy z prawdziwą wanilią


Wszystko zagnieść i schłodzić.
Obrac śliwki i wypestkować.
Ciasto wyjąć z lodówki i wykleić nim blachę. Wyszła mi z tego bardzo duża porcja, więc cześć zamroziłam. Na tak wyklejoną dużą blachę wyłożyłam śliwki - skórką w dół i posypałam lekko cukrem. Na wierzch przygotowałam kruszonkę.

Kruszonka
1,2 kostki masła
1 szklanka czubata cukru i 1 szklanka mąki
cukier waniliowy

Proporcje są bardzo na oko, Kruszonka ma się kruszyć i tyle
Posypałam nią ciasto i włożyłam do piekarnika najpierw na jakieś 15 minut w 200 stopniach, a potem zmniejszyłam do 180 i piekłam kolejne 20-30 minut.

Na koniec posypałam grubą rafinadą z braku cukru pudru.

Na to czekałam. Jest idealny!
Nie za słodki, nie za kwaśny, lecz w sam raz. Placek śliwkowy jak marzenie!
Odtąd to będzie mój przepis. Mój ulubiony - póki będą owoce.

Zmykam oddać się nicnierobieniu. To mi dziś wychodzi jak mało co!
Dobranoc
M.



niedziela, 4 września 2011

taki twardy, bo taki miękki

Żółw w Odrze! Tak widziałam żółwia! Myślałam, że śnię ... Płynął sobie spokojnie, a ja już kombinowałam, jak go ratować? Dzwonić po straż wodną, ekologów? Towarzyszka moja A. usilnie mnie jednak stopowała, śmiejąc się pod nosem z moich szalonych zapędów. Okazało się, że jej powściągliwość była słuszna. Podobno w Odrze żyją żółwie. Co prawda są egzotyczne, jednak wyrzucone przez nieodpowiedzialnych zapewne znudzonych nimi opiekunów do rzeki, postanowiły przetrwać w tych ekstremalnych warunkach i co lepsze czują się podobno u nas wyśmienicie.
Zatem, gdy zobaczycie żółwia pławiącego się w rzecze nie dzwońcie po pomoc. Ten egzotyczny gad tam mieszka, choć jak wielu innych mieszkańców WRO również jest napływowy. :)

Spędziłam dziś przemiłe dzień na posiadówce przy kawie i ciachu, w rewelacyjnym miejscu i towarzystwie. Ogród w Casablance okazał się, jak zwykle, miejscem idealnym na spotkanie w letnie gorące popołudnie. W przyjemnym chłodzie i ciszy, nienagabywane przez kelnera przesiedziałyśmy tam co najmniej 3 godziny. Placek śliwkowy był najpyszniejszy na świecie! Koniecznie muszę tam wrócić na kolejny kawałek!!!
Jakiż to wspaniały luksus móc spędzać czas na ciekawych rozmowach z ludźmi których się ceni, z którymi czas płynie spokojnie, acz niezauważenie, a tematy nigdy się nie kończą.

Wybrałyśmy się również na inauguracyjne zwiedzanie BUNKRA - ARSENAŁU przy Pl.Strzegomskim. Mieści się w nim Muzeum Współczesne. Póki co można było w nim obejrzeć jedynie dwie (o ile się nie mylę) wystawy. Bardzo ciekawe wizualnie - jedna kolorowa, przestrzenna, druga monochromatyczna. Czekam na więcej, bo wiele tam jeszcze niezagospodarowanej przestrzeni. W związku z tą właśnie pustką, można było się wykazać inwencją w zagospodarowywaniu przestrzeni budynku Muzeum. Bardzo ciekawa forma - wyglądająca jak zajęcia plastyczne dla dzieci. Każde piętro arsenału wyrysowane na osobnej kalce, na której należało nanieść obecne i planowane ekspozycje. Poskładane kalki tworzyły obraz nawiązujący kształtem kolistym do kształtu budynku oraz do źrenicy oka. Stad też nazwa - AKOMODACJA. Niecierpliwie oczekuję na ciąg dalszy.
Na dachu budynku znajduje się kawiarnia KLUB MUZEUM z pięknym widokiem na okolicę, leżakami, kawą i ciastem. Póki co podziwiałyśmy jedynie widoki. Kawa i ciasto poczekają na koniec remontu i mniejszy tłum. Ciekawe miejsce w zasięgu ręki! Na pewno wybiorę się tam wkrótce z Młodym Człowiekiem.
A oto foto.





A nawiązując do żółwia... wczoraj słyszałam świetne powiedzenie
Dlaczego żółw jest taki twardy?
Bo jest taki miękki.

Jakie ono prawdziwe. Szczególnie w kontekście ostatnich moich życiowych przemyśleń. Te miękkie twardziele wszystko przetrwają, nawet polskie zimy.
I tego się trzymajmy!

M.

sobota, 3 września 2011

Malinowe lato w słoiku. Malinówka.

Nastrój lekkiego zrezygnowania i chyba już jesiennej nostalgii nawiedził mnie wczoraj. Trzeba było się dziś wypionować psychicznie. Długo myślałam cóż by tu... Wyjść się nie chciało, gadać z nikim również. Sprzątanie! Ot co! Zajęcie wielce oczyszczające. Zaplanowałam, że dziś wyrzucę jeszcze kilka zbędnych przedmiotów i ubrań których nie dotykałam miesiącami. Ostatnio mam nieodpartą ochotę wyrzucić wszystko. Tak dalece się jednak nie posuwam, ale co tydzień wynoszę reklamówkę lub dwie niepotrzebnych szmat i szpargałów. I dużo mi bez nich lepiej. Więc sprzątam w pocie czoła i tez coraz bardziej mi się to podoba. Znowu zasada najgorzej jest się zabrać do czegoś - święci triumfy. No, ale nie byłabym sobą, gdybym nie uraczyła się jakimś pysznym jedzeniem w weekend. Zatem produkuję największy gar Leczo. Pachnie nieziemsko! Będzie świetną nagrodą po porządkowym szaleństwie.
Czuć już jesień, ale najlepiej ją widać na straganach. Widać w kolorach śliwek, rumianych i pachnących jabłkach, w soczystej czerwieni pomidorów. Astry kwitną. No i są jeszcze maliny. Zapatrzyłam się dziś na nie i pomyślałam, że przecież już dawno nie robiłam nalewki! No i kupiłam maliny. W domu nerwowo rozpoczęłam poszukiwanie przepisu. Niestety nie wiedzieć z jakiego powodu w moich notatkach takowego nie odnalazłam. Ulubiona książka kucharska Marka Łebkowskiego również go nie zawiera, zatem został google. Wyszukałam kilka przepisów i bazując na nich nastawiłam na razie 1 kg malin zalanych 1 l wódki i 0,2 l spirytusu 95%. Teraz tylko czekać, przelewać, mieszać, filtrować. Całkiem jak alchemik. :)
Będzie jak znalazł na długie zimowe wieczory, bo podobno w tym roku zima ma nadejść szybko.
A oto jest!
Moje lato zamknięte w słoju. Na potem.

Przetwory są jak zamknięte w słoikach i butelkach lato. Pamiętam, że niezbyt lubiłam pomagać przy zaprawach. Jednak teraz uważam,że nie ma nic lepszego, bardziej domowego i wyciszającego od smażenia powideł, konfitur, robienia soków, nalewek - które otwieramy w trzaskający mróz by lato na chwilkę powróciło. :))
Ale się rozmarzyłam.
Ostatnie tygodnie lata są magiczne. Słonce nisko, ale jeszcze mocno grzeje w policzki. Ciepłe dni, chłodne poranki i wieczory. Miękkie swetry otulają ciało. Kasztany już spadają. Zaraz krajobraz wybuchnie złotem i czerwienią liści. Oby w tym roku też było pięknie.
Może uda się pojechać w góry... może... :)

M.

Sara Tavares .. anielski głos otulający jak rzeczony miękki sweter



i Lizbona .... Kiedyś tam dotrę! Ech!

piątek, 2 września 2011

Usiadłam ... i udało się nieco ogarnąć.

Usiadłam! Usiadłam w końcu! Usiadłam by napisać. Powrót po wakacjach do pracy i w miarę normalnego życia jest conajmniej trudny. Jakimś cudem jednak udało się dobrnąć do końca tygodnia. Siedzę na łóżku, zajadam sushi i rozmyślam co się ostatnio działo. Wakacje ... jak zwykle w znajomych miejscach, ciut sentymentalnie, ciut odkrywczo. Wróciłam fizycznie sponiewierana... ale odpoczęła moja głowa. To chyba najważniejsza. A po powrocie praca, przedszkole, rachunki, sprawy, banki, spółdzielnie, recepty, wnioski ... oj dużo tego jakoś. Dziś mnie parę rzeczy przerosło ... stad to sushi. Ot tak na pocieszenie.
Wczoraj miałam miły wieczór. Udało mi się dzięki mojemu ulubionemu radiu RAM zdobyć wejściówki na otwarcie Dolnośląskiego Centrum Filmowego. Jeszcze w ubiegłym roku na wielkiej starej sali oglądałam film na festiwalu Era Nowe Horyzonty. Niewiele ponad rok później w pięknych nowoczesnych, przytulnych wnętrzach czterech sal Lwów, Polonia, Warszawa i Lalka zgromadzeni na uroczystym otwarciu goście, mieli okazję obejrzeć naprawdę wzruszające filmiki z przebudowy i historii dawnego kina Warszawa, potem krótki zwiastun filmu w 3D, a potem "O północy w Paryżu". Jak na mnie film wizualnie śliczny i choć fabuła była tak naiwna, że aż momentami denerwująca, to w ogólnym rozrachunku Allen broni się dowcipem - jak zwykle. Wieczór miły, miejsce idealne na ciekawe, inne, dobre kino jakie lubię. Bez popcornu, bez tłumu, w kameralnej atmosferze. Już je lubię. Oby tak pozostało, bo jest szansa,że właśnie znalazłam swoje ulubione KINO. :)

Co jeszcze ?
W tym tygodniu Otworzyli nam AOW ze spektakularnym mostem, dzięki czemu chyba jest ciszej za oknem.
Zaczęły jeździć tramwaje PLUS - co prawda motorniczy zmienia wajchą zwrotnicę, ale co tam przecież jeżdżą cichuteńko :)
Odebrałam dyplom - no i co teraz z nim zrobię ... chyba oprawię i powieszę nad zlewem, by pamiętać jaka to jestem wyedukowana, bo póki co nie pomógł mi on zmienić nic w sprawach zawodowych.
W ten weekend rozpoczynają się Poranki niedzielne z kreskówkami we WROart! Już się nie mogę doczekać.
A!!! I news najważniejszy. Młody Człowiek nauczył się jeździć na dwóch kółkach!!

To by było na tyle....
Idę pooglądać prapremiery seriali. Zdaje się, że jesień serialowa zapowiada się sympatycznie.

Poranki już chłodne, słońce nisko, kasztany spadają z drzew. Powoli idzie jesień, moja ulubiona pora roku. Liczę, że będzie piękna i kolorowa. Już zaczynam się cieszyć.
M.

PS. To ma być ostatni ciepły weekend.... trzeba pomyśleć jak go wykorzystać.

[']

Odeszła Waleczna!

środa, 24 sierpnia 2011

niedziela, 24 lipca 2011

Paulina.

Dzień rozpoczęłam w sposób ulubiony - kawa, bułka z miodem i czytanie w łóżku. Co prawda śniadanie nie zmaterializowało się obok mnie samo, ale ważny jest efekt. Cudowny stan błogiego nicnierobienia. Ostatnio tak lubię najbardziej.
Wczorajsze towarzystwo śniadaniowe skłoniło mnie do udania się po świeże bułeczki i świeżą prasę. WO w sobotni poranek to u mnie rzadkość i wielka przyjemność zarazem. Oczywiście wydanie elektroniczne jest jakimś substytutem, ale marnym, bo zapach farby drukarskiej jednak genialnie komponuje się z poranną kawą. Ale do rzeczy.
Ostatnio, gdy tylko zdarza mi się sięgać po weekendową gazetę, zawsze mną coś wstrząsa. Jakiś miesiąc temu wstrząsnęły mną wieści z miasta minionego szczęścia rodzinnego dotyczące przyjaciół. Wczoraj najpierw wiadomość o masakrze w Norwegii (potworność!!), potem o śpiączce i depresji "Diablo" Włodarczyka - a zdawałoby się zwykłemu człowiekowi, że sportowcy mają psychikę z żelaza. Śniadanie z błogiego zmieniło się w refleksyjno-emocjonujące. Kolejny był świetny, życiowy wywiad z Olgą Lipińską, dalej artykuł porównujący sylwetki Amy Winehouse do Billie Holiday, a kończący się słowami "Winehouse, duchowa wnuczka Lady Day - wciąż żyje." - które to przeczytane dziś - po wczorajszej popołudniowej wiadomości o jej śmierci - nabierają zupełnie innego wymiaru.
Ostatnią rzeczą którą przeczytałam już w skupieniu, była historia zmagań z rzadką odmianą raka blogerki Pauliny. Zostawiłam sobie artykuł o chorobie na potem, chyba za sprawą własnych wspomnień sprzed roku i obecnych kłopotów zdrowotnych przyjaciółki. Chciałam przeczytać, poczuć i zrozumieć.
Przeczytałam i pomyślałam, że podziwiam siłę, którą ma w sobie ta dziewczyna !! Obiecałam sobie koniecznie zajrzeć na jej bloga, co niezwłocznie uczyniłam dzisiejszego ranka. Zaglądam TU i widzę wpis z wczoraj. Powiem tak: Liczyłam naiwnie na wiarygodność "WO" i czytałam je z wielką przyjemnością. Widząc rozczarowanie Pauliny i nieprawdziwe informacje podane w artykule, czuję się niejako oszukana i rozumiem jej smutek. Paskudne jest to, że nie tylko plotkarskie portale karmią nas kłamstwami i tanią sensacją nastawioną na spektakularny efekt. Jedyną pożyteczną rzeczą, jaką mam nadzieję uczynił ten artykuł, jest to, że więcej osób trafi na bloga, i może więcej z nich będzie w stanie jej pomóc. Poczytałam jej inne wpisy i jestem naprawdę pod wielkim wrażeniem jej woli walki, sposobu, w jaki radzi sobie z przytłaczającym ciężarem choroby, pod wrażeniem optymizmu jaki wyziera nawet spod informacji, że jest jej źle czy trudno. Paulino podziwiam! Chylę czoła!! I będę!
Nawet słońce odmawia blasku w tę nostalgiczną niedzielę.
M.

sobota, 23 lipca 2011

Ogarnąć ...

Dawno mnie nie było ...
Życie mnie jakoś pochłonęło, połknęło, przeżuło i wypluwa powoli po kawałku.
Odkąd wyjechał Młody Człowiek obiecuję sobie wiele, robię niewiele... A jeśli jednak czynię cokolwiek, to nie jest to bynajmniej to co sobie zaplanowałam.
Zdarzyło się wiele rzeczy... Zdążyłam dopisać do metryki kolejny rok życia z której to okazji dostałam najbardziej zaskakujący i poruszający prezent w swoim życiu (ale o tym napiszę kilka słów przy okazji jego realizacji), odbył się niespodziewany, acz piękny i romantyczny Ślub M., za mną wiele godzin rozmów, wiele gestów, doświadczeń i nowej wiedzy o sobie, za mną karczemne awantury i porywy "serca", za mną wizyta w mieście i domu mojego minionego szczęścia rodzinnego, trwają Nowe Horyzonty - które w tym roku zupełnie chyba odpuściłam.
Tyle zdarzeń, rzeczy i chwil, a ja nie ogarniam świata, nie mam weny, nie piszę jakbym nie chciała zapamiętać - choć jednak chcę. Aparat leży w szufladzie, niewiele wychodzę sama, niewiele jestem sama - nie chłonę tak zachłannie świata wkoło. Jakaś niemoc mnie dopadła, choć uśmiech raczej gości na mojej twarzy. Może za jakiś czas zrozumiem. A może potrzebuję jakiejś dyscypliny - czyli chyba powrotu Młodego Człowieka - bo sama siebie zdyscyplinować nie potrafię. A może po prostu tak odpoczywam od codziennej rutyny.
Właśnie! Już za niecały miesiąc - mam nadzieję - odpocznę w leśnej ciszy. Od 2 lat nie byłam na wakacjach ... organicznie czuję potrzebę oderwania się od codzienności gdzieś wśród mchów, piasku, zieleni i wody. Czekam więc... coraz bardziej niecierpliwie coraz rozpaczliwiej na wyjazd w moje miejsce. I wszystko mi jedno, czy będzie padać, czy słońce będzie grzało. Chcę do lasu, nad morze, do Brata, do przyjaciół, do rodziny. Tam odpocznę, a może wtedy ogarnianie świata przyjdzie łatwiej...
Zobaczymy. Idę wcinać leczo. Wyszło rewelacyjnie. Smakuje latem. Szczególnie dobrze po tych jesiennych dniach ze ścianą deszczu za oknem.
Mniam!
M.

PS: Ostatnie dwa tygodnie wałkuję cała dostępną na tubie twórczość George'a Michaela (no co ja zrobię, że go uwielbiam).
Dziś jednak ku pamięci młodej, zdolnej, zagubionej kobiety, która zakończyła podróż po ziemi, zabrzmi jej muzyka. Smutne to. Niech odnajdzie gdzieś tam spokój.



Okropny ten weekend, trudny i smutny.

czwartek, 16 czerwca 2011

Rozmowa przez Ocean ... również o geografii.

Wieczorową porą tocząc rozmowę przez Ocean z koleżanką z liceum (tu pozdrawiam A.), wspominałyśmy nasza wspaniałą "Geograficę".
No takich nauczycieli już nie ma. Cóż za mądrości ona wygłaszała ... Kobieta Legenda ... autorka wielu złotych myśli:

'w jednej izbie człowiek, koza, świnia i tak sobie żyli i tak się rozmnażali..."

'ja ci rzucam hasło i ty już wiesz, bo ty masz tą wiedzę. i ci już nie powiedzą, że jesteś z prowincji. bo Chojnice to jest prowincja!'

'wiadomo, że jak ktoś wyskoczy z pociągu to i tak upadnie'

'żeby była owca syta i wilk cały' (oj zalatuje ideologią pisowską - o czerni i bieli)

Pamiętam - pisze A., że w sali geograficznej na ostatniej ławce ktoś narysował lokomotywkę i napisał 'jeżeli się nudzisz, dorysuj wagonik' i po paru dniach cała ławka była zagryzdana wagonikami ...

Ja z kolei pamiętam, jak pewnego dnia (jednego na całe 4 lata nauki) przybyła (o dziwo) rozczochrana (jak zwykle) Pani I. na zajęcia i zarządziła sprawdzian! Mrożącą konsternację przerwał temat, który rzuciła. Ścinał z nóg, był równy dla wszystkich i nieziemsko odjechany (całkiem jak jej fryzura).
'Minerały i ich sposoby ...'

Taaaaaa.... no nie napisałam zbyt wiele - jednak nazwisko wyceniono na 4. Kolega natomiast rozpoczął inteligentnie o minerałach - potem poleciał Mickiewiczem "Litwo! Ojczyzno moja..." przez 4 strony i zakończył zdaniem mineralogicznym i również dostał 4.

Moja geograficzna wiedza woła o pomstę do nieba - choć podobno nie jest tak źle, jak ze społeczeństwem Amerykańskim !
Jedno co pamiętam z licealnej geografii to fakt, że 'globus to orYginał'.

No, ale to były czasy ....
M.

wtorek, 14 czerwca 2011

Małe odkrycia ...

W weekend odkryłam, że tak mogłabym dłuuugo.


A dziś odkryłam, że nasza ulubiona instalacja dźwiękowa z WROart'u stoi na Rynku. I Młody Człowiek był jak zwykle nią zachwycony. Ja tym razem się nie odważyłam ... zdecydowanie onieśmiela mnie publika.





A trzecia rzecz, mam nadzieję okaże się odkryciem.
Przybyła z nami do domu oczekiwana przeze mnie "Gaumardżos" Anny Dziewit-Meller i Marcina Mellera.
Uwielbiam tych ludzi, przynajmniej z ich telewizyjnych twarzy, z felietonów Marcina we "Wproście", z Bloga Anny. Lubię ich język i dystans do świata, lubię ich za pasję, z jaką mówią o rzeczach, które ich interesują. Ponadto uwielbiam jedzenie (a podobno tam jest wiele o gruzińskiej gościnności i ucztowaniu) i rodzi się we mnie jakaś chęć przeżycia przygody wakacyjnej, tudzież samotnego podróżowania, więc ... bezkrytycznie zachwycona już na wstępie spieszę sprawdzić, czy się nie mylę.

Ahoj przygodo
M.

niedziela, 12 czerwca 2011

Drezno ... preludium

Zaległy post z ubiegłej soboty, ale nie mogę mu podarować.
Młody Człowiek - jak każde dziecko - otrzymał prezent na Dzień Dziecka. Tym razem nie było to kolejne pudło klocków, które raz złożone nie wracają do łask, ani też gra planszowa (bo również mamy ich kilka), ani lokomotywa. Postanowiliśmy zabrać go na wycieczkę, czyli po prostu spędzić z nim czas tak, jak tego chce. Pierwotnie miała to być przejażdżka szynobusem, jednak stanęło na Muzeum Transportu w Dreźnie - idealnego miejsca dla miłośników pojazdów kołowych i nie tylko.
Z Wrocławia autostradą droga jest prościutka i wygodna. O ile się orientuję, można też pojechać tam pociągiem na 1 dzień - uruchomiono specjalne połączenie. Wycieczka pociągiem będzie planem na kolejny wyjazd - tym razem z braku czasu postawiliśmy na auto.
Drezno jest przepiękne, choć centrum odbudowywane aktualnie - jest pełne rusztowań, maszyn budowlanych - zupełnie nie niszczy to uroku tego miejsca. Piękna Łaba, starówka na wzgórzu, kościoły, kawiarenki ... bajka. Niestety nie było czasu na zwiedzanie miasta. Niemniej co nieco z tej przyjemności i nam się trafiło, gdyż Muzeum jest położone w samym centrum.
Bilet wstępu 2 dorosłych i 6-latek to koszt 9 Euro, a zabawy jest na kilka godzin.
Na trzech poziomach znajdują się tramwaje, lokomotywy, wagony, samoloty, statki, samochody - wszystko w naturalnych rozmiarach, lub modele. Są symulatory jazdy tramwajem, lotu samolotem, sterowania statkiem, jest specjalne miasteczko po którym można poruszać się małym samochodem i uczyć znaków i zasad ruchu drogowego. Wiele eksponatów można dotknąć, wiele jest stworzonych specjalnie do zabawy - jak stojak z linami i instrukcjami wiązani węzłów. Są makiety kolejek (w tym Tomek z Tomka i przyjaciół), którymi dzieci mogą się bawić. Jest specjalna sala dla dzieci.
Dla mnie całość jest rewelacyjna! Nie ukrywam, jechałam tam z pewną obawą, że będzie nudnawo. Nie nudziłam się ani minuty - o Młodym Człowieku nie wspomnę!!! Był zachwycony. Szczególnie, jedną z największych w Europie, makietą kolejki. 325 metrów kwadratowych robi wrażenie!!
Koniec gadania .. teraz kilka zdjęć. Trzeba tam koniecznie pojechać ponownie!!

M.












niedziela, 29 maja 2011

Melancholia.

W słoneczne niedzielne przedpołudnie, po długiej przerwie, wybrałam się do kina. Z ciekawości, z tęsknoty, z potrzeby odosobnienia, żeby mieć o czym pomyśleć. Zachęcona opowieściami o polskich post-producentach, świetnymi recenzjami, obsadą aktorską, skandalizującą niesławą reżysera - wybrałam się na Melancholię.
fot. źródło - internet
Film długi i raczej o tematyce jakiej unikam. Nie przepadam za katastroficzną wizją świata, za historiami nie pozostawiającymi nadziei. Po tych ponad 2 godzinach wyszłam z kina i byłam szczęśliwa, że świeci słońce, że lekki wiatr rozwiewa moje włosy, że jest ciepło, jasno, ludzie się uśmiechają. W głowie jednak pozostał obraz przejmującego smutku, strachu i beznadziei. Właśnie niepokojący i smutny jest ten film. Piękny i owszem, jednak długi (męcząco długi), nie mój, choć mimo wszystko mnie poruszył i pozostanie w głowie na długo. Chyba o to chodziło autorowi. A czy: To będzie piękny koniec świata? - Oby nie było mi dane się przekonać.

M.

PS. Czy Kirsten Dunst rzeczywiste zasłużyła na nagrodę w Cannes? Pewnie tak - zupełnie nie potrafię tego ocenić. Jej Justine ma w sobie coś bardzo niepokojącego i tajemniczego. Jeśli chodzi jednak o emocje, to bliższa mi była zdecydowanie rola Charlotte Gainsbourg - Claire. Zastanawiając się dlaczego - dochodzę do wniosku, że chyba chodziło o jej matczyne rozterki i o samego jej syna.

A to tak k woli uzupełnienia. Komentarz autora:

poniedziałek, 23 maja 2011

Kilka słów o poszukiwaniu Sera.

Od dłuższego czasu już rozmyślam co zmienić w moim życiu. Jaką drogą pójść, na co postawić, czy podjąć ryzyko, czy oswoić posiadane. No właśnie. Rozmyślam! Niestety, tylko. Jeśli działam to są to chyba jakieś desperackie kroki, z których nic konkretnego nie wynika. Oczywiście poszerza to moje horyzonty, nowa wiedza zawsze się przyda, rozum się nie zastoi .. tylko chyba nie o to w życiu chodzi. Kiedyś się trzeba dowiedzieć, że to ten mężczyzna, że to moje miejsce, ten czas, ta praca, ta sukienka.... Nawet jeśli to wszystko za jakiś czas okaże się nie być prawdą. Nie da się inaczej tego sprawdzić jak próbując, nie rozmyślając! No ale co ja mam zrobić, jeśli sama świetnie zagrzewam innych do walki, a sama siebie jakoś zmotywować nie mogę? Chyba trzeba wykonać trudną pracę i zmienić siebie, no przynajmniej podejście do zmian.

Jakiś czas temu znalazłyśmy w pracy wśród dokumentów książkę. Długo nie zgłaszał się nikt w jej poszukiwaniu, zatem A. zabrała ją do domu i przeczytała. Przyniosła następnego dnia i koniecznie zaleciła mi lekturę. Potulnie zabrałam książkę do domu, jednak odłożyłam głęboko do szuflady. Powód był prosty - nienawidzę amerykańskich poradników traktujących o tym jak żyć, jak być lepszym człowiekiem, jak się zakochać, jak być rekinem biznesu. Drażni mnie wyjątkowo ten kult optymizmu, takie szerzenie wiary, że jeśli skoczę z dachu i będę bardzo wierzyła, że dolecę cało na dół, to dolecę. Wiem, wiem lekko przesadzam, niemniej drażnią mnie i już. Ku mojemu zdziwieniu, książkę tę polecała kiedyś w swoim programie "Czytam bo lubię" Dorota Wellmann. Bardzo ją lubię i postanowiłam kiedyś sprawdzić co ją tak urzekło w tej opowiastce. Przedwczoraj w końcu po nią sięgnęłam, postanowiłam przeczytać, a następnie puścić w obieg tę książkę. Udało się. Przeczytałam: "Kto zabrał mój ser?" Spencera Johnsona. Przeczytałam i dalej uważam, że to amerykański poradnik, z różnymi drażniącymi tekstami, jednak w dużej części ukryte pod banalną historyjką prawdy okazały się dla mnie znane. Nie odkrywcze, ale doświadczone, przemyślane, przerobione, zdefiniowane. Książka mówi o zmianach, jakie nas zaskakują w życiu, o tych które sami prowokujemy, które wytracają nas z równowagi, zabierają nam poczucie bezpieczeństwa. Pokazuje nam nasze działania i każe się umieć śmiać z samych siebie, być zawsze gotowym na nowe, każe się nie bać! i za wszelką cenę wierzyć, że się nam uda. Próbować różnych opcji, wytrwale szukając swojego Sera - czyli obiektu pożądania - w labiryncie życia, w którym za każdym rogiem czekają nas zmiany.
Najważniejszym sentencją, jaką zapamiętam po lekturze książki jest zdanie: Co byś zrobił gdybyś się nie bał? - bo po zastanowieniu, zdecydowanie on najbardziej mnie paraliżuje i przytłacza. Pomyślałam i postanowiłam, że od dziś staram się nie bać i staram się intensywniej szukać. Zobaczymy jak pójdzie z odnalezieniem mojego Sera. A książkę, tak jak zamierzałam puszczę dalej w obieg. Może dla kogoś okaże się odkrywcza, może przełomowa, może banalna, a może po prostu pozwoli się zastanowić i skłoni by pożyczyć sobie choć jedną myśl, aby życie było łatwiejsze.

M.

PS. Co bym zrobiła gdybym się nie bała?? Zapewne wybrałabym się sama w podróż do Lizbony ... i oczywiście zmieniłabym pracę :)

sobota, 21 maja 2011

Leniwie rozpoczynając dzień...

Od rana oddaję się słodkiemu lenistwu. Dziś nic nie muszę. Robię tylko to na co mam ochotę, a ochota przyszła na kawę z pianką, ciasto cynamonowe z jabłkami i słonecznikiem, na zdjęcia, na piękne kwiaty, na książkę.


Młody Człowiek wyjechał na weekend, nie ma już szkoły, w domu względny porządek, zakupy zrobione ... nic tylko korzystać. Korzystam zatem, odganiam złe myśli, cieszę się spokojem, wspominam ...

Tak szczególnie wspominam wczorajszy wieczór w Marinie z M. i pyszny krem z łososia. Chyba trzeba będzie się tam pojawiać częściej z zapytaniem o zupę dnia. Palce lizać! A miejsce równie piękne, jak Przystań ma dla mnie jakąś magię. Czuję się tam rewelacyjnie. O każdej porze dnia i roku jest tam przytulnie i pięknie. Nie zabrałam wczoraj aparatu z obawy przed deszczem, i żałuję bardzo, bo połyskujące deszczem ulice, oświetlenie, rzeka odbijająca światła dawały magiczną atmosferę. No szkoda, ale mam to w głowie, to najważniejsze. Zapewne miejsce to wiele zawdzięcza lokalizacji, ale chętnie zaprosiłabym ich dekoratora do swojego domu, by stworzył taki ciepły, przytulny klimat, bo mnie jakoś nie idzie. Ach! jeszcze jedno - zawsze rozczula mnie pomysł podawania gościom siedzącym pod parasolem, na tarasie nad Odrą kocy, gdy złapie ich wieczorny chłód. Bomba! Uwielbiam to miejsce. Marina i Przystań (zdaje się, że mają jednego właściciela - bo kuchnię na pewno - choć menu jest różne) - to moje niezawodne typy na wieczorne wyjście. Tam nawet wypicie zwykłej latte to uczta!

Ostatnio wybraliśmy się też do restauracji Casablanca. Po remoncie odświeżone wnętrze, odnowiony ogród. Byłam tam lata temu na weselu i wspominam to miejsce bardzo ciepło. Popołudniowy obiad na świeżym powietrzu okazał się świetnym pomysłem na jedno z ciepłych, prawie letnich, majowych popołudni. Było sympatycznie, choć obsługa zachowywała się w sposób zabawnie zastanawiający, a kelnerka na koniec doliczyła do rachunku 2 zagadkowe pozycje i tłumacząc, że "jakoś tak wyszło" pozbawiła się niestety najdrobniejszego napiwku. Dość to niesmaczne. Niemniej myślę, że lokalowi należy dać kolejną szansę, bo makarony były smaczne i niedrogie, pizze wyglądały ciekawie, ogród jest piękny - trzeba sprawdzić jak wypadają tam koncerty pod gołym niebem.

Ech koniec tych wspominków. Na dziś jeszcze wiele planów. Postanowiłam w końcu (ze dwa lata mijają!) przestudiować instrukcję mojego aparatu fotograficznego, a ponadto oddać się lekturze pewnego poradnika, o którym mam zamiar napisać, jak tylko przez niego przebrnę. A wieczorem Grill na balkonie u Anny, w jakimś nieznanym bliżej, międzynarodowym towarzystwie.

To się rozpisałam ...
Miłego weekendu życzę
M.

PS. A dziś, jak od tygodnia, jest ze mną Coco Sumner ...



Only love can break your heart...
prawda, no prawda ...
i prawda, że ma dziewczyna talent po ojcu i magiczny głos.

czwartek, 19 maja 2011

dmuchawcowa wiosna ...

Zaniedbałam ostatnio Bloga, siebie chyba też nieco.. Pędzi wszystko dookoła, a ja nie nadążam.
Minęły Święta, przeszedł prawie niezauważony koniec szkoły, przekwitają kasztany, wiosna rozgościła się na dobre. Dziś to prawie zapachniało latem przy temperaturze 30 stopni. A ja? jakaś niemoc mnie dopadła,niechęć do jakiejkolwiek aktywności, może po prostu odreagowuję naukę.. no ale ile można?
Cóż tam ciekawego ostatnio udało mi się zobaczyć?
Noc muzeów - jak co roku tłumy ludzi. zwiedziliśmy w biegu Muzeum Architektury, grając z Młodym Człowiekiem w Architektoniczne safari - grę zorganizowana specjalnie dla najmłodszych. Bardzo mu się podobało poszukiwanie krzyżówkowego hasła.
Grillowaliśmy na Odrą, na dziko, przyjemnie i wesoło.





Szukaliśmy skarbu na ognisku urodzinowym. Po dłuuugiej przerwie byliśmy razem na spacerze w naszym parku, a tam dmuchawce, słońce, wiatr ...


A jednak coś się działo... tylko ktoś zapomniał zapisać.

Dziś wieczór spędzam słuchając George'a Michaela. Cokolwiek by o nim nie mówono, uwielbiam go i tak już pozostanie. Niedługo koncert, prawie pod nosem, ale wtedy będę z przyjaciółmi wznosić długo oczekiwane weselne toasty, zatem wybór jest prosty. Następnym razem. Koniecznie!
Póki co Freedom


Biorę swoje życie, w swoje ręce i czuję się wolny. Tak chciałabym umieć, taką mieć odwagę by mówić własnym głosem prosto z serca ... póki co próbuję się usłyszeć.

M.

sobota, 16 kwietnia 2011

SMOLIK w Eterze

SMOLIK - Uwielbiam tę muzykę.
Tyle już lat, i ciągle wałkuję ulubione kawałki, i nigdy mi się nie nudzą. Nie śledzę kto koncertuje we Wro, zatem często orientuję się po fakcie, że warto było na coś pójść. Poza tym zwykle nie mam z kim pójść. Tym razem jednak jakoś impuls podkusił mnie, by kupić bilet na SMOLIKA, bez względu na to, czy pójdę sama czy nie. Posłańcy zakupili bilecik - podobno przedostatni, więc nie było odwrotu. Opiekunek do dziecka stawił się punktualnie, zatem zabrałam swoją szanowna osobę i pojechałam. Zajęłam miejsce stojące za ostatnim rzędem krzeseł. Widok na całą scenę był rewelacyjny, bo wszyscy siedzieli grzecznie jak w filharmonii. Podejrzewam, że zespół był dość podłamany tym faktem. Publiczność dała się rozruszać dopiero podczas bisu - jakby zrozumieli,że to już koniec, wiec trzeba się pospieszyć i szybko zabawić. POLACY! jak nic :) Tyle o publice.. a zespół... BOMBA! Świetna energia, fajne głosy (szczególnie SQbass - zaczarował mnie!!! :). Fajny efekt dało też oświetlenie. Czułam wielki niedosyt wracając do domu, choć bujałam się i skakałam w przeciwieństwie do siedzących. Świetny koncert! Chętnie zobaczę ich ponownie i polecę kupić nowa płytę. Uwielbiam taki stan, że patrzę na coś z takim podziwem, ze aż włącza mi się zazdrosne myślenie - Tak! taką muzykę chciałabym umieć zrobić, chciałabym taką śpiewać! Może w innym życiu :)
Póki w zaciszu domowym dalej rozbrzmiewa Smolik nieśmiało nucony przez
M.

PS. Właśnie czytam w worku zwanym internetem,że SQbass jakąś płytę szykuje.
Trzeba będzie się rozejrzeć! Koniecznie!
A chodzenie samej na koncerty to nic strasznego :)

A tu ku pamięci PIRATSONG

no... dla mnie rewelacja!

o i tu go ciut słychać

niedziela, 10 kwietnia 2011

wiosenny wiatr

Wiosną wieje, i świat codziennie bardziej zaskakuje - liśćmi, kwieciem, coraz bujniejszą trawą, soczystszą zielenią, ciepłymi promieniami słońca. Nareszcie! Nawet nie przeszkadza mi ten wiatr, bo kocham wiatr, jego zapach, siłę i to jak mi hula we włosach i łopocze szalem. Może jestem dziewczyną na każdą pogodę? Kto to wie?? Chociaż chyba razem z tym wiatrem życie pędzi ostatnimi czasy, jak katamaran. Prawie nic nie widzę gdy płynąć na fali z wiatrem spojrzę w bok, trudno uchwycić rzeczy duże i ważne, nie mówiąc o szczegółach. Tylko dokąd tak pędzi, gdzie się zatrzyma? Ba! czy w ogóle się uda? Kiedy to wszystko zwolni... choć odrobinę? Chyba jestem zmęczona. Chcę spokoju, zastanowienia... no ale nie zawsze ma się to czego się chce - nie znaczy,że nie można pragnąć. Marzy mi się zielona łąka gdzieś w górach, albo plaża i otwarte morz,e i cisza, albo wiatr grający swoją melodię. Przestrzeń i oddech od codzienności. Ech.. jeszcze chwila.
Póki co... Muszę! Chcę! Pójdę! na koncert Smolika - w czwartek w Eterze! A co ! Choćbym miała pierwszy raz się tam wybrać sama - Smolik jest tego wart! Nie odgonię tym melancholijnego nastroju ... ale zrobię sobie wielką przyjemność, tak jak dziś bukietem tulipanów.
Póki co wracam do mierzeenia się z rzeczywiostością - czyli przyziemnymi finansowymi zagadnieniami, które mają się złożyć w pracę dyplomową, a nijak się nie składają, bo wenę wywiał wiatr a na jej miejscu panoszy się wiosenny miszmasz.

M.

PS. Smolik w temacie




piątek, 1 kwietnia 2011

...

Mamo!
Dręczysz mnie i wykorzystujesz do pracy! - strzelił Młody Człowiek podczas zakupów produktów do przygotowania na jego własne życzenie ulubionego ciasta czekoladowego!
I tym sposobem, po raczej niezbyt beztroskim tygodniu, opadły mi całkowicie ręce.
Teraz należy tylko odpoczywać, przy tych 20 stopniach zapowiadanych na weekend.
Jutro będzie lepiej.
M.

niedziela, 27 marca 2011

Niedzielne popołudnie.

Ostatnio tym bardziej cenne, że przedpołudnia spędzam w szkole...
Korzystając z tego, że nie mogłam się dziś wyspać przesuwając zegarek godzinę do przodu w imię "dodatkowej godziny aktywności w ciągu dnia" - o czym cały dzień wczoraj informowało moje ulubione radio i z tego, że słoneczko na zewnątrz świeci w najlepsze.. łapię aparat i idę wietrzyć głowę.
Liczę na to, że wywieje mi z niej głupie myśli, że poskładam te porządne i stworzę z nich nowy plan, że spotkam wiosnę, że się uśmiechnę do siebie, no i może coś ciekawego zobaczę pomiędzy starymi kamienicami.
Miłego popołudnia.
M.

PS. Chyba zbyt wiele oczekiwań naraz :)

sobota, 19 marca 2011

Supermoon

Dziś Pełnia... Super-Pełnia !
A mnie się wcale nie chce wyć :)

Choć widok piękny !


M.

PS: piosenki księżycowe :)





I nasza ulubiona ostatnio piosenka gwiezdna

Młody Człowiek zna już prawie tekst :) - trzeba go odtruć po 4 osiemnastkach :)

środa, 16 marca 2011

wiosna ???

Ostatnio wszystkie ważne rozmowy toczą się w niesprzyjających utrzymaniu uwagi i pokierowaniu tematu na właściwy tor okolicznościach, a mianowicie - w aucie, podczas powrotu z przedszkola najczęściej przy wykonywaniu skomplikowanych manewrów.
Dziś stojąc na światłach, piekielnie głodna próbowałam wydobyć z worka kiełbasę myśliwską (wspaniale pachnąca i przesuszoną!!), gdy się już udało i pierwszy kęs wylądował w moich ustach, z zadowoleniem znanym tylko największym łasuchom zaczęłam żuć, W tym momencie z tylnego fotela usłyszałam zadane śmiertelnie poważnym głosem następujące pytanie Młodego Człowieka:
- Mamo, co to jest seks??
Jak łatwo się domyśleć, myśliwska stanęła mi w gardle... a przez głowę przemknęło milion myśli: To już?? Takie pytania? Nieeee, spokojnie na pewno pyta o liczebnik niemiecki, albo angielski. Tylko nie opowiadać głupot. Od czego tu zacząć. Trzeba dopytać o kontekst. ...
Przełknąwszy kęs, i płynnie ruszywszy ze skrzyżowania, dopytałam co i jak? No niestety kontekst był właściwy, a jak się okazało pytanie zasiała w jego głowie koleżanka Milena! (Och te kobiety!!!) Nic! Pozostało się opanować i udzielić Młodemu Człowiekowi w miarę wyczerpującej odpowiedzi (oczywiście dopasowanej do wieku).
- Synku, seks to jest wtedy, jak dwoje ludzi kobieta i mężczyzna (nie wiem czemu to dodałam) bardzo się kochają i się mocno przytulają, zwykle nago.
- I się całują - dodał Młody Człowiek od niechcenia.
Nie miałam odczucia, ze przekazałam mu jakąś odkrywczą wiedzę, wręcz przeciwnie, po prostu potwierdziłam to co już wie. Nie udało mi się niestety dociec jak dalece zabrnęło zgłębianie tematyki seksualnej z koleżanką Mileną. W każdym razie ogarnęło mnie przekonanie, że wiosna udziela się nam wszystkim wokoło nie omijając najmłodszych. Zwierzętami jesteśmy i wszyscy chyba równo reagujemy na naturalną kolej rzeczy. Wiosna idzie, koty się marcują, wszechobecne feromony przyprawiają o pomieszanie zmysłów oraz wrzenie krwi, i nawet dzieci w przedszkolu rozmawiają o seksie.
Świat się budzi. Wiosna jest za rogiem ... i oby do wiosny.
M.

poniedziałek, 28 lutego 2011

Mamo, coś Ci powiem ...

Mamo, coś Ci powiem ...
Tak słucham, co ciekawego mi opowiesz.
Tu następuje długi milczenie. I wreszcie ...
- Tata Patryka M. jest żołnierzem!
- O! Nie wiedziałam.
- Tak! I Patryk powiedział, że tata mu powiedział, że wojsko zaatakuje Norwegię!
- Uuuuu ... skwitowałam - A jaki jest powód tego ataku? Czy Norwegowie robią nam coś złego, że aż należy użyć wojska??
- Tak! - zdecydowanym głosem odpowiada Młody Człowiek. Te dwie Norweżki co biegają w skokach zawsze są przed Kowalczyk!
.
.
.
W dalszej części dowiedziałam się, że atak nastąpi jutro. Innych szczegółów tej operacji wojskowej nie udało mi się wyciągnąć od zapalonego kibica.
Jak młode pokolenie tak załatwia sportowe porażki, to ja się zaczynam bać!!
:)
M.

niedziela, 27 lutego 2011

a tego czego mało ...

Młody Człowiek wrócił... w końcu.
Razem z nim wrócił spokój .. taki w mojej głowie.
Jednak bardzo potrzebuję stałości w życiu. Czegoś wokół czego byłoby wszystko zorganizowane, takich jasnych zasad. Kogoś potrzebuję. Całkiem jak dziecko. To świetnie zapewnia mi właśnie On. Ze swoimi problemami, zachciankami, humorami. Po prostu jest i przy nim musi się chcieć, choćby się nie chciało za nic na świecie. Najlepszym co mi się w życiu mogło przydarzyć i zdarzyło się, jest mój Syn! Wielki-mały, inteligentny, dowcipny Człowiek z pasją. Takich kocham, codziennie bardziej!
A za oknem dziś powiało wiosną... słońce, ciepły wiaterek ... rewelacyjnie.
Byłam na krótkim spacerze nad Odrą. Jeden oddech i chce się żyć!
:)
M.

PS: Ostatnio coraz częściej myślę o sobie jako o kimś kto jest szczęśliwy ... chwilami, tak jak trzeba... ulotnie. Brakuje mi tylko jednego... ale o tym csiiiiiii ......

środa, 23 lutego 2011

relacja spod huśtawki

Przeraża mnie ostatnio fakt, jak bardzo życiem kobiety (moim życiem!) rządzą hormony!
Doświadczyłam tego będąc w ciąży i karmiąc przez ponad rok dziecko piersią. Patrząc na to z odpowiedniego, bo kilkuletniego, dystansu stwierdzam dziś, że była to czysta paranoja. Społecznie usprawiedliwiona, traktowana pobłażliwie, czasowa - ale jednak paranoja.
Nie targały mną natomiast nigdy w zwyczajnym życiu uczucia których skala rozciągała się od dna Rowu Mariańskiego po szczyt Mount Everestu. Pół biedy, gdybym nie zdawała sobie sprawy jak bardzo nie mam nad sobą kontroli, ale tym razem przyszła tego świadomość i to było to zaskoczenie. Tak nagle jak cios miedzy oczy: Patrz i się dziw kobieto!
Jedyną pociechą może być spojrzenie na sprawę z innej strony ... Może moje życie ostatnio jednak bardzo odbiega od zwyczajności i dlatego tak reaguję? Może nie będzie tak zawsze? ... Nie?? Marne szanse?
No cóż ... dobrze że już po wszystkim ... przynajmniej na miesiąc...
Aczkolwiek "po dogłębnym procesie tentegowania w głowie" (że zacytuję klasyka) stwierdzam, że marzec się zbliża, wiosna idzie ... Olaboga! no tego mi jeszcze brakowało!
Chyba zawczasu wezmę coś na uspokojenie ;)
M. - co spadła z huśtawki

PS: Nie dziwię się facetom, że nic z tego nie rozumieją.
Tego się nie da zrozumieć, to trzeba poczuć :)

niedziela, 20 lutego 2011

Moja prywatna domowa wiosna


M.

Łapanie balansu.

Tak tak...
Wystarczyło się wyspać i wszelkie chmurne myśli zostały daleko za mną. Ba! Dziś nawet realne chmury ustąpiły ostrym promieniom słońca. Pięknie jest, choć zimno.
Wczoraj przyniosło same miłe zdarzenia. Odwiedziła mnie w końcu M - bardzo się za nią stęskniłam, za nią i naszymi pogaduchami. Potem wybrałam się na krótkie zakupy... i zbłądziłam na pobliski bazarek, gdzie w okrutny ziąb stacjonował pan z tulipanami i babinka z czosnkiem. Kupiłam przepiękny bukiet - niezmierną przyjemność sprawia mi kupowanie sobie kwiatów zupełnie bez okazji. Nabyłam też czosnek, bo polski a to ostatnio jest towar jak złoto - rzadki i cenny. Wróciłam do domu i stałam się kurą domową sama dla siebie. Włączył mi się tryb sprzątanie, gotowanie, pranie. Przez ostatnio parę lat częstego przebywania w samotności widać muszę czasem pobyć tylko w pojedynkę. Po tygodniu pełnym towarzyskich spotkań, gwaru, śmiechu, zabawy... musiałam odpocząć w swoim azylu i przy okazji ogarnąć go. Co nie znaczy, że wieczorem po takim relaksie nie można wyjść na imprezę. :) Podróż z przygodami, bo przecież czemu nie być skontrolowanym przez nudzących się młodzianów z patrolu policyjnego, którzy mają kłopoty z czytaniem mapy papierowej i pomocą zwykłym obywatelkom w odnalezieniu pewnej ulicy na Biskupinie. Panowie mieli niecny plan wyprowadzenia nas w pole - Psie pole! w dodatku przez Kozanów!! Ale się nie dałyśmy!! I jak tu ufać władzy? ;) Och, żeby chociaż byli przystojni... Ostatecznie pokierowane instrukcjami telefonicznymi i raczej własną intuicją błądząc gdzieś po nieuznanych uliczkach, jeżdżąc pod prąd itp. trafiłyśmy naprowadzane telefonicznie na miejsce. Uff! Impreza sympatyczna w świeżo odmalowanym "Surf klubie", w hawajskich koszulach, z hitami z lat 90tych i Kudłatym Jezusem który wkroczył tuż po godzinie zero. Śmiesznie było. Zapomniałam już jaki klimat mają akademiki, ten przypominał mi szpital psychiatryczny. :) Powrót do domu nastąpił o bardzo ludzkiej porze i już bez przygód. Na koniec ok. 2 w nocy kolejny odcinek "Kuchennych rewolucji" (trzeba przecież dopieścić kurę domową) i znowu się wyspałam.
I już jest dziś, które zapowiada się bardzo pięknie... i oby nie zmieniło zdania.
Lubię te chwile gdy łapię równowagę.
Miłej niedzieli.
M.

PS. A muzyka na dziś to Adele! Co za bosski głos! Wiele bym dała by taki mieć!






Mało to optymistyczne pieśni.. ale postaram się udawać, że ich nie rozumiem. Niech zostanie głos, muzyka, rytm.

sobota, 19 lutego 2011

awaria zasilania

Kiedyś musiał się skończyć ten prąd. Nawet poranna owsianka nie daje rady.
Niby wkoło ludzie, niby dobra zabawa, niby czas wolny tak upragniony, a jednak bateryjki się wyczerpały i siedzę, i myślę. Czy to dlatego, że czegoś w życiu brak, że kogoś brak, że zła pogoda za oknem, że się oszukuję, że się boję, że mam za dużo czasu, że brak słońca, że dopadło lenistwo - nie wiem.

Po prostu ... jak chyba każdy:
"Potrzebuję by ktoś czasem mnie znalazł", a chyba schowałam się bardzo głęboko i co gorsza zgubiłam klucz. To pech!
WIOSNO!!! Przychodź już!
Chyba pierwszy raz od bardzo dawna ... czekam tak bardzo.
rozładowana M.

PS: Zgubiłam swoje przeczucie, ale Paulina tak ładnie o nim śpiewa: