sobota, 21 maja 2011

Leniwie rozpoczynając dzień...

Od rana oddaję się słodkiemu lenistwu. Dziś nic nie muszę. Robię tylko to na co mam ochotę, a ochota przyszła na kawę z pianką, ciasto cynamonowe z jabłkami i słonecznikiem, na zdjęcia, na piękne kwiaty, na książkę.


Młody Człowiek wyjechał na weekend, nie ma już szkoły, w domu względny porządek, zakupy zrobione ... nic tylko korzystać. Korzystam zatem, odganiam złe myśli, cieszę się spokojem, wspominam ...

Tak szczególnie wspominam wczorajszy wieczór w Marinie z M. i pyszny krem z łososia. Chyba trzeba będzie się tam pojawiać częściej z zapytaniem o zupę dnia. Palce lizać! A miejsce równie piękne, jak Przystań ma dla mnie jakąś magię. Czuję się tam rewelacyjnie. O każdej porze dnia i roku jest tam przytulnie i pięknie. Nie zabrałam wczoraj aparatu z obawy przed deszczem, i żałuję bardzo, bo połyskujące deszczem ulice, oświetlenie, rzeka odbijająca światła dawały magiczną atmosferę. No szkoda, ale mam to w głowie, to najważniejsze. Zapewne miejsce to wiele zawdzięcza lokalizacji, ale chętnie zaprosiłabym ich dekoratora do swojego domu, by stworzył taki ciepły, przytulny klimat, bo mnie jakoś nie idzie. Ach! jeszcze jedno - zawsze rozczula mnie pomysł podawania gościom siedzącym pod parasolem, na tarasie nad Odrą kocy, gdy złapie ich wieczorny chłód. Bomba! Uwielbiam to miejsce. Marina i Przystań (zdaje się, że mają jednego właściciela - bo kuchnię na pewno - choć menu jest różne) - to moje niezawodne typy na wieczorne wyjście. Tam nawet wypicie zwykłej latte to uczta!

Ostatnio wybraliśmy się też do restauracji Casablanca. Po remoncie odświeżone wnętrze, odnowiony ogród. Byłam tam lata temu na weselu i wspominam to miejsce bardzo ciepło. Popołudniowy obiad na świeżym powietrzu okazał się świetnym pomysłem na jedno z ciepłych, prawie letnich, majowych popołudni. Było sympatycznie, choć obsługa zachowywała się w sposób zabawnie zastanawiający, a kelnerka na koniec doliczyła do rachunku 2 zagadkowe pozycje i tłumacząc, że "jakoś tak wyszło" pozbawiła się niestety najdrobniejszego napiwku. Dość to niesmaczne. Niemniej myślę, że lokalowi należy dać kolejną szansę, bo makarony były smaczne i niedrogie, pizze wyglądały ciekawie, ogród jest piękny - trzeba sprawdzić jak wypadają tam koncerty pod gołym niebem.

Ech koniec tych wspominków. Na dziś jeszcze wiele planów. Postanowiłam w końcu (ze dwa lata mijają!) przestudiować instrukcję mojego aparatu fotograficznego, a ponadto oddać się lekturze pewnego poradnika, o którym mam zamiar napisać, jak tylko przez niego przebrnę. A wieczorem Grill na balkonie u Anny, w jakimś nieznanym bliżej, międzynarodowym towarzystwie.

To się rozpisałam ...
Miłego weekendu życzę
M.

PS. A dziś, jak od tygodnia, jest ze mną Coco Sumner ...



Only love can break your heart...
prawda, no prawda ...
i prawda, że ma dziewczyna talent po ojcu i magiczny głos.

1 komentarz:

EwaAnna pisze...

Chyba zapomniałam się w mailu przedstawić...
Uściski przesyła Melisa:)