niedziela, 29 maja 2011

Melancholia.

W słoneczne niedzielne przedpołudnie, po długiej przerwie, wybrałam się do kina. Z ciekawości, z tęsknoty, z potrzeby odosobnienia, żeby mieć o czym pomyśleć. Zachęcona opowieściami o polskich post-producentach, świetnymi recenzjami, obsadą aktorską, skandalizującą niesławą reżysera - wybrałam się na Melancholię.
fot. źródło - internet
Film długi i raczej o tematyce jakiej unikam. Nie przepadam za katastroficzną wizją świata, za historiami nie pozostawiającymi nadziei. Po tych ponad 2 godzinach wyszłam z kina i byłam szczęśliwa, że świeci słońce, że lekki wiatr rozwiewa moje włosy, że jest ciepło, jasno, ludzie się uśmiechają. W głowie jednak pozostał obraz przejmującego smutku, strachu i beznadziei. Właśnie niepokojący i smutny jest ten film. Piękny i owszem, jednak długi (męcząco długi), nie mój, choć mimo wszystko mnie poruszył i pozostanie w głowie na długo. Chyba o to chodziło autorowi. A czy: To będzie piękny koniec świata? - Oby nie było mi dane się przekonać.

M.

PS. Czy Kirsten Dunst rzeczywiste zasłużyła na nagrodę w Cannes? Pewnie tak - zupełnie nie potrafię tego ocenić. Jej Justine ma w sobie coś bardzo niepokojącego i tajemniczego. Jeśli chodzi jednak o emocje, to bliższa mi była zdecydowanie rola Charlotte Gainsbourg - Claire. Zastanawiając się dlaczego - dochodzę do wniosku, że chyba chodziło o jej matczyne rozterki i o samego jej syna.

A to tak k woli uzupełnienia. Komentarz autora:

2 komentarze:

gapminded pisze...

A mnie właśnie, po piątkowej psiej katastrofie, ten film dziwnie ukoił. Z kina wyszłam jakby spokojniejsza - chyba myśląc o tym, że koniec zawsze przychodzi, i nieważne, jak bardzo byśmy rozpaczali z tego powodu, nie da mu się zapobiec...

M. pisze...

Widać wszystko zależy od kontekstu. We mnie ciągle siedzi ... Może kiedyś odważę się go zobaczyć ponownie.