niedziela, 29 kwietnia 2012

Spadkobiercy

Któregoś wiosennego wieczora, późnego nawet wybralismy się na Spadkobierców.
Nie wiem czemu, ale myślałam, że to będzie film wesoły. Tak sie zaczął - sielankowe obrazy, Hawaje... wymarzone miejsce na wakacje przywodzą skojarzenia z beztroską i lekkością egzystencji. Jednak taki nie był, bo przecież tam jest też zwykłe życie.
Bohater (George Clooney) dowiaduje się o śmierci klinicznej żony, z którą od dawna życie nie układało się najlepiej. Żony, która zdradzała go i planowała odjeść. Mężczyzna w obliczu tragedii zostaje z dwiema córkami, z którymi kontakt miał ... nazwijmy to "luźny", i postanawia to zmienić. Obserwujemy jak bohater radzi sobie z sytuacją... jak dokonuje życiowych wyborów. Czasem jest to zabawne, czasem wzruszające... ot taka historia z hollywoodzkim zakończeniem. Smutna, moralizująca, z piękna sceneria w tle. Jednak ciągle nie potrafię się określić - czy bardziej podobała mi się, czy bardziej drażniła. Pozostanę z tą rozterką i może kiedyś jeszcze obejrzę ten film...
George w każdym razie mi się tam podobał - aktorsko (jeśli jestem się w ogóle w stanie wypowiedzieć na ten temat).

M.

PS. Tak ten film był smutny ... jakoś dojmująco i chyba to nie pozwala mi się określić co do niego.

Brak komentarzy: